Blisko, coraz bliżej

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Kwiaty w pełnym rozkwicie, prażące słońce i szaleńczy bieg. Leo i Remi jeszcze nie wiedzą, że to ich ostatnie takie lato. Ostatnie, kiedy są tak blisko. W bohaterów najnowszego filmu Lukasa Dhonta dojrzewanie uderzy mocniej niż w typowych nastolatków, ponieważ mają dużo więcej do stracenia – wyjątkowo czystą relację.

Chłopcy są niezwykle zżyci, bawią się w opuszczonym budynku, jeżdżą rowerami, nawet śpią w tym samym łóżku. Wydaje się, że nie odstępują siebie na krok. Reżyser skutecznie usuwa z ekranu momenty samotności, koniecznej chociażby do uczenia się ważnej dla fabuły gry na instrumencie, pozostawiając widzów z chłopięcą bliskością. Czy to miłość? Na pewno, tylko jej natura dla Leo i Remiego pozostaje zagadką, której nie chcą rozwiązać. Pęknięcia w łączącej ich więzi zaczynają pojawiać się kiedy idą do nowej szkoły. Koleżanki pytają czy chłopcy są parą. Ostracyzm grupy sprawia, że Leo zaczyna oddalać się od przyjaciela, szuka innych znajomych, zapisuje się do hokejowej drużyny, która ma potwierdzić jego męskość. Rana po poczuciu pełni jest jednak głęboka i jej zabliźnienie dla obu młodych mężczyzn nie jest łatwe.

Blisko najlepsze jest wtedy, kiedy eksploruje miejsca, w których socjalizacja spotyka się z fizyczną bliskością. Dorastanie oznacza jej odrzucenie, pozbycie się dotyku na rzecz relacji grupowych, często hierarchicznych, zbudowanych na strukturach władzy. Nie oznacza to, że nie ma w nich fizyczności czy bliskości, ale stała obecność przy jednej osobie oznacza marnowanie swojego potencjału i proszenie się o przegraną w walce o pozycję. Bezustannie rozgrywane jest tu napięcie między dwoma rodzajami spełnienia. Takim, które możliwe jest dzięki grupie i takim, jakie dostępne jest tylko w odcięciu się od niej i kontakcie z inną, pojedynczą, osobą.

Film Dhonta bywa zbyt stereotypowy. Ostatnie lato, stracona niewinność, koniec dzieciństwa, cena dorosłości. Każde z tych wytartych haseł aż za dobrze pasuje do Blisko. Podczas oglądania to umyka, ale z dystansu widać, że mamy do czynienia z kinem opartym na łatwych binarnych opozycjach. To nie tylko dzieciństwo – dojrzałość i, ulubione zestawienie każdego kulturoznawcy, kultura – natura czy czułość – brutalność, ale nawet kwiaty – lód. W większej narracji taka konstrukcja nie powinna razić, ale w tak intymnej historii ten szkielet nie ma czasu, żeby obrosnąć mięsem. Co więcej, jest to film podobnie problematyczny jak Girl, który bez zawahania eksploatował swoją transpłciową bohaterkę. Para trzynastolatków wpadła tu jednak w inną nievoyeurystyczną, a czasową pułapkę. Zazwyczaj reżyserzy powracają do czasów swojego dzieciństwa. Blisko umiejscowione jest jednak współcześnie, jakby Dhont projektował film, który powinien powstać za dekadę czy dwie. Pozornie nie ma w tym nic zdrożnego, ale wracanie do swojego dzieciństwa nie musi wynikać wyłącznie z nostalgii czy dziaderstwa, ale z chęci opowiedzenia własnej historii. Tutaj reżyser mówi w czyimś imieniu, zabierając swoim bohaterom głos. To gest odważny, ale będzie nad Dhontem wisiał jak wyrok w zawieszeniu. Dopiero kiedy pokolenie dzisiejszych trzynastolatków zacznie bawić się w kino będzie można zobaczyć czy ten rodzaj narracji zostanie uznany za prawomocny. Biorąc jednak pod uwagę, że są to ludzie, którzy cały czas mają pod ręką kamery i już teraz nie wahają się ich używać, można założyć, że ktoś tu pójdzie siedzieć.

Zwiastun: