Czarny pies, kruchy lód
Sfora psów wybiega zza wzgórz, zwierzęta przecinają drogę, a kierowca autobusu traci panowanie nad samochodem. Pojazd pełen pasażerów ląduje na boku. Tak wygląda pierwsze, dość statyczne ujęcie Czarnego psa w reżyserii Guana Hu. Już ono pokazuje dobrze ambicje reżysera, który stara się łączyć dramatyzm bliski filmom gatunkowym z estetyką kina artystycznego.
Punkt wyjścia sugeruje, że będzie to thriller. Główny bohater, Lang, wraca po dziesięciu latach do rodzinnego miasta. Został warunkowo wypuszczony na wolność, w więzieniu odsiadywał wyrok za nieumyślne spowodowanie śmierci. Nie wszyscy są zadowoleni z jego powrotu, bardzo szybko przez okno wpada pierwsza cegła, a napięcie tylko rośnie. Zapewne byłby to kolejny małomiasteczkowy thriller, gdyby nie wątek zwierzęcy. Wyludniające się miasto dotknięte jest psią plagą. Porzucone zwierzęta zdziczały i zebrały się w grupy, które zagrażają ludziom. Szczególnie zajadły jest tytułowy pies, za którego schwytanie wyznaczona została nagroda. Wszystkie zwierzęta są celem specjalnie utworzonej grupy hycli, do której dołącza Lang. Jej zadaniem jest oczyszczanie miasta i okolicy że zdziczałych psów.
Osią filmu okazuje się relacja między człowiekiem, a zwierzęciem. Tytułowy czworonożny bohater jest równie ważny jak Lang i to odgrywający go mieszaniec charta i Jack Russell terriera jest główną gwiazdą. I to mimo faktu, że na ekranie możemy zobaczyć Eddiego Penga, a więc tajwańskiego aktora dużego formatu. Budowanie interpretacji wyłącznie na podobieństwie między bezpańskim psem, a społecznym wyrzutkiem jest kuszące, ale intelektualnie nieuczciwe i przesadnie spłaszczające. Tym bardziej, że nie chodzi wyłącznie o jedno zwierzę, już w pierwszej scenie pojawia się nie tylko psia wataha, ale i wilk, a następnie bardzo istotny staje się wątek ogrodu zoologicznego. Zbudowanie osi dramaturgicznej na bazie relacji człowieka i zwierzęcia nie służy budowania prostej opozycji kultura-natura, tak jak w chińskim kontekście zrobił to w swoim ostatnim filmie Pema Tseden. To raczej społeczna metafora w stylu Białego boga Kornéla Mundruczó. Optyka Guana Hu jest jednak zupełnie inaczej zorientowana, psy atakują nie w stolicy, a na pustkowiu, na granicy pustyni Gobi.
Reżysera Poświęcenia interesuje to, co zwykle ukrywane przed publicznością. Akcja rozgrywa się w 2008 roku, a więc równolegle do igrzysk olimpijskich w Pekinie. Guan Hu pokazuje jednak zupełnie inne oblicze kraju, niż to zaprezentowane przez komitet centralny. Równolegle do przygotowań do ceremonii otwarcia trwają procesy, które umożliwiają, tak wtedy podziwiany, gwałtowny chiński wzrost. Rodzinne miasto Langa przechodzi przez fazę upadku. Domy przeznaczone są do rozbiórki, a mieszkańcy wysiedlani. W tym miejscu mają powstać nowe inwestycje, jednak dzieje się to brutalnie, bez szacunku dla przeszłości. Jest w Czarnym psie sporo z kina Jii Zhangke, jednak Guan Hu pokazuje moment, a nie proces. Reżyser Dotyku grzechu nawet pojawia się na ekranie w epizodycznej roli, wyraźnie patronując temu projektowi.
Pisząc o Czarnym psie nie można pominąć pracy operatorskiej Weizhe Gao. Naturalistyczne, ziarniste zdjęcia pustyni Gobi robią niesamowite wrażenie. Przenoszą widzów w rzeczywistość jednocześnie bliską, ale i obcą. Ten konsekwentny klucz estetyczny spaja niekiedy kontrastowo różne elementy, jakie znalazły się w scenariuszu. Większość zdjęć wykonano w plenerach, w niełatwych warunkach. Dominują szerokie plany, łączące bohaterów z niemal surrealistycznym krajobrazem. Równie udany jest sposób, w jaki pokazano zwierzęta. Sfory są przerażające, tygrys budzi respekt, a tytułowy pies jest wyjątkowo skomplikowaną postacią. Nie ma tu uczucia sztuczności, który często pojawia się w tego typu produkcjach. Ważną informacją jest również to, że w trakcie kręcenia filmu nie ucierpiało żadne zwierzę. Plansza zawierająca tę wiadomość jest równie dobrą klamrą, jak ostatnia scena. Czarny pies to film o cierpieniu, a właściwie o pytaniu czy da się go uniknąć.