Nadejdą lepsze czasy

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Czy dziennikarz musi ograniczać się wyłącznie do suchych faktów? Czy ma prawo do moralnych ocen? To pytania stawiane w Najlepsze przed nami przez debiutującego Jing Wanga. Początkujący reżyser nie boi się problemów coraz bardziej palących w czasach, kiedy informacja stała się zarówno towarem, jak i narzędziem sprawowania władzy. Nie tylko w Chinach.

Co jest potrzebne do bycia dobrym dziennikarzem? Wyższe wykształcenie na prestiżowej uczelni czy zmysł obserwacji i literacki talent? Han Dong uważa, że to drugie i brak nawet średniego wykształcenia nie przeszkadza mu w staraniu się o zatrudnienie w gazecie. Pracował w fabryce, ale wie, że chce pisać. W końcu dostaje się na bezpłatny staż do prestiżowego Jingcheng Daily. Jego pochodzenie pomaga mu współtworzyć reportaże, robotnicy traktują go jako kogoś podobnego do nich samych, a nie członka pekińskiej elity. W końcu trafia na trop wielkiego tematu, który może dać mu upragnioną pracę. Dowiaduje się o fałszowaniu testów na zakażenie żółtaczką typu B. Bez zaświadczeń nosiciele nie mogą dostać się do szkoły, na uniwersytety czy otrzymać lepszej pracy.

Jing Wang eksperymentuje z przeszczepieniem motywów typowych dla kina hollywoodzkiego na chiński grunt. Najlepsze przed nami to klasyczny film dziennikarski, w rodzaju Spotlight czy The Post. Ze specyficznym, nabożnym, podejściem do pracy dziennikarskiej włącznie. Do tego główny bohater jest self made manem, z prowincjonalnej fabryki pnie się na wyżyny stołecznej gazety. Pozornie to proste przejęcie konwencji. Za nieskomplikowaną historią kryje się jednak chińska rzeczywistość, która bardzo różni się od tej znanej ze Stanów Zjednoczonych. Podstawową różnicą jest rola prasy w tych dwóch systemach społeczno-politycznych. Nie jest to nigdy wyrażone wprost, jednak Jingcheng Daily to w pierwszej kolejności informacyjny organ chińskiego państwa, a w drugim dopiero gazeta w zachodnim rozumieniu. Słowa “cenzura” czy “autocenzura” oczywiście nigdy nie padają, jednak są w samym centrum wydarzeń. Podstawowe pytanie zadawane przez Najlepsze przed nami brzmi “Jakie są granice krytyki państwa?”. Czy w gazecie może pojawić się stwierdzenie, że prawo jest niesprawiedliwe? To kwestie z punktu widzenia zachodnich demokracji liberalnych zupełnie jasne, ale paląco istotne zarówno w czasach, kiedy rozgrywa się akcja (epidemia SARS), jak i teraz (pandemia koronawirusa, ale też sytuacja Ujgurów w Sinciangu). Reżyser delikatnie sygnalizuje te problemy. Świadczy to zarówno o jego odwadze, jak i niewielkiej sile rażenia ambitnego kina, które trafia do wąskiego grona odbiorców. 

Krytyczny stosunek do rzeczywistości przy jednoczesnym sublimowaniu krytyki jest czymś, co Wang przejął od swojego mistrza - Jii Zhangke, dla którego pracował jako asystent przy trzech ostatnich fabułach. Widać między tymi twórcami stylistyczne pokrewieństwo. Wizualnie przypomina nieco Najczystszy jest popiół czy Nawet góry przeminą. Nie ma tu obrazowych szarż, jest za to konsekwentne, powolne budowanie nastroju średnimi i bliskimi planami. Obaj reżyserzy lubią wizualne metafory, kluczowa dla tego filmu łączy przestrzeń kosmiczną z twórczością pisarską. Obraz to nieco kiczowaty i niestety nie do obronienia. Zhangke umie z założenia prostackie sceny, które u innych przyprawiały o ból zębów, zmieniać w najczystsze złoto. Wang niestety tej umiejętności jest pozbawiony i przydałoby się, żeby znalazł jednak swój autorski głos. Widać, że w formule wypracowanej przez autora Dotyku grzechu nieco się dusi. 

Dramaturgiczne mielizny i absolutyzacja dziennikarskiej prawdy nieco odstręczają, jednak ostatecznie Najlepsze przed nami nie jest filmem nieudanym. Moralna niejednoznaczność sprawia, że ogląda się go z przyjemnością. Kluczowe dla filmu zagadnienia muszą pozostać nierozstrzygnięte. Otwarte pozostaje również pytanie o sprawczość zarówno dziennikarstwa, jak i filmu.