Miłość z popielniczki

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Mój Warszawski Festiwal Filmowy rozpoczął się podmuchem miłości, wypluty z trzewi potwora, znanego szerzej jako Koleje Mazowieckie, wszedłem w inny świat. Na tyle odmienny by bawić, ale też nie tak różny, by kontrast między rzeczywistością komunikacji publicznej i filmu był zanadto widoczny.

Papierosy nie mają u nas dobrej prasy, trwa nieustanna kampania antynikotynowa, jednak ich sprzedaż i zużycie, mimo wciąż rosnących cen, nie spada, w filmie z Hong Kongu jest podobnie, z tym że wyjścia na dymka stanowią czynnik integrujący społeczeństwo. Z powodu zakazu palenia w budynkach, oraz części miejsc znajdujących się na powietrzu palacze spotykają się przy dużych popielniczkach przypominających kosze na śmieci, które tym samym zmieniają się w niezastąpione, bardzo demokratyczne miejsce spotkań. Tylko tam mogą porozmawić ludzie pochodzący z różnych środowisk, połączeni wspólnotą tytoniu. Tak rodzi się wiele znajomości, a my mamy okazję podejrzeć pewien romans z popielniczki.

Cherie i Jimmy to dwoje młodych ludzi, których poza uzależnieniem od nikotyny nie mają ze sobą nic wspólnego. Z czasem zaczyna się to zmieniać, aż stanie się miłością. Uczucie łączące głównych bohaterów nie jest pomnikowym, wielkim romansem. Niełatwo jest być herosem powieści Danielle Steel gdy się jest pracownikiem Sephory, albo agencji reklamowej. Zakochanie przyszło ot tak, między jednym a drugim fajkiem. Jest czymś ulotnym, efemerycznym, początkowo nawet nie wiadomo czy w ogóle istnieje. I to jest w dziele Ho-Cheung Panga piękne, nie widzimy uczucia idealnego, niczym z Harlequina, ale prawdopodobną sytuację.

„Podmuch miłośći” to komedia romantyczna, zabawna, lekka, ale też niegłupia i dobrze zrobiona. Nie jest filmem głębokim, poruszającym ważny temat, a tylko sympatycznym kawałkiem taśmy filmowej. Mnie to wystarczy, nie można ganić za to, że dzieło nie osiąga intelektualnych wyżyn, ponieważ do nich nie aspiruje. Jednego nie można odmówić obrazowi Ho-Cheung Panga, uniknął większości grzechów polskich produkcji tego typu. Postaci są nieszablonowe, dalekie od ideału i silnie zakorzenione w świecie, nie ma tu znanej i nie lubianej sytuacji gdy bohater(ka) ma jakąś pracę, która wspomniana jest na początku by później sie nie pojawić. Mimo różnicy w statusie społecznym pomiędzy zakochanymi uniknięto syndromu Kopciuszka. Główna bohaterka – Chery, nie przechodzi odmiany w stylu tej z „Devil wears Prada”. Bez wątpienia „Love in a puff” idealizuje rzeczywistość, jednak czyni to w sposób nienachalny, jednak do wydarzeń realnych się odnosi (podniesienie podatków, ustawa antynikotynowa), za co już należy się uznanie.

Gdyby istniał znak jakości imienia Billy'ego Wildera, a istnieć powinien, „Podmuch miłośći” zdobyłby go bez trudu. Jeżeli ktoś chce zobaczyć komedię romantyczną, w której bohaterka ma poodpryskiwany lakier do paznokci i fioletowe włosy wciąż może to zrobić. Nie sztuką jest wyprodukować wielki film o miłości gdy bohaterem jest artysta, naukowiec, czy po prostu osoba wrażliwa, sztuką jest stworzyć film o zwykłych ludziach, którzy zakochują się przy koszu na śmieci, w trakcie przerwy w pracy. Świetny film na pierwszą festiwalową projekcję.