Afrykamera: Serce łowcy

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

AfryKamera rozpoczęła się od przedstawienia Abebe Bekili. Postać ta może symbolizować nowoczesność, wszak rywalizował z przedstawicielami całego świata. "Serce łowcy" pokazuje drugie oblicze kontynentu, przeciwstawione pędowi ku nowoczesności. Tutaj wartością staje się pierwotność, a nie postęp.

Kojarzycie filmy kończące się kanonicznym zdaniem "Czytała Krystyna Czubówna" (nie, nie chodzi o "Królika po berlińsku"), te piękne obrazki biegnących antylop i atakujących lwów? Wspaniałe ujęcia sawanny pełnej dzikich zwierząt? Nie ma tylko ludzi, pytanie brzmi dlaczego? Wszak człowiek był nieodłącznym elementem tamtejszego ekosystemu. Od tysiącleci buszmeni polowali i żyli na tych terenach, bez szkody dla środowiska - w jedności z naturą. Gdy przyszli biali i rozpoczęli masowe polowania wszystko się zmieniło. Równowaga została zachwiana a najwyższą cenę zapłaciły ludy zbieracko-łowieckie. Wygnani z ziem przodków, represjonowani zakazem polowań, pozbawieni kultury, która łączyła się z codziennym życiem, a to uległo całkowitemu przeobrażeniu. Co im zaoferował nowoczesny świat? Alkohol i wysypiska do przeszukania.

Główny bohater - Urugap należy do ludu Khomani żyjącego na pustyni Kalahari. Marzy o zostaniu łowcą, gdyż tylko w ten sposób może zostać mężczyzną. Krew zabitego zwierzęcia sprawi, iż przejdzie inicjację. Nie może jednak tego zrobić gdyż wszystkie duże zwierzęta żyją w parku narodowym, do którego nie mają wstępu zwykli ludzie. W wiosce pozostało tylko kilku łowców, są bardzo starzy. Urugap też nie grzeszy młodością, jednak zdaje sobie sprawę, iż jeżeli mu się nie uda, gdy przerwany zostanie odwieczny łańcuch pokoleń, jego lud do końca utraci tożsamość i zniknie.

Film braci Foster emanuję tęsknotą białego człowieka za utraconą więzią z naturą, za kosmiczną harmonią. Widać pragnienie powrotu do magiczności, do poczucia jedności planu ziemskiego z nadprzyrodzonym. To trend, który można obserwować od bardzo dawna, stąd dynamiczny rozwój fantastyki, ale też bajki pokroju "Wołania z końca świata" Marlo Morgan, w których ludzie pierwotni (w tym konkretnym przypadku Aborygeni), porozumiewają się za pomocą telepatii itp..

Na uwagę zasługuje techniczna perfekcja, w wypadku filmów afrykańskich nie jest to tak oczywiste. Szczególnie wyróżnia się scena polowania, która bije na głowę amerykańskie sensacje. W perfekcyjny sposób stopniowano napięcie, wciągając widza wgłąb rytuału. Autorzy dobrze poradzili sobie z prowadzeniem opowieści, potrafili rozładować atmosferę wprowadzając elementy humorystyczne. Oczywiście można ponarzekać, iż budowa jest zbyt klasyczna, ale awangardowa narracja do historii o pierwotnym rytuale? To nie pasuje.

Moim zdaniem "Serce łowcy" jest jednym z lepszych filmów pokazywanych w ramach tegorocznej Afrykamery. Sprawnie nakręconym, dobrze opowiedzianym dziełem. Odpowiednie zakończenie ;)

Obejrzane podczas:

W przypadku filmu południowoafrykańskiego można oczekiwać wysoką jakość :) To jedyny kraj Afryki Subsaharyjskiej ze szkołami filmowymi (patrz AFDA) na poziomie dorównującym szkołom amerykańskim i europejskim i z własnymi porządnymi instytutami zajmującymi się post-produkcją (zmora filmów z reszty Afryki, które zazwyczaj mają problemy ze zdobyciem funduszy na post-produkcję, którą trzeba robić w drogich europejskich/płdafrykańskich/amerykańskich ośrodkach). No i jest długa historia kręcenia filmów amerykańskich w RPA, więc można pracując na takich planach filmowych zdobywać doświadczenie i know-how - zresztą widać mocny wpływ amerykańskiej kinematografii na wiele filmów i reżyserów z RPA (District 9, Tsotsi, czy Jerusalema chociażby ;). Plus przez długi okres czasu (nie wiem, czy nadal, bo słyszałam, że mieli się wycofać z tego) było dosyć łatwo o wsparcie finansowe na kręcenie filmów z różnych instytucji państwowych. RPA to zdecydowanie najsilniejszy technicznie i jakościowo przemysł filmowy Afryki Subsaharyjskiej (oraz często ma fajne nowatorskie projekty np. animacje i krótkie filmy) i dlatego na AfryKamerze jest zazwyczaj bardzo dużo filmów z tamtego rejonu, bo jednak organizatorzy zdają sobie sprawę, że Nollywood może wielu raczej zniechęcać do kina afrykańskiego niż zachęcać :D

Już się zorientowałem co do możliwości RPA w kwestii techniki i trzeba przyznać, że ich filmografia jest bardzo interesująca, zwłaszcza ta jej część, która odchodzi od typowego realizmu (na tej Afrykamerzy "Mune..." i "Sweetheart").

Proszę, nie przypominaj mi Dystryktu 9, ten film jest moim osobistym wrogiem ;P

Wiem :D Czytałam już gdzieś w którymś z Twoich notek albo komentarzy. Osobiście lubię ten film, ale to pewnie dlatego, że traktuję książki i filmy science fiction jako sposoby krytykowania współczesności i interesujący wydawał mi się sposób wplatania współczesnych problemów RPA z ksenofobią wobec Afrykanów, imigrantów z innych części Afryki do filmu sci-fi. Szczególnie interesujące dla mnie było to, że wypowiedzi różnych osób (te takie dokumentalne wstawki/wywiady na początku) nie były nagrywane w ramach filmu ale zadano pytanie normalnym południowoafrykańczykom o ich podejście właśnie do imigrantów przybyłych w ostatnich latach np. z Kongo czy Mozambiku. Dla nich to oni właśnie są "obcymi", mimo braku różnicy koloru skóry... Więc dla mnie te "krewetki" były tylko ironicznym komentarzem do naszej ludzkiej tendencji do demonizowania obcego. Dla mnie ten film nie jest sci-fi jako takie, ale komentarzem do rzeczywistości i przeszłości RPA: włącznie z wydzieleniem osobnego townshipa dla nich, podpisywanie zgody na wymuszone przesiedlenia (działo się to w RPA np. w Soweto), itd. Reszta filmu rzeczywiście nic wybitnego, tylko typowe kino akcji :D

Początek jest dobry, ale całość nie i właściwie mógłby się skończyć dużo wcześniej ;) Dobre science-fiction zawsze ma, jakby to powiedział Lem, podstawę problemową. "Dystryktowi 9" wystarczyło jej na wstęp, ale na rozwinięcie i zakończenie już nie. To nawet nie jest typowe kino akcji, to zły, przewidywalny, wykorzystujący najgorsze możliwe schematy gniot.

No i znowu się zaperzyłem :)

Aaaa... no i kwestia języka - Blomkamp nawet wplątał typową dla RPA rzeczywistość - tam wiele osób mówi w paru językach, więc normalne jest, że jedni mówią jednym językiem, a inni odpowiadają w innym albo tworzą mieszanki np tsostsitaal i jakoś się tak porozumiewają - więc to nie jest jakiś dziwny zabieg pozbawiony sensu, tylko znowu element przeniesiony z realiów tamtejszych (to a propos tego, że czytałam gdzieś jakieś komentarze, że to bez sensu, że oni się tak łatwo międzygatunkowo porozumiewają w różnych językach ;)

hehe :) nie chciałam wkurzyć ;) myślę, że się zgadzamy, wbrew pozorom - podobał mi się początek, a przy reszcie przysypiałam :D

Ja nie dałbym rady spać na tym, z każdą kolejną sceną byłem w coraz większym szoku ;)

Pominąwszy tego czy Dystrykt 9 się podobał czy nie to chodziło tu o co innego: o nienaganną technikę realizacji obrazu. W warstwie czysto filmowej nie ma czego tutaj zarzucić, więc skupiamy się na scenariuszu czy budowie filmie, a nie na niedostatkach technicznych.

Tu jest tak jak Miłka mówi - filmom z RPA nie da się zazwyczaj nic zarzucić od strony technicznej czy aktorskiej, bo jest na poziomie zachodnim (osobiście uważam, że jest tam dużo lepiej niż w Polsce, a tamtejsze filmy studenckie przebijają jakością polskie). Wystarczy napisać, że w Kapsztadzie jest studio filmowe 3D, gdzie można cały film nakręcić w technologii "Awatara" (właśnie skończyli tam zdjęcia do nowej ekranizacji komiksu Judge Dredd). Dlatego jest tyle filmów z RPA, bo są łatwiejsze w adaptacji przez widza europejskiego, bardziej rozpoznawalne w formie i w treści, a jakość realizacji nie odstępuje od przyzwyczajeń.

Osobiście dla mnie najlepszym filmem festiwalu był "Miasteczko zwane Descent". I to pomimo tego, że film miał niedoróbki techniczne czy aktorskie.

Dodalbym, że od strony technicznej na wysokim poziomie jest kino z Magrebu oraz z Egiptu, przy czym kino z Egiptu jest ciężko przyswajalne z uwagi na rozbujały melodramatyzm.

Dodaj komentarz