Giganty nie dość wielkie

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

„Na gigancie” opowiada historię braci, Seth ma piętnaście lat, Zak, jego brat, trzynaście. Spędzają lato we Francji, w domu zmarłego dziadka, ich mama pracuje za granicą, oni sami normalnie mieszkają w Brukseli. Wakacje przedłużają się, matka co i rusz przesuwa termin przyjazdu. Dwoje nastolatków zostawionych samopas, z tego nie może wyjść nic dobrego. Pozbawieni jakiejkolwiek kontroli ze strony starszych zaczynają jeździć starym samochodem, pływać łódką, zaprzyjaźniają się z Danny’ego. Idylla trwa do czasu aż nie skończą się pieniądze. Chłopcy kradną jedzenie z piwnicy starego sąsiada, jednak nie samym chlebem człowiek żyje, a już na pewno nie w tym wieku. Potrzebują kasy, jednak nie jesteśmy w rzeczywistości amerykańskiej komedii o nastolatkach, nie podejmują pracy, nie organizują garażowej wyprzedaży (tam gdzie mieszkają i tak nikt pewnie nic by nie kupił). Zamiast tego kontaktują się z miejscowym gangsterem – Wołowiną (nieodparte skojarzenia z Baraniną) w celu wynajęcia domu pod uprawę marihuany.

Ciekawie wygląda tytuł filmu, być „na gigancie” oznacza ucieczkę z domu, bądź bycie na wagarach. W obydwu wypadkach bohaterowie w takim stanie nie są. By od czegoś uciekać trzeba najpierw to coś mieć. Seth i Zak żyją w zawieszeniu, nie są zmuszani do niczego. „Gigant” jest stanem permanentnym, bez względu na to jak bardzo chcieliby to zmienić.

Bouli Lanners ewidentnie nie lubi cywilizacji, każdy wytwór człowieka w tym filmie jest zdegenerowany. Widzimy rozpadające się domy, zardzewiałe szczątki maszyn, nawet jedyny jasny punkt – dom kobiety, która zabiera ich zmarzniętych z pobocza, jest podszyty smutkiem, jej córka cierpi na zespół Downa. Człowiek generuje tylko brud, rozpad. Zupełnym przeciwieństwem jest las, uosobienie natury. Miejsce piękne i żywe, pełne możliwości. Dla reżysera rzeczywistość jest skończona, mówiąc o nastolatkach nie pokazuje możliwości, przyjmuje punkt widzenia swoich bohaterów, widzi ich tylko jako młodych ludzi, bez perspektyw i siły przebicia, których można oszukać, których można zapomnieć.

„Na gigancie” zachwyca pięknem natury, poranną mgłą w lesie, liśćmi prześwietlonymi promieniami poranka, refleksami na wodzie, piaskiem prześwitującym przez płynącą wodę. Aż przypominają się wszystkie wakacje nad wodą, gdy jest się samemu z wodą, niebem i ziemią, kiedy czas płynie inaczej. Ta atmosfera beztroski, bezczasu jest główn, by nie powiedzieć jedyną, siłą napędzającą film. Scenarzysta nie był wstanie w tę zachwycającą scenerię wpleść historii, która by jej dorównała.

Żałuję, że „Na gigancie” nie jest filmem lepszym, problemy tych chłopców, miejsce w którym żyją, radość jaką daje wolność, z tych elementów mógł powstać obraz wielki. Bez dopracowanej, dobrze poprowadzonej historii taki być nie może.

Zwiastun: