Za murami Cocomo

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

Polskim kinem ostatnimi czasy rządzi agresja wywoływana przez nierozwiązane sprawy z przeszłości, Gejsza Radosława Markiewicza pokazuje, że przemocy wystarcza jedynie teraźniejszość. By tego dokonać przygląda się lokalnym gangsterom, których losy związane są z prowincjonalnym "klubem dla dżentelmenów".

Główny bohater, Kolos, pracuje w "Gejszy" jako ochroniarz. Za pobicie miejscowej grubej ryby, będącej niegrzeczną dla jednej z prostytutek, trafia do więzienia. Jedyną osobą, jaka odwiedza go podczas odsiadki jest Dominika, żywy prezent od szefa. Gdy Kolos wychodzi, co jest godnym podziwu traktowaniem pracownika, wraca na wcześniej zajmowane stanowisko, jednak przez cztery lata wiele się zmieniło. Przede wszystkim w półświatku pojawił się nowy szef, Hajs, starszy, niedowidzący mężczyzna, za to obdarzony odpowiednim zmysłem organizacyjnym i wiedzą. Dla Hajsa młody człowiek, który dopiero co opuścił więzienie okazuje się cenny, pomaga doglądać jego interesów związanych z prostytucją i narkotykami.

Czteroletnia nieobecność zmieniła nie tylko mafijny układ sił. Brat głównego bohatera, przebywający w domu dziecka, kończy 18 lat. Do zaopiekowania się nim namawia Kolosa rehabilitantka Maja. Mężczyzna odrzuca zakochaną w nim Dominikę, jednak na drodze związku z drugą dziewczyną stoi jego gangsterska profesja. Wydaje się, że to bardzo dobry punkt wyjścia dla filmu sensacyjnego. Niestety, warunkiem koniecznym dla zaistnienia porządnego kina akcji jest akcja, a ta, delikatnie mówiąc, nie należy do zbyt wartkich. Niemrawe tempo i całkowity brak napięcia nie są wyznacznikami solidnego kina gatunkowego.

Problemy narracyjne są tym boleśniejsze, że widać w Gejszy czerpanie z dobrych azjatyckich wzorców. Mało słów, dużo obrazu to lekcja, jaką należy wyciągnąć z lektury twórczości takich hongkońskich mistrzów jak John Woo i Johnnie To. Uważni naśladowcy powinni dotrwać jednak do lekcji drugiej, "opowiadaj zajmująco". Autorzy scenariusza nie okazali się aż tak pojętnymi uczniami, ale godna pochwalenia jest niechęć do zasypywania nudy zbyteczną gadaniną.

Jeżeli chodzi o warstwę wizualną, to Gejsza początkowo zdobywa spory kredyt zaufania. Przełamuje konsekwentną szarość polskiego filmu kryminalnego. Obraz został utrzymany w neonowych barwach, jednak nie pokuszono się o żadne szaleństwa formalne. Po prostu kolorystyka jest nieco żywsza, ale trudno się doszukiwać w tym ekspresjonistycznego użycia barw podobnego do tego z Koszmaru Akiza. Kompozycja części kadrów i oświetlenie pozwala myśleć z szacunkiem nie tylko o operatorze Olafie Malinowskim (można wróżyć sporą karierę), ale też o reszcie ekipy z reżyserem na czele. Przynajmniej do sceny z pistoletem automatycznym, która zawstydza samą Nataszę Urbańską prującą z furią do krasnoarmiejców w 1920 Bitwie warszawskiej.

Ścieżkę może nie najmądrzejszego, ale bardzo słodkiego audiowizualnego cukiereczka, jakim okazał się Gość Adama Wingarda, blokuje Gejszy brak odpowiedniej muzyki. Audialnie w filmie Radosława Markiewicza nie dzieje się nic ciekawego. Aktorsko też nie, poza niezawodnym Marianem Dziędzielem cała obsada jest tak samo bezbarwna. Można co prawda zaryzykować stwierdzenie, że Marta Żmuda-Trzebiatowska zagrała lepiej niż w Ciachu, a rolę Agnieszki Więdłochy da się ocenić nieco wyżej niż tą z Planety singli, ale marna to pociecha.

Ciekawe, że tego samego dnia obok Gejszy w polskich kinach pojawiają się dwa męskie, adrenalinowe filmy. Zarówno w Majorze Jurija Bykowa jak i Cieniu Alice Winocour w rolach głównych obsadzeni zostali aktorzy o podobnym typie urody. O ile na krajowym podwórku Konrad Eleryk nie wygląda najgorzej, to w porównaniu ze swoimi kolegami po fachu z Rosji i Francji wypada bardzo blado. To samo się tyczy filmu jako całości. Nad Wisłą można o Gejszy myśleć jak o słabym, bo słabym, ale powiewie świeżości. Patrząc globalnie mamy do czynienia z nieudolnym wyważaniem drzwi, do których kluczem jest dobre filmowe rzemiosło, a tego w obrazie Radosława Markiewicza brakuje najbardziej.

Zwiastun: