Love Will Tear Us Apart

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Ile może przeżyć dwudziestotrzylatek? Dość, by na podstawie tego życia zrobić znakomity film, tylko trzeba nazywać się Ian Curtis. "Control" skupia się na tej ciekawej postaci, nie jest to film o Joy Division, a dzieło o człowieku mierzącym się ze światem i duszącym się w nim. Żył w poczuciu beznadziei i niezrozumienia, rozdarty między dwiema kobietami, nie potrafił wybrać kim chce być. Popełnił samobójstwo w wieku dwudziestu trzech lat, dokonując ostatecznego wyboru.

Wydaje się banalne? Było? Było, ale to nie jest kolejny film o chłopaku znikąd, który stał się gwiazdą, by wraz ze sławą i pieniędzmi stoczyć się na dno z powodu narkotyków. Nie odnajdziemy tutaj typowego moralizatorstwa w stylu "nie bierzcie tego dzieci", albo "z największego bagna da się podnieść". Tak, to historia wielkiego człowieka, który zbyt młodo umarł. Karierze Iana Curtisa brakowało jednak wielkoświatowego blichtru by być baśnią. Jest za to twarda rzeczywistość, która zmienia bohatera, wiąże go, zabiera nadzieję i chęć życia. Ian nie jest amerykańską gwiazdą palącą dolarami w kominku, imprezującą i zabawiającą się z groupies. Poza śpiewaniem pracuje jako urzędnik w pośrednictwie pracy, z trudem utrzymując rodzinę. On ma prawdziwe problemy, mimo że daje z siebie wszystko, zwłaszcza w muzyce, która jest dla niego jedynym ujściem dla emocji, ponosi kolejne porażki.

Poczucie beznadziei podkreślane jest przez czarno-białe zdjęcia. Pokazany na ekranie Manchester jest nie tylko brzydki, ale też dosłownie szary. Depresyjne, dołujące, a jednak inspirujące miasto. Widziany przez pryzmat zimnych, monochromatycznych ujęć. Konwersja z koloru (był kręcony w kolorze, później przekonwertowano materiał) była słuszną decyzją, inaczej nie dałoby się uzyskać efektu osaczenia przez rzeczywistość.

Anton Corbjin był wcześniej twórcą teledysków i to widać. Przyzwyczajony do opowiadania muzyką i słowami piosenek przenosi ten sposób narracji do pełnometrażowego filmu. W początkowej fazie ta "teledyskowość" sprawdza się znakomicie, w drugiej, gdy jej nadużywanie nie jest wskazane, nie jest już tak różowo. Wydaje się, że reżyser nie radzi sobie z dialogami, jakby to nie był jego sposób opowiadania. Jedyne czego brakuje w tym filmie to więcej dobrych rozmów między bohaterami, bo muzyką i ciszą reżyser operuje znakomicie.

Jednym z najlepszych elementów "Control" jest aktorstwo Sama Rilleya, wszedł w postać tak mocno, że wygląda jakby sam był Ianem Curtisem. Dobrze widać to podczas koncertów, moim zdaniem są to najlepsze sceny w filmie, gdzie zachowuje się identycznie jak oryginał. To on dał postaci wiarygodność, dzięki niemu widz wierzy w to, co widzi na ekranie. Śmiem wysunąć przypuszczenie, że jest to film niesiony przez aktorów, bo scenariusz, mimo że dobry, jest dużo słabszy od tego w jaki sposób Rilley wykreował swoją postać.

Tego filmu nie da się oddzielić od muzyki Joy Division, biografia Iana Curtisa zbudowana została z obrazu i dźwięku, połączonego w odpowiednich proporcjach. "Control" jest dziełem przejmującym, smutnym, znakomicie zagranym i zrealizowanym. Dziełem, nie arcydziełem. Warto obejrzeć, chociażby po to by zaznajomić się z twórczością tego niezwykłego człowieka.

Zwiastun:

Control faktycznie ciekawy. Warto sobie go jeszcze uzupełnić 24 Hour Party People, by jeszcze lepiej poczuć klimaty Manchesteru.

Dodaj komentarz