Piosenka o miłości

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Czy kino może jeszcze dziś pokazać historię miłosną, która nie wpadnie w pułapkę udziwnień, z której zwycięsko wydostaje się właściwie tylko Pedro Almodóvar, a jednocześnie nie będzie infantylną, randkową komedią? Jak pokazują twórcy "Chico i Rity" jest to możliwe. Reżyserskie trio Trueba-Mariscal-Errando dokonało rzeczy niezwykle trudnej - opowiedzieli prostą historię w interesujący sposób.

Akcja filmu rozpoczyna się w Hawanie roku 1949, stolicy "wyspy rozrywki" - Kuby, tłumnie odwiedzanej przez amerykańskich turystów. Parę tytułowych bohaterów poznajemy gdy zabawiają jankesów. Chico jest pianistą szukającym dziewczyny, która byłaby w stanie zaśpiewać napisane przez niego utwory. Podczas oprowadzania dwóch Amerykanek po nocnych klubach poznaje Ritę, Z miejsca zakochuje się w niej i jej głosie. Tak rozpoczyna się historia miłosna, która skończy się kilkadziesiąt lat później, tysiące kilometrów dalej. Sztampowa fabuła, co jednak od dzieł z Hollywood odróżnia ją intensywność emocji. Rita nie jest typową, romantyczną ciepłą kluchą, to dziewczyna z charakterem, potrafiącą skoczyć na rywalkę z pazurami. Natomiast Chico zachowuje się jak macho, niby kocha, ale dąży do dominacji. Związek tej pary przypomina pojedynek, siłowanie się dwóch niebanalnych osobowości.

Poza bohaterami ludzkimi ogromną rolę odgrywają miasta, najważniejsze z nich to Hawana i Nowy Jork. Dwie metropolie, między którymi swego czasu zawiązał się romans, który zaowocował zmianami w muzyce amerykańskiej. Miasta zostały przedstawione w sposób niezwykle szczegółowy, uproszczenia, które widać w sposobie rysowania postaci w tłach nie występują. To losy pary kochanków zajmują najwięcej czasu, ale w sportretowanie aglomeracji włożono najwięcej serca. Twórcy posługiwali się archiwalnymi zdjęciami stolicy Kuby, a nawet rozpoczęli tam zdjęcia z "żywymi" aktorami. Wsyzstko po to by jak najwierniej oddać klimat tego miejsca. Reżyserom się to udało, najlepiej to widać gdy akcja przenosi się do Nowego Jorku. Na miejsce słonecznej, ciepłej, rozłożystej Hawany pojawia się zimne, monochromatyczne, strzeliste miasto. Ciepłe, pastelowe barwy zastępuje czerń i biel.

Mimo silnego szkieletu fabularnego w tym filmie najważniejsza jest muzyka. Według zamysłu twórców całość miała przypominać bolero - smutną pieśń o nieszczęśliwej miłości. "Chico i rita" ma szkatułkową kompozycję, stary pianista słucha audycji, która rozpoczyna się piosenką, dzięki której wraz ze swoją ukochaną wygrał konkurs muzyczny. Historia jest opowiadana przez kolejne utwory. Niektóre sceny podporządkowane są muzycznym numerom, co najlepiej widać podczas pościgu samochodowego, którego budowa bardziej przypomina teledysk (spowalnianie i zwiększenie tempa w zależności od części dzieła muzycznego) niż typową scenę, gdzie muzyka ma podkreślać wydarzenia. Znakomity jazz, jaki możemy usłyszeć w filmie jest wzorowany na muzyce z czasów w których rozgrywa się akcja. Nie wykorzystano archiwalnych nagrań, tylko nagrano nowe piosenki.

"Chico i Rita" gra na nostalgii, o ile polskiego widza przeszłość Kuby może niewiele ruszać, a nawiązania muzyczne będą pewnie nieczytelne (amerykański jazz i muzyka kubańska, przynajmniej dla mnie, nie są czymś bliskim sercu), o tyle odniesienia do klasycznych filmów da się wyłapać dużo łatwiej. W pewnym momencie na ekranie pojawia się Marlon Brando, wiatr podwiewa sukienkę Rity w ten sam sposób jak robił to w "Słomianym wdowcu", a i na odtwarzanie scen z "Casablanki" znajdzie się miejsce. Przeszłość rekonstruowana jest bardzo skrupulatnie, poprzez wierne odtworzenie otoczenia, muzykę, ale też nawiązania do dzieł tamtego okresu.

"Chico i Rita" to idealny film na wakacje, można się przenieść do słonecznej Hawany gdy na dworze pada i wieje ;) Animacje dla starszych widzów rzadko trafiają do naszych kin (ostatni był chyba "Iluzjonista"), więc warto się wybrać, zwłaszcza, że ten film oferuje coś dla oka (ciekawą koncepcję plastyczną, chociaż moim zdaniem uproszczenia postaci były zbyt duże) i dla ucha (świetną muzykę).

Zwiastun:

Co do nawiązań - ja nie mogę się oprzeć skojarzeniom z "Buena Vista Social Club". "Chico i Rita" podobnie jak film Wendersa stara się wskrzesić Hawanę sprzed rewolucji, klimat tamtych klubów, ulicy. No i tamtą muzykę. To zresztą największy atut filmu - świetny soundtrack, który w przeciwieństwie do autora powyższej recenzji, do mnie trafia w 100 procentach :)

Dodaj komentarz