Rok zerowy

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Styczeń to próba odczarowania kina historycznego, wyrwania go z chciwych rąk narodowych narracji, karmiących się wielkością i cierpieniem. Viesturs Kairiss nie chce zakłamywać rzeczywistości, więc trzyma się blisko zwykłych ludzi, pokazując dziejowy proces formowania się współczesnego łotewskiego społeczeństwa przez pryzmat ulicy, a nie wojskowych czy partyjnych gabinetów.

Styczeń 1991 roku - moment rosnącego napięcia w wybijających się na niepodległość Krajów Bałtyckich. Ryga, Wilno i Tallinn znów chcą być stolicami niezależnych państw, jednak Związek Radziecki wciąż istnieje i dopomina się od republik tego, co do tej pory musiały mu dostarczać. Jednym z takich zasobów są poborowi. Armia Czerwona potrzebuje młodych mężczyzn. Jednym z nich jest Jazis (Karlis Arnolds Avots), który woli jednak sięgnąć po kamerę, a nie po karabin. Rejestruje rewolucyjne wydarzenia rozgrywające się w Rydze. Zaczyna też studia filmowe, na których poznaje Annę (Alise Danovska), w której szybko się zakochuje. Pierwsza miłość, wchodzenie w dorosłość, narodziny państwa i społeczeństwa obywatelskiego – to początki, które łączą się w ramach Stycznia.

To także obraz o kinie, film dla głównego bohatera jest nie tylko sposobem rejestracji rzeczywistości, a raczej praktyką pozwalającą na jej doświadczanie. Autotematyczność oznacza nie tylko to, że filmowcy są bohaterami, ale odbija się w warstwie wizualnej. Na całość składa się kilka filmów: główny w reżyserii Viestursa Kairissa - fikcja inspirowana młodzieńczym doświadczeniem; wideo kręcone przez bohaterów oraz materiały archiwalne. Film karmi się innymi obrazami, faktycznie istniejącymi jak i wyobrażonymi, sklejając twórczość filmową z życiem, ale też czyniąc z antyradzieckiego oporu wydarzenie wizualne, a nie tylko funkcjonujące w wymiarze opowieści.

Koncepcyjne Styczeń jest intrygujący, ale na poziomie reżyserii lekko zawodzi, bywa czasami nie najlepiej zrytmizowany i niekiedy przeszarżowany, jednak nigdy nie jest to bolesne. To przede wszystkim zasługa pracy operatorskiej Wojciecha Staronia, której należy się najwyższe uznanie. W jego obiektywie bar w piwnicy staje się miejscem magicznym, zapyziałe wnętrza nabierają romantycznego charakteru, a zwisające z sufitów gołe żarówki okazują się reflektorami oświetlającymi scenę, na której rozgrywa się dramat pierwszej miłości. Zdjęcia nigdy nie są przeestetyzowane, zawsze zgrabnie balansują między jak największą kontrolą, a chropawością. Styczeń to kino, które mocno inwestuje w formę i to ze sporym zyskiem. Na pewno to propozycja ciekawsza niż Malarz szyldów - poprzedni film Kairissa. Warto jednak zauważyć, że w obu przypadkach pomysł jest podobny, chodzi o sprawdzenie wielkiej historii do parteru i zobaczenie w niej zwykłych ludzi. Kairiss opowiedział już o początku i końcu radzieckiej Łotwy, może więc już czas, aby skierował swoją uwagę w kierunku współczesności.