Berlinale 2020: śmierć w Łodzi

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Zabij to i wyjedź z tego miasta Mariusza Wilczyńskiego, czyli jedyny polski film w berlińskiej konkursowej sekcji Encounters, pokazał, że wciąż jest miejsce dla wymagającego kina, oferującego solidne artystyczne rzemiosło i poetycką wrażliwość. Projekt, nad którym reżyser pracował przez jedenaście lat to obraz bezkompromisowy, mocno zakorzeniony w lokalnej kulturze, ale też oferujący pociągającą formę, z którą można obcować bez głębokiej znajomości kontekstu.

Film Wilczyńskiego ma strukturę poematu. Jego ramą jest śmierć rodziców reżysera oraz odejście jego przyjaciela Tadeusza Nalepy. Z tego pnia wyrastają kolejne wątki, bardzo osobiste odnoszące się do dzieciństwa autora, jego matki, przypadkowych spotkań czy też Łodzi, miasta, z którym jest związany. Połączone zostały skojarzeniowo. Łączą się przez wzrokowe lub słowne podobieństwa. Zabij to… operuje nie tylko w kilku rejestrach wizualnych, ale też językowych.  Często to właśnie mówione kwestie są dużo bardziej dookreślone niż obraz. To one pozwalają zorientować się w czasie i miejscu akcji. Słowo i obraz splecione ze sobą bardzo mocno, cały czas generując nowe treści, a cała gama aktorów głosowych dodaje kolejne znaczenia do tej i tak skomplikowanej mozaiki.

Jeżeli szukać jakiegoś zarzutu, który można postawić Wilczyńskiemu to fakt, że przesadnie polega na dokonaniach polskiej szkoły animacji i zbyt łatwo wpisuje się w poczet jej wielkich twórców. Cały projekt stoi na barkach polskich artystów, tych przez największe "A", od Tadeusza Nalepy, przez Andrzeja Wajdę i Zbigniewa Rybczyńskiego, po Krystynę Jandę. Znalazło się miejsce nawet dla Anji Rubik, która użyczyła głosu sprzedawczyni w kiosku. Ciekawsze jednak są wizualne odniesienia. Trudno powiedzieć jak bardzo świadome do mistrzów animacji, niektóre sceny przywodzą na myśl filmy Jana Lenicy, Jerzego Kuci czy Piotra Dumały. Wilczyński niewątpliwie ma swój styl, ale w jego żyłach płynie polska szkoła animacji i bierze to z pełnym dobrodziejstwem inwentarza, w tym z wysokim progiem wejścia.

Zabij to… to polski film animowany rozciągnięty do 70 minut. Przy zachowaniu intensywności znanej z krótkich metraży. Dlatego powiedzieć, że nie jest to obraz lekki, to nic nie powiedzieć. Animacja przywala widza całym ciężarem łódzkiego powietrza, zwalistością tramwajów i ludzką brzydotą. Ta estetyka w ogóle nie szokuje na naszym podwórku, ale poza nim pozostaje czymś niecodziennym. Festiwale zazwyczaj pokazują filmy animowane, które są konwencjonalnie ładne. Wilczyński wraz z niewielkim zespołem narysował film uporczywie brzydki. Wyjątkowo konsekwentny formalnie, ale równie wymagający. Reżyser nie boi nawet przedstawić siebie w złym świetle. Jego relacja z matką raczej nie jest modelowym zachowaniem kochającego syna.

Zaskakująco dużo w tym filmie obecności twórcy. Nie chodzi wyłącznie o motywy autobiograficzne, ale o postawienie się w roli artysty-demiurga. Taka modernistyczna postawa okazuje się bardzo niedzisiejsza. Wilczyński naprawdę walczył o stworzenie wielkiego dzieła i właśnie przez to, że jest to tak oczywiste Zabij to… się od niego oddala. To jednak wciąż intrygujące, trudne i warte oglądania kino.

Zwiastun: