WFF 5: Bez piękna

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Niesamowite jak blisko aktorów znajduje się kamera w Bez Boga, aż za blisko. Wchodzi w intymny kontakt z człowiekiem. Bez litości bada jego prawdziwy wygląd. Jednak wstydliwe to oko, zachodzi mgłą, nie łapie od razu ostrości, pozwala patrzącemu się przyzwyczaić. Delikatne oswajanie z obrazem jest konieczne, gdyż Ralitza Petrova konsekwentnie unika piękna. Nie epatuje brzydotą, raczej celebruje wygląd starych, spracowanych ciał, rozpadających się blokowisk, nijakich mieszkań, niczym niewyróżniających się miejsc.W takiej rzeczywistości żyje Gana, pielęgniarka odwiedzająca schorowanych ludzi w ich domach. Kobieta zajmuje się nie tylko ciałami pacjentów, ale też ich dowodami osobistymi. Sprzedaje je odpowiednio ustosunkowanym ludziom, którzy zakładają na nie fikcyjne firmy wyłudzające kredyty.

Gana jest kompletnie nieprzenikalna (również dzięki świetnej, lodowatej grze Ireny Ivanovej), obce są jej wyrzuty sumienia czy zwykła empatia. Zaczyna to się zmieniać dopiero gdy zostaje jej przydzielony pacjent prowadzący chór. W jej pozbawionym piękna świecie pojawia się coś tak drastycznie odmiennego, że wywołuje wstrząs. Zmiana nie zachodzi jednak w tym, co widać, ale w warstwie audialnej. Śpiew chóru tak bardzo nie przystaje do surowości obrazu, że Petrova musi urywać go jakimś nieprzyjemnym dźwiękiem. Jakby do Absolutu dało się zbliżyć na chwilę, ale każde takie zbliżenie musi kończyć się bardzo bolesnym upadkiem. Przyjmując taką interpretację tego łatwiej zaakceptować pozornie niepasujące do całości metafizyczne zakończenie.

Jedynie dźwięk wskazuje na to, że Petrova ma inne ambicje niż stworzenie obrazu przerażającego realizmem. Przez półtorej godziny skrupulatnie tka film właśnie w taki sposób, by w ostatniej chwili ideowo go przeorientować. To rzadko spotykany gest artystycznej odwagi. Imponujący tym bardziej, jeżeli pamięta się, że Bez Boga jest fabularnym debiutem. Reżyserka potrafiła wykorzystać istniejącą w regionie formułę kina społecznego (specjalizacja rumuńskiej kinematografii) nadając jej szczególny rys metafizyczny. Zawsze pozostaje przy tym blisko materii, w końcu tytułowy Bezbog jest po prostu górskim szczytem.