Life is a Cabaret, old chum!

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

Niełatwo pisać o filmie, który się uwielbia, widziało wielokrotnie i zna niemal na pamięć. Tym bardziej, że jest to musical, więc się w snobistycznych kręgach nim nie pochwalę. Jak wiadomo filmy muzyczne są nic niewarte. Porażają infantylnością, prostotą i nie wiadomo czym jeszcze, w każdym razie są be. Jeżeli tak myślicie to obejrzyjcie "Kabaret" (i "Cały ten zgiełk" do kompletu), jest to doskonały przykład przeczący tezie, że film z tego gatunku musi ograniczać się do prostej historii miłosnej okraszonej muzyką.

Wjeżdża pociąg, rozpoczyna się akcja. Niemcy, rok 1931, czas gdy Republika Weimarska zaczyna się chwiać w posadach. Brian, młody Brytyjczyk, przyjeżdża do Berlina. Znajduje mieszkanie w pensjonacie, w którym mieszka też Sally Bowles - Amerykanka, szukająca szczęścia w Europie. Ta para jest jak ogień i woda, odmienne charaktery, pochodzenie, wychowanie, doświadczenia życiowe. Przypadkowo wylądowali w obcym mieście i to ich do siebie zbliża. "Kabaret" jest zbudowany na zasadzie kontrastu, w ten sposób zestawione zostały charaktery postaci, ale też zewnętrzny spokój w Niemczech z podskórnym, społecznym napięciem, które już za chwilę wybuchnie nazizmem.


Liza Minelli w roli Sally Bowles

Najciekawszą bohaterką jest Sally Bowles. Nie jest może zbyt piękna, ale ma talent i determinację, to jednak za mało by zrobić karierę, nawet w kraju wielkich możliwości - Stanach zjednoczonych. Wyjeżdża więc do Niemiec, gdzie występuje w podrzędnym klubie (Kit Kat) licząc, że już jutro los się odmieni, spotka jakiegoś wpływowego człowieka, który wreszcie ją odkryje. Mimo niespełnionych ambicji wciąż cieszy się życiem, stara się uzyskać z niego jak najwięcej. Żyje jak może najpełniej. Jej postać jest nieco przerysowana, kabaretowa, ale jak ma się zachowywać dziewczyna, która twierdzi, że "życie jest kabaretem"? Liza Minelli stworzyła wspaniałą kreację, jedną z najlepszych jakie widziałem, hipnotyzuje widza, niepodzielnie króluje na ekranie. Widać, że wcześniej występowała w teatrze, świetnie prezentuje się zarówno w scenach dramatycznych jak i znakomicie śpiewa. Nie można jej było nie dać oscara.

Reszta obsady też prezentuje wysoki poziom, co prawda Michael York jest nieco drewniany, jak to on, ale nieźle się to sprawdza przy tak skonstruowanym bohaterze (flegmatyk ukrywający swoje uczucia). Na uwagę zasługuje Joel Grey w roli surrealistycznego konferansjera, który w aktorskim wyścigu ściga się z Lizą Minelli. Wcielił się w demonicznego wodzireja, wiodącego do tańca na wulkanie. Poprzez swój makijaż przypomina smutnego błazna, ale też śmierć - przewodniczkę totentanz.


Joel Grey

Największym atutem filmu Boba Fossa są piosenki, znakomicie wykonane i zaaranżowane, ale co najważniejsze zawsze są po coś. Nie ma tutaj takich sytuacji, że nagle bohaterowie zaczynają śpiewać nie wiadomo o czym, tak jak to miało miejsce w "Deszczowej piosence", gdzie śmiertelnie nudny i straszliwie długi numer o Broadwayu psuje cały film. W "Kabarecie" występuje wyraźny podział na rzeczywistość i scenę. Przeplatają się ze sobą, muzyczne numery odbijają rzeczywistość, czasem ją wykrzywiają, niekiedy sublimują, wszak życie jest kabaretem, a kabaret życiem. W tym dziele nie ma właściwie ani jednego słabego numeru, rozpoczyna się mocnym "Willkommen", który dobrze wprowadza w nastrój całości i wysoki poziom utrzymany jest do samego końca.
Jest tylko jedna piosenka wykonana poza Klubem Kit Kat i to chyba najbardziej istotna. Chodzi o "Tomorrow Belongs To Me". Sielankowa scena w wiejskiej knajpie zostaje "zaatakowana" faszystowską pieśnią. Zgromadzeni ludzi podchwytują ją i śpiewają chórem. To zbiorowe uniesienie jest naprawdę przerażające przez swój autentyzm, widać uniesienie, wiarę i żarliwość tych ludzi.

"Kabaret" powoli, delikatnie wprowadza nas w świat Trzeciej Rzeszy. Wszystko wydarzy się jutro, zawsze jutro. Mimo komediowych akcentów (świetna scena angielskich konwersacji) i wątku miłosnego cały film przesiąknięty jest przeczuciem nadchodzącej katastrofy. Szczęście zawsze podszyte jest przyszłą tragedią. Żyd, który ujawnił pochodzenie, by poślubić dziewczynę, którą kocha, w niedalekiej przyszłości trafi wraz z ukochaną do obozu. Jednak jeszcze nie czas na to, trzeba się bawić, tak długo jak się tylko da.

Bob Fosse stworzył film genialny, perfekcyjny w każdym aspekcie, jeden z kilku, które, przynajmniej dla mnie, są bliskie doskonałości. Świetny technicznie, fantastycznie zagrany, pokazujący narodziny faszyzmu w niezwykłej formie. To dzieło ma tylko jedną wadę, w Polsce jest niedostępne na DVD (nie liczę wersji z holenderskimi napisami).

Zwiastun:

Chciałam Ci polecić Skrzypka na dachu, ale po ocenach widzę, że nie muszę ;) . To też jeden z tych inteligentnych musicali, mających poza muzyką coś do przekazania.

Tak, "Skrzypek na dachu" był dobry ;) Jest jeszcze kilka musicali, które bronią się nie tylko muzyką, chociażby wspomniany już wcześniej przeze mnie "Cały ten zgiełk", ale też "Hair", czy nawet "Rocky Horror Picture Show".

To naprawdę dziwne, że nie ma go jeszcze na dvd w Polsce.
Warto dodać, że Kabaret zdobył 8 oscarów na 10 nominacji.

I jest jedynym filmem z ośmioma oscarami bez statuetki za najlepszy film. Przynajmniej przegrał z godnym przeciwnikiem ("Ojciec chrzestny") ;)

Bardzo się cieszę, że ktoś w końcu napisał o "Cabaret". Sam nie umiałem podjąć tematu, może częściowo dlatego, że nie lubię musicali. "Cabaret" w moim pojęciu nie jest musicalem, to film o Berlinie lat '30, o kabarecie, o pewnym demonicznym stylu, który do dziś oddziałuje na niespokojnych artystów. Muzyka z tego filmu to perełka, której uwielbiam słuchać, z resztą chyba połowa piosenek jest już absolutnym standardem, wykorzystywanym bezlitośnie w TV i radiu.

To tak jak z literacką fantastyką, gdy dzieło wzniesie się trochę ponad gatunkową średnią zaczyna się uważać, że do gatunku nie przynależy (sam się na tym łapię). "Kabaret" jest musicalem, bez względu na to, że to wyśmienity film :)

Tak, tak, masz rację. JEST. Ale fakt, że bohaterowie nie śpiewają zamiast mówić, a "piosenki" wplecione są jedynie w spektakl kabaretowy powoduje, że odpadają wszystkie drażniące elementy musicalu.

Hmmm... Jestem gotowa zeznać przed jakimś sądem, że swego czasu byłam świadkiem jak Turin kupował "Kabaret" na DVD w Muranowie. Radzę spróbować.

Dzięki za notkę (oczywiście brakowało takiej na Filmasterze) i gratuluję odwagi - ja nie czuję się na siłach pisać o filmach, które oceniam na 10. ;)

Za pewne nie było tak jednak polskich napisów.

Byłoby to trochę dziwne, ale nie sprawdziłam, więc nie wykluczam.

Kabaret, Skrzypek na dachu - to wyśmienite filmy. Niestety - u nas trochę nie doceniane, głównie chyba za przynależność do gatunku.

Dodaj komentarz