Niekorzystny układ planet

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

Zwiastun Planety singli obiecywał film, po którym tygodniami nie będzie można domyć oczu i przewietrzyć mózgu. Nadzieje okazały się płonne, gdyż obraz Mitji Okorna okazał się bezpieczną próbą przeniesienia zachodnich wzorców komedii romantycznej w przestrzeń nadwiślańskiego wielkiego miasta. To całkiem sensowny wybór na walentynkowe seanse, oraz potencjalnie zjadliwa przystawka do tvnowskich reklam.

Punktem wyjścia dla Planety singli była historia autorstwa Urszuli Antoniak (sic!), którą na warsztat wziął siedmioosobowy zespół scenarzystów. Jak na tak obszerny zespół efekt pozostaje zaskakująco spójny, główny wątek został sprawnie poprowadzony, a poboczny, którego esencją jest tytułowy obiekt astronomiczny, dobrze całość uzupełnia. Główna bohaterka to nauczycielka muzyki, Ania (Agnieszka Więdłocha). Ze względu na światopogląd, marzy o rycerzu na białym koniu, trudno nazwać ją singielką. To panna na wydaniu w świecie nowych technologii. Gdy pierwszy raz korzysta z portalu randkowego spotyka Tomka Wilczyńskiego (Maciej Stuhr), prowadzącego program rozrywkowy w prywatnej stacji. Spotkanie kończy się niezbyt przyjemnie, jednak z czasem para zawiązuje układ biznesowy. Ona ma umawiać się z kolejnymi facetami przez internet, a on będzie z jej randkowych doświadczeń tworzył kukiełkowe scenki do swojego programu. Stawką jest nowy fortepian, bez którego kółko muzyczne Ani nie może sobie poradzić.

Równolegle poprowadzony został wątek technologicznej intrygi, w jaką wplątane zostało małżeństwo Bogdana (Tomasz Karolak) i Oli (Weronika Książkiewicz), przekonane przez córkę mężczyzny, że jest przez drugą stronę zdradzane przy pomocy aplikacji randkowej. Z pola komedii romantycznej film przenosi się na grząski grunt komediodramatu rodzinnego, będącego o tyle ciekawszym, że to właśnie w tej części jakkolwiek stematyzowana została technologia. Zośka (Joanna Jarmołowicz) prowadząc bloga czyni z kontrolowanego rozpadu swojej rodziny wydarzenie medialne w zupełnie inny sposób niż to się przydarza Ani, której historie, przefiltrowane przez wyobraźnię Tomka, trafiają do telewizji. Pokazana została potęga technologii bliskich ciału, urządzeń będących cały czas pod ręką, a przez to mogących sięgnąć tego, co intymne.

Łyżka refleksyjnego dziegciu nie jest w stanie zrównoważyć bezmyślnej słodyczy beczki miodu. Na poziomie rozwoju akcji Planeta singli jest filmem całkiem przyzwoitym, bez znaczących luk logicznych. Nie samą spójnością człowiek żyje, a jakość poszczególnych scen pozostawia sporo do życzenia. Pomysł na zrobienie z bohaterki maszyny do randkowania wprowadza nieco urozmaicenia od nieuniknionego komedii romantycznej, wielkiej miłości. Droga do tego celu prowadzi przez wiele umiarkowanie żenujących momentów. W Planecie singli jest tylko jedna scena, podczas której naprawdę można żałować, że ma się sprawne oczy i uszy. To będąca punktem kulminacyjnym scena szkolnego koncertu. Można odnieść wrażenie, że trafiło się na na akademię nie swojego dziecka, podczas której z nieznanych przyczyn postanowiono mordować Marka Grechutę hip hopem. I to bynajmniej nie takim w stylu Gangu Albanii, a wykastrowaną, telewizyjną wersją.

Nie można się temu dziwić, obraz świata, jaki proponuje Mitja Okorn et consortes niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Bardziej amerykański niż polski, pełen ładnych ludzi i estetycznych miejsc publicznych, gdzie w szkole jest dziecięcy zespół muzyczny, a w telewizji leci autorskie show, a nie docudrama. Telewizja organizacyjnie przypomina tę z Sieci Sidneya Lumeta. Co prawda istnieje internet (rzecz wcale nieoczywista w komediach romantycznych), jednak w dość zachowawczej formie. Tinderopodobna aplikacja to wyłącznie narzędzie do szukania wielkiej miłości i jakiekolwiek inne jej użycie zostaje albo potępione, albo wstydliwie przemilczane. Planeta singli jest ładna i konserwatywna. Uszyta pod wymiar polskiego masowego widza lubiącego dzieła internacjonalistyczne w formie i narodowe w treści.

Psychologia postaci nie należy do mocnych stron Planety singli. To komedia typów i do osiemnastowiecznego wzorca brakuje jej tylko nazwisk znaczących. Wszyscy bohaterowie są typami osobowości, żaden nie wychodzi poza swoje ramy. Oktawia (Ewa Błaszczyk) jest bezwzględną kobietą sukcesu, Tomek, cynikiem o złotym sercu, Krystyna (Danuta Stenka), matką. Można tak wymieniać długo, a brak jakiejkolwiek głębi staje się bolesny, kiedy trzeba patrzeć na znakomitych aktorów, którzy nie mają najmniejszych szans do pokazania swoich możliwości. Nie warto w tym momencie rozpoczynać gorzkich żali z wymianą nazwisk wszystkich skrzywdzonych, ale wykorzystanie np. Rafała Rutkowskiego, aktora potrafiącego zagrać każdego w tym filmie, do wygłoszenia dwóch zdań to przerażające marnotrawstwo.

Z Planety singli można wyjść zadowolonym, finałowa scena jest wyjątkowo sympatyczna i przy odrobinie dobrej woli pozwala zapomnieć o dwóch godzinach, które upłynęły od zakończenia reklam. Wbrew materiałom prasowym uważam, że polscy widzowie zasługują na więcej, więc wszystkim wybierającym się na ten film w walentynki polecam oglądać go możliwie niedokładnie. Poza ekranem mogą się dziać ciekawsze rzeczy.

Zwiastun:

byłam w kinie i polecam:) coś lekkiego na ciężki tydzień

Dodaj komentarz