Rozbite marzenia

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Sanaa zamyka duży kontrakt, który ma być nie tylko potwierdzeniem jej zawodowych umiejętności, ale też pozwolić przenieść się do Berlina. 28-latka nie chce już dłużej mieszkać w Indiach, gdzie nie może żyć tak jak by chciała. W swoim najnowszym filmie Sudhanshu Saria pokazuje jak marzenia generowane przez nowoczesność konfrontują się ze społecznymi oczekiwaniami.

Reżyser Loev w całości oddaje swój film tytułowej bohaterce. Kamera wręcz boi się spuścić ją z oczu. Nic dziwnego, to w niej spotykają się różne Indie. Z jednej strony jest wojowniczką nowoczesnego kapitalizmu, żyjącą na walizkach, krążącą między Europą a Azją. Z drugiej ma problemy w mieszkaniu, które wynajmuje, ponieważ sąsiedzi nie zgadzają się z jej stylem życia. Tylko dlatego, że nie ma męża. Narasta w niej frustracja i stara się walczyć na wszelkich możliwych polach: od siłowni po pracę. Na tej ostatniej szczególnie jej zależy, ponieważ dzięki niej ma zostawić swoje problemy i przenieść się do Berlina. Nie jest to jednak tak łatwe, jak się wydaje, a zmierzenie się z rzeczywistością będzie wymagało naprawdę dużo siły.

Sanaa opowiada w takiej samej mierze o Indiach, jak i o Zachodzie, a świadomość tego jak może wyglądać tworzące się w głowach mieszkańców globalnego Południa marzenie o Europie jest potrzebne wszystkim widzom z Północy. Poznawczo to po prostu film użyteczny, bo wymykający się kliszom kina migranckiego, w jakie wpadają europejscy filmowcy. To ani nie dramat eksplorujący życie robotników, ani historia o eksploatacji. Nie da się jednak nie oprzeć wrażeniu, że Saria tak bardzo chciał opowiedzieć o wszystkim, że do jego barszczu wpadło zbyt wiele grzybów. Poczucia chaosu niestety nie niweluje realizacja. Trudno powiedzieć czemu zawieruszyły się tu sceny w niemal bollywoodzkim stylu. Trudno powiedzieć w kontekście spójności, bo odpowiedź staje się oczywista, kiedy na liście płac zobaczymy Vishala Mishrę, kompozytora piosenek do popularnych filmów z Bollywood.

Sanaa to obraz na bardzo intrygującym przecięciu indyjskiej rozrywki i kina niezależnego. Tę pierwszą reprezentuje gwiazda lat 90. Pooja Bhatt w roli matki. Jest dystyngowana, wręcz stąpająca nad ziemią. Twarz drugiego ruchu to dopiero zaczynająca swoją karierę Radhika Madan. Na poziomie interpretacji trudno o lepsze spotkanie. Saria unifikuje indyjskie kino i łączy Południe z Północą oraz Indie z Europą. Ambicji nie można mu odmówić, ale ekranowy efekt ociera się o bełkot. Twórca Loev powinien zacząć mierzyć siły na zamiary, inaczej znów dostaniemy film niespełniony, raczej nęcący interpretacją niż czysto filmową siłą.