Brutalne arcydzieło

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Nie rozumiem dlaczego jednym z zarzutów wobec polskiej kinematografii jest to, że skupia się na przeszłości. Brytyjczycy, czy Niemcy z powodzeniem rozliczają się z własną historią, pora byśmy my też zaczęli i nie mam na myśli tu narodowo-ojczyźnianych epopei dla młodzieży szkolnej jakie do tej pory tworzyliśmy i wciąż tworzymy, ale produkcje wartościowe artystycznie. „Róża” jest takim filmem, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.

Tytułowa Róża jest Mazurką, potomkinią polskich osadników na Mazurach, którzy w czasie kulturkampfu przeszli intensywną germanizację. Gdy Armia Czerwona przyszła „wyzwalać” te ziemie traktowali miejscową ludność jak Niemców. Wojna się skończyła ale dla radzieckich żołnierzy czas rabunków i gwałtów jeszcze nie minął. Róża mieszka sama, jest raz za razem gwałcona przez stacjonujących w okolicy sołdatów, do czasu aż przyjeżdża Tadeusz. Przywozi ze sobą zdjęcie i obrączkę jej zmarłego męża. Między tą parą zaczyna rodzić się uczucie, trudna miłość w trudnych czasach.

Reżyser nie bawi się w subtelności, stawia na naturalizm. Jeżeli jest scena gwałtu to kamera nie przenosi się na pobliskie drzewa; gdy bohaterka cierpi to my to widzimy i słyszymy wszystko tak dobrze jak to tylko możliwe. Przez to „Róża” ma ogromną siłę oddziaływania, widz kibicuje bohaterom, ale też łączy się z nimi w bólu. Dosadność można potraktować jako wadę, twierdząc, że Smarzowski nie potrafił upoetycznić filmowej rzeczywistości, pokazać jej delikatniej, w sposób bardziej wyrafinowany. Trzeba powiedzieć jedno, „Róża” nie jest obrazem, który się ogląda by pogawędzić z ciocią klocią przy kawusi, to film do przeżywania, cierpienia i płakania razem z bohaterami. Dzieło, którego oglądanie boli, jednak nie potrafimy oderwać wzroku, które widza miażdży, które balansuje między obrzydliwością a pięknem absolutnym.

Nie wróżę najnowszemu dziełu Wojciecha Smarzowskiego wielkiego powodzenia za granicą, o ile Niemcy, czy Rosjanie nie powinni mieć problemów ze zrozumieniem (ci drudzy raczej ciepło nie przyjmą tej wizji Armii Czerwonej) to dla mieszkańca kraju anglo, bądź francuskojęzycznego może być kompletnym majakiem. Nie mówię tutaj tylko o tle historycznym, chociaż pod tym względem twórcy nie dają widzowi taryfy ulgowej, ale o warstwie językowej. Bohaterowie mówią w trzech językach: po polsku, niemiecku i rosyjsku. Często je przeplatają w trakcie rozmowy, czasem w połowie zdania. Czytając napisy można tej różnicy w ogóle nie zauważyć, a nawet jeśli to jej zasadność może budzić wątpliwości. Nie chodzi mi o robienie z widzów w innych krajach idiotów, ale piszę to po to by podkreślić, że to film w pierwszej kolejności dla Polaków, opowiadający o naszej historii.

Wojciech Smarzowski udowodnił, że potrafi posługiwać się językiem filmowym jak mało kto. Mając do dyspozycji świetnych aktorów i znakomitą ekipę stworzył arcydzieło. Film, który nie grzeszy lekkością, oglądanie go nie jest łatwe, jednak stanowi otrzeźwiającą podróż w czasy w jakich nikt z nas nie chciałby się znaleźć. „Róża” ma trafić do kin w styczniu, szczerze polecam wybrać się do kina.

Zwiastun:

Cóż, trudno mi się nie zgodzić, szukałem przez kilka godzin czegoś, za co do tego filmu mógłbym się przyczepić, i tylko taka jedna totalna drobnostka: żołnierze "rosyjscy" pokazywani w restrospekcji dziejów Róży, śpiewają piosenki po ukraińsku (a że sam mam wschodnie korzenie, to zwracam na to uwagę). ale to niczego w odbiorze filmu nie zmienia.

Ciekawe, czy następny film Smarzowskiego też zacznie się od bohatera, który błąka się po jakiejś zapomnianej przez Boga okolicy i tam trafia na sytuację, która zmienia jego życie. :-)

To byli żołnierze radzieccy, a więc nie tylko rosyjscy. W brew obiegowej opinii ZSRR to nie tylko "ruscy". W jednej scenie występuje nawet azjatycki krasnyj sołdat co jak najbardziej jest zgodne z realiami historycznymi.

Generalnie przyłączam się do grona tych, którzy brak międzynarodowego sukcesu tłumaczą nieznajomością niuansów polskiej historii za granicą. Oglądałam Alois Nebel na WFF, gdzie w sumie łatwo domyślić się, że chodzi o jakiś motyw z wysiedleniami Niemców, ale zapewne historia czechosłowackiej Ziemi Frydlanckiej jest nieco bardziej skomplikowana niż moje domysły. I nie przesadzałabym z tym brakiem lekkości w Róży, bo jest w filmie kilka dowcipnych momentów. Film jest ciężki nie dlatego, że eksponuje brutalność i okrucieństwo, ale dlatego, że opowiada o wstydliwych wątkach najnowszej historii polski i demitologizuje polski patriotyzm.

Smarzowski cofa się kolejnym filmem w coraz to dalszą historię - może w poszukiwaniu polskich demonów?

Mam wątpliwości czy mu chodzi o polskość. Smarzowski korzysta z polskiej historii by opowiedzieć o źle jako takim, po prostu trudno o lepszy punkt zaczepienia niż przeszłość naszego narodu. O ile "Wesele" można odczytywać według ojczyźnianego klucza - dialog z Wyspiańskim (i ekranizacją autorstwa Wajdy), przedstawia tam kolejne małe i duże wady Polaków itd.. Jednak w następnych filmach bardziej skupia się na pokazaniu człowieka, jako takiego, który wrzucony w tryby historii staje się zły (może to za mocne słowo). Nie wydaje mi się, żeby "Dom zły" był filmem tylko o Polakach-pijakach, a "Róża" o ruskich-gwałcicielach; to chyba byłoby zbyt łatwe. Dwa ostatnie obrazy Smarzowskiego są w swym duchu conradowskie, reżyser eksploruje w nich ludzkie jądro ciemności (Borze, ależ ja jestem nudny, znowu włażę w ten sam temat). Jasne, ogromną rolę odgrywa kontekst, ale czy naprawdę można WS traktować jak narodowego wieszcza? Ciekawi mnie kolejny film, nie da się chyba już pójść dalej, wejść w czasy jeszcze większego upadku.

Ja trochę myślałem o Smarzowskim jak o Cormacu polskim, nie o wieszczu. Cormac też mówi bardziej o złu niż o Ameryce, ale jednak ten kontekst, właśnie ten kontekst narodowy jest cholernie istotny i tu, i tu. TZn. mam na myśli Wesele i Dom zły.

Po raz kolejny udowodniono, że żołnierze wszelkich racji nie mówią tylko po amerykańsku! (refleksja na marginesie)

Witam. Piszę w sprawie filmu "Róża". Strasznie spodobala mi się piosenka żołnierzy radzieckich, pojawiająca się w dwóch scenach. Dłużej w scenie na podwórku Rózy. Za czorta :) nie mogłem jej rozgryść, a sądziłem, że jest po rosyjsku, a to był ukraiński. Co to za tytuł jej? Z góry dziękuję za odpowiedź.

Dodaj komentarz