Kobiety do karabinów!

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

Policjantka Bela rozsyła zaproszenia na otwarcie Mundialu w Rosji, aby zwabić przestępców poszukiwanych listami gończymi. Za ten wybryk traci pracę, ale dostaje nową w ABW, ma infiltrować mokotowską mafię. Siekiera walczy o pozbycie się swojego brutalnego partnera przez romans i współpracę z innym gangsterem. Z kolei Niania musi wcielić się w rolę wdowy po mafiosie, której nie chce przyjąć jego prawdziwa żona. To najtwardsze z twardych, kobiety mafii Patryka Vegi.

Nim kobiety zaczną grać pierwsze skrzypce w mafijnym świecie trzeba się z niego pozbyć mężczyzn. Właśnie na destrukcję poukładanego przestępczego świata idzie energia w pierwszej połowie filmu. W drugiej widz obserwuje jego budowanie na takich samych zasadach, ale z damami na kierowniczych stanowiskach. Scenariusz, największa bolączka filmów Vegi, o dziwo jest całkiem spójny. Nie ma co się dziwić, tym razem reżyser Ciacha skorzystał z pomocy Olafa Olszewskiego, jednego ze scenarzystów Plebanii. Ten serialowy hit nie został tu przywołany ze złośliwości, w końcu to tam pojawił się jeden z najlepszych czarnych charakterów w dziejach polskiej telewizji - Janusz Tracz. Umiejętność kreacji bohaterów jednocześnie jednoznacznych, ale też i interesujących została wykorzystana również w Kobietach mafii. Oczywiście przykryte to zostało nadmiarem wulgaryzmów i brakiem przywiązania do takich bzdur jak tempo czy spójność. Kobiety mafii są zbyt długie, źle rozkładają akcenty, gubią się w epizodach. Bohaterki i bohaterowie nie są równorzędni, jednak twórcy długo zwlekają przed zadeklarowaniem się kto tak naprawdę będzie tej zbieraninie przewodził. Ostatecznie okazuje się, że są to funkcjonariuszka Bela i zmieniająca się z pomocy domowej w maszynę do zabijania Niania. Na dynamice podobieństw i różnic między tymi postaciami można by zbudować świetny film. Niestety do tytułu kobiety mafii są jeszcze trzy pełnowymiarowe pretendentki, a przecież trochę czasu ekranowego zajmuje także barwny męski zwierzyniec.

Trzeba podkreślić, że z Vegi żaden feminista. Nie trzeba socjologicznego wykształcenia, aby zauważyć, że kobiety w polskim kinie są zdecydowanie niedowartościowane. Wciąż występują przede wszystkim w rolach matek, żon i kochanek. Reżyser Botoksu chyba nie ma z tym problemu, skoro w jego najnowszym filmie bohaterki świetnie wpisują się w te schematy. Poza zaopatrzeniem w broń, narkotyki i "męski" język dokonano tu jedynie niewielkich przesunięć. Przede wszystkim Vega wyraźnie oddzielił te role i nie pozwala im się mieszać. Ponadto nie przywiązuje dużej roli do więzów krwi, dużo ważniejsze i mocniejsze okazują się tu inne systemy zależności. Bohaterki Kobiet mafii mają bardzo mały margines wolności, mogą albo grać w męską grę, albo zginąć. Prawo do jakiegokolwiek samostanowienia właściwie nie istnieje. Film Vegi nie dostarcza żadnych pozytywnych wzorców, może służyć jedynie jako groteskowy obraz patriarchalnej opresji.

Różnice między mężczyznami i kobietami widać nie tylko w ilości czasu ekranowego, ale też w jakości aktorstwa. W najnowszym dziele Patryka Vegi nie ma ani jednej godnej zapamiętania męskiej roli. O ile po Stramowskim i Oświęcimskim nie można się było zbyt wiele spodziewać, to Bogusław Linda mógłby przestać grać na autopilocie i ze swojej postaci wycisnąć więcej. Zaskakuje jedynie Sebastian Fabijański, jego postać ma nieco więcej życia, ale to w większym stopniu zasługa scenariusza. Cień został po prostu lepiej osadzony w relacjach z pozostałymi bohaterami. W odróżnieniu od Żywego granego przez Stramowskiego nie działa w znaczeniowej próżni. Dużo cieplej należy napisać o żeńskiej części obsady. Trudno się tu dopatrzeć aktorstwa wybitnego, ale Agnieszka Dygant gra rolę życia boksując się ze swoją sztandarową serialową kreacją. Katarzyna Warnke toczy godną podziwu, acz nierówną walkę ze swoją stereotypową bohaterką. Nawet Oldze Bołądź udaje się niekiedy zgubić swoją nieporadność i zaskoczyć jakąś bardziej błyskotliwą sceną. Jedynie Julia Wieniawa robi wszystko, by nic nie dołożyć, a nawet trochę odjąć, odgrywanej przez siebie postaci. Jednak nawet na to Patryk Vega ma receptę - zatrudnienie naturszczyków. Aktorzy epizodyczni są tu tak komicznie źli, że każde potknięcie profesjonalistów z marszu musi zostać wybaczone. Reżyser przekonuje, że zawsze mogło być dużo gorzej, więc pozostaje jedynie być wdzięcznym za to, że jednak zdecydował się zatrudnić zawodowców.

W Kobietach mafii doskonale widać dlaczego filmy Vegi są skazane na sukces. Reżyser posługuje się dobrze znanym widowni językiem wizualnym, którego kody opracowały nadwiślańskie telewizje i różnego rodzaju wizualne reżimy komercyjne, w tym ślubny. To telewizja przyzwyczaiła widownię do tego, że szczytem formalnego wyrafinowania jest wyciszenie dźwięku i puszczenie przypadkowej piosenki po angielsku. Z kolei filmy z wesela przygotowały grunt pod montażową mizerię. Zaś amatorskie filmiki przyzwyczaiły do słabej jakości, niestarannego kadrowania i wulgarnego języka. Warstwa wizualna Kobiet mafii to wymieszanie tych obrazowych odpadów.

Wulgaryzmy są tematem, którego nie da się uniknąć podczas pisania o kinie Vegi. To one budują jego tożsamość, ustawiając ją w kontrze do oficjalnego uładzonego języka. Te filmy to przeciwieństwo dominujących opowieści-klanoidów gdzie ludzie są szlachetni, dobro zwycięża i wszyscy, ale to wszyscy, mówią literacką polszczyzną. U reżysera Pitbulla człowiek jest zły, wygrywa silniejszy i łatwiej spotkać jednorożca niż pełne zdanie. Językowo, czy tego chcemy czy nie, Kobiety mafii są bliższe życiu niż większość polskiego kina. W tym otwarciu na oralność leży siła filmu, czasami rytm dialogów jest płynny i daje naturalnego kopa niekiedy ślamazarnej narracji. Częściej jednak gąszcz wulgaryzmów jest trudny do przebycia i szkodzi opowieści, a nie jej pomaga. "Kurwa" nie jest tu przyprawą, a głównym składnikiem. Przez co danie dla delikatniejszych podniebień może być niezjadliwe, a dla większości mało smaczne.

Smaku wcale nie poprawia forma. Szkoda kopać leżącego i wyzłośliwiać się na temat montażu, ujęć z drona dziwnie podobnych do tych z Nowych porządków czy kadrowania. Wystarczy przyjrzeć się scenom zbiorowym, one najlepiej świadczą o reżyserskim kunszcie Vegi. Każda sekwencja, w której występują więcej niż trzy osoby zapada się pod własnym ciężarem. Tłum uciekający podczas napadu na furgonetkę wygląda tak, jakby ktoś im właśnie powiedział "a teraz uciekajcie". Najlepsza jest jednak kuriozalna scena tańca Stramowskiego w klubie go go (sic!). Choreografia niczym z Tańca z gwiazdami łączy się z reżyserską i taneczną niefrasobliwością. Trudno zrozumieć dlaczego wybrano akurat te ujęcia, w których jedna z tancerek ewidentnie gubi rytm. Zakładając oczywiście, że istniały jakieś inne. Można w to zwątpić, bo w samym filmie widać, że Vega podczas produkcji ogląda każdą złotówkę. Nie bez powodu sceny za granicą pokrywają się z siatką połączeń tanich linii lotniczych (Skandynawia, Maroko, Hiszpania). Można być pewnym, że kamera zmieściła się w bagażu podręcznym i reżyser Pitbulla nie musiał płacić za rejestrowany.

Nawet w tym dziadowaniu jest jednak jakaś prawda o współczesnej Polsce. Vega nie wstydzi się niczego. Na pewno nie boi się zejść w bachtinowski dół materialno-cielesny. Znajduje tam specyficzny organiczny humor. Reżyser Kobiet Mafii całym sobą staje po stronie karnawału proponując jarmarczne widowisko. Staranniejsza reżyseria dodałaby filmowi mocy, ale i tak jest to obraz, wykoślawiony, ale jakiejś rzeczywistości. Kto wie, może za kilka dekad te produkcyjniaki Vegi wejdą do kanonu polskiej socjologii? Jest to równie prawdopodobne co niania z karabinem.

Film obejrzany dzięki uprzejmości kina Atlantic.

Zwiastun:

Płacą Ci za oglądanie takich gniotów? Może chociaż wódkę stawiają przed projekcją?

2 razy nie, ale ja się dobrze bawię na złych filmach nawet na trzeźwo.

I za to Cię kocham. :) Tyle przyzwoitych produkcji było na zeszłorocznej Wiośnie Filmów, a ja wciąż z rozrzewnieniem wspominam nasz wspólny seans "Bitter Harvest". :D

Dodaj komentarz