Niebinarne hakowanie

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Antykolonialny musical, obraz o cyfrowym szamanizmie czy science fiction w afrofuturystycznej estetyce. Tym wszystkim jest Neptune Frost w reżyserii rwandyjskiej reżyserki, dramatopisarki i scenarzystki Anisii Uzeyman oraz amerykańskiego poety i muzyka Saula Williamsa. To produkcja, która produkuje paradoks za paradoksem, ale ostatecznie wychodzi zwycięsko z próby połączenia technologii i snu.

Koltan – ruda tantalu i niobu to jeden z najbardziej pożądanych materiałów na Ziemi. Wykorzystuje się go w produkcji kondensatorów używanych w elektronice. Wielu z nas nosi w swoich kieszeniach telefony zawierające koltan wydobyty w którejś z afrykańskich kopalni. W jednym z takich miejsc, pełnym współczesnych niewolników, pracuje Matalusa (Bertrand Ninteretse). Po śmierci brata opuszcza kopalnię. Sny kierują do sanktuarium w górach, a postać, którą w nich widzi, wzywa go do zhakowania rzeczywistości. W swoim nowym domu spotyka Neptune (graną zarówno przez Elvisa Ngabo jak i Cheryl Isheję) interpłciową hakerkę. Ich miłość ma uzdrowić świat inspirując wszystkich podporządkowanych do zmiany porządku.

Neptune Frost to kino niebinarne i nie chodzi wyłącznie o tożsamość jednej z głównych bohaterek (używam żeńskiej formy wyłącznie ze względu na to, że taką personę prezentuje przez większość filmu). Produkcja występuje przeciwko europejskiej z ducha logice dwuwartościowej, której szczytowym osiągnięciem są nowoczesne maszyny obliczeniowe. Neptune jest nie tyle hakerką, ale też realizacją wizji o wyższym bycie zrodzonym z sieci informacyjnej. Inaczej niż w zachodnich narracjach nie jest jednak syntetyczna, to nie sztuczna inteligencja. Jeżeli Neptune Frost należy do science fiction, to raczej do rzadziej spotykanej szamanistycznej odmiany, w której sieć jest przestrzenią nie tylko wymiany danych, ale też duchowego kontaktu.

Anisia Uzeyman i Saul Williams próbują odpowiedzieć na pytanie postawione w słynnym eseju Gayatri C. Spivak Czy podporządkowani inni mogą przemówić? Okazuje się, że mogą, ale według reżyserskiej pary muszą przyjąć opresyjne formy komunikacji odwracając ich zasady działania. Brzmi nieprawdopodobnie? Nie bez powodu. Neptune Frost jest wizją pesymistyczną. Rzucenie wyzwania systemowi wymaga uruchomienia mitu. To gest narracyjny, a nie taki, który faktycznie mógłby zmienić rzeczywistość tu i teraz. Opowiadanie ma tu przynajmniej dwa wymiary. Pierwszy to piśmienny scenariusz, aktywujący kolejne intelektualne wątki. Drugim jest oralna opowieść. Wybór musicalowej formy jest nie tylko zawłaszczeniem komercyjnego gatunku, ale przede wszystkim otwarciem na ustność. Mityczna historia o zrzuceniu kajdan i wejściu do raju duchowego zespolenia materializowana jest za pomocą śpiewu. Zatrzymania akcji nie są numerami muzycznymi, które mają na celu jedynie rozrywce widowni, muzyka służy wejściu w przestrzeń rytuału. To także kolejna próba wyrwania się z binarności, opowiedzenia się po jednej ze stron i całkowitego odrzucenia drugiej.

Wreszcie Neptune Frost to film o rewolucji. Podobnie jak inne tematy ten też nie został postawiony na ostrzu noża. Pojawiają się hasła o podziale pracy i wyzysku, ale konkrety są gdzieś obok, a nie w centrum historii. Podział na wyzyskujących i wyzyskiwanych jest jedynym klarownym rozróżnieniem, ale nawet tu można znaleźć wyjątek. Cele hakerów-rewolucjonistów są mgliste, daleko im do konkretyzacji. Na pewno jednak bliżej im do hippisowskiej myśli o całkowitej zmianie stosunków społecznych niż marskowskiej rewolucji dążącej do społeczeństwa bezklasowego.

Reżyserska para proponuje kino akademickie, czerpiące ze współczesnej humanistyki, zwłaszcza amerykańskiej, która wyrastając z feminizmu i studiów kolonialnych w centrum zainteresowania umieściła cielesność i widzialność. Będąc nieco złośliwym można by powiedzieć, że mityczny marksizm kulturowy, w końcu przyjął konkretną formę. Anisia Uzeyman i Saul Williams skierowali swój wzrok w stronę afrofuturyzmu, ale w odróżnieniu od takich klasyków jak np. Space is the Place w reżyserii Johna Coneya więcej w nim Afryki, a mniej fantazji o niej. Kostiumy i scenografia są podobnie campowe, ale jednak bliższe ziemi, korespondujące z inną rzeczywistością. Punktem odniesienia jest tu prawdziwa Rwanda, którą odpowiednio podkręcono, ufantastyczniono i squeerowano, a nie hollywoodzkie wizje starożytnego Egiptu, na których dokonywane były podobne zabiegi. Ukłon w stronę afrofuturyzmu pozwala też zamaskować niezbyt wysoki budżet. Neptune Frost bywa niekiedy warsztatowo uroczo nieudolne (najlepszym przykładem jest powracający motyw lecącego gołębia), jednak łatwo można uwierzyć, że to wybrana poetyka, a nie reżyserskie czy operatorskie potknięcia.

Anisia Uzeyman i Saul Williams pielęgnują paradoksy i pozwalają im bujnie rosnąć. Dzięki temu powstał hermetyczny poetycki film. To całkiem pokaźny zbiór skrzyń ze skarbami, które można otwierać kolejnymi kluczami interpretacyjnymi. Neptune Frost oferuje nie tylko przyjemności intelektualne. To również efektowne wizualnie i intrygujące muzycznie kino. Obraz na tyle mgławicowy, że nie  jest opresyjny i nie przytłacza. Zostawia widzowi dużo przestrzeni, pozwalając wybrać jeden z motywów i uczynić go najważniejszym. Dla siebie.

Zwiastun:

świetny film

Dodaj komentarz