Krewetki - świeża krew
Wybór nagrody filmowej za recenzję nie był prosty. Mogłem spróbować po raz kolejny przypatrzeć się "Dużemu zwierzęciu" Stuhra uznając, że skoro reżyser dobry, to naprawdę coś musi w nim tkwić dobrego. Albo wziąć współczesne S-F z efektami specjalnymi, ale zarazem z intrygującym pomysłem. Ryzyko zanudzenia się na lirycznie lub to samo, ale w technikolorze, to poważna sprawa. W końcu wybrałem to drugie ryzyko.
Fabuła filmu zaczyna się od chwili, kiedy obcy, od 28 lat mieszkający niemal dwumilionową gromadą na południu Afryki, mają zostać przesiedleni ze slumsów do obozu gdzieś dalej od miasta.
Co? - przerwiecie natychmiast - obcy? w Afryce?!... Oczywiście można racjonalnie tłumaczyć, że niby czemu wszyscy kosmici mają zaraz trafiać akurat do Stanów Zjednoczonych - ale po co psuć tak genialne pierwsze wrażenie zbędnym racjonalizowaniem?
Wejście krewetki
Bo wejście jest godne smoka - perfekcja w odtworzeniu stylu dokumentalnego "rzuca nas na kolana i długo trzyma w tej niewygodnej pozycji", jak mawia Bałtroczyk. "Dystrykt 9" od samego początku wygląda jak typowa audycja "Reality TV" połączona z miksem archiwaliów.
Po prawdzie moje pierwsze skojarzenia były też z "Zeligiem": tu także gdyby nie absurd pewnych sytuacji, nie da się powiedzieć, że oglądamy szytą grubymi nićmi fikcję. To wciąga, i to do tego stopnia, że elementy fikcyjne zacząłem przyjmować jako równie naturalne, jak te realistyczne. Siła konwencji!
Scenarzysta miał tu wielki udział. To on, będąc najpewniej na jakichś halucynach, zdołał jednak utrzymać wystarczającą dyscyplinę umysłu, żeby sporo rzeczy trzymało się kupy.
Traktowanie obcych jako - dosłownie - obcych w RPA jest oczywistym nawiązaniem do sytuacji czarnej ludności na tych terenach.
Wielki, wiszący nad Johannesburgiem statek wprawdzie niepokoi (jakim prawem fizyki on to robi przez dziesięciolecia?), ale na przykład wyjaśnienie bierności "krewetek" jest całkiem sensowne - snuje się teorie, że to są tylko robotnice, które pozbawione zostały dowództwa.
Fajny jest też rdzewiejący "pomnik przyjaźni ludzko-kreweckiej" - widomy ślad początkowej fascynacji lub odgórnej próby przełamania odmienności, bo i takie postawy kiedyś musiały być obecne. Z czasem wrogość ludzi przeważyła jednak wzniosłe wizje. Symbole apartheidu ("tylko dla ludzi" i "ludziom wstęp wzbroniony") kryją ją tylko po wierzchu, pod spodem jest ponura codzienność baraków.
Podobnie nieźle wymyślona jest kwestia technologii obcych, która jest oparta na ich DNA, a więc jest dla ludzi bezużyteczna.
To wszystko ma sens i mimo oczywistych wątpliwości (ciężko jest skonstruować spójny świat fantastyczny) trafia do przekonania. Świat "Dystryktu 9" ma ręce i nogi.
...Akcja!
Reżyser świetnie wykorzystał wstęp do nadania nastroju i niepostrzeżenie przeszedł do fabuły. Zadbał jednak o to, żeby nie popsuć koncepcji. Do końca już fabuła przeplata się z materiałami telewizyjnymi bądź wypowiedziami do kamery, ale najważniejszy jest tu odpowiedni montaż oraz sposób filmowania. To one podtrzymują wrażenie przekazu dokumentalnego.
Ale coś stało się z dokumentem od czasu "Zeliga". Obok statycznych i statecznych prób opisywania rzeczywistości narodziła się tradycja podglądania jej w biegu i z bardzo bliska. Tej właśnie nowej szkole hołduje "Dystrykt 9", choć nie zrywa zupełnie ze starym spojrzeniem.
To podejście dało filmowi niesamowite paliwo. "Dystrykt 9" nie zapoczątkuje być może nowego podgatunku fantastyki, ale rewelacyjnie wykorzystał połączenie wiarygodności rozedrganego obrazu współczesnego realizmu z dobrze już ugruntowanym widowiskowym kinem akcji S-F.
Za to odświeżenie konwencji Blomkampowi należy się duży plus! Sam nie zdołałby osiągnąć tego efektu, walny udział w tym sukcesie mieli też operator i montażysta, którzy warsztatowo poradzili sobie świetnie.
Bardzo dobrze wyszyły też efekty specjalne. Zarówno widok statku (nawiązujący ewidentnie do "Dnia niepodległości") jak i postacie krewetek są idealnie wkomponowane w tło. Trzeba też pamiętać, że dzieje się to w pełnym afrykańskim słońcu i nie da się zatuszować wizualnych niedoskonałości. Jedyną rzeczą, z którą komputerowa animacja ma nadal problemy, to naturalny ruch. Krewetki nie przełamały jeszcze tej bariery, choć i tak jest już nieźle i nie razi to widza.
Antybohater
Kilka słów należy się też postaci głównego bohatera. Poznajemy go w paskudnym sweterku z równie paskudnym wąsikiem, jako lekkomyślnego agenta MNU (specjalna instytucja zajmująca się obecnością krewetek - kolejne wcielenie cynicznych agencji o silnych ukrytych wpływach).
Szybko przekonujemy się, że to bezmózgie beztalencie, wypychane do góry przez nepotyzm, jest też pozbawione znacznie ważniejszych rzeczy, takich jak odwaga i sumienie. Taka persona wyposażona we władzę może narobić niezłego szamba. Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia, gdy znalazł wylęgarnię małych krewetek, a jego kretyńskie wypowiedzi powodowały, że nieraz otwierałem szeroko oczy ze zdumienia.
Nie do końca udało się wykorzystać tę śmieszną i straszną postać. Gdy znajdzie się w opałach dosłownie zrzuci tę swoją odpychającą powierzchowność, ale wtedy już o niej nie bardzo pamiętałem, bo trzymałem za niego kciuki. Efekt przemiany postawy nie wyszedł więc tak wyraźnie, jak pewnie miał wypaść.
Świeża krew
Film jest typowym kinem rozrywkowym, nie niesie ze sobą głębokich treści, i tylko dlatego nie dostał się do górnej strefy ocen. Niemniej w swojej klasie nie tylko został znakomicie zrealizowany, ale jeszcze dokonał odświeżenia tematu obcych w kinematografii. To naprawdę sporo.
Jako widz jestem też zadowolony. "Dystrykt 9" wciągnął mnie od początku i nie zawiódł tych rozbudzonych oczekiwań, czyli odwrotnie niż znacznie głośniejszy od niego "Avatar". Świetna zabawa dla miłośników wyobraźni i efektów specjalnych, która nie obraża inteligencji, to naprawdę coś wartego zauważenia. I obejrzenia.
Wąsik głównego bohatera jest kultowy ;). Film faktycznie bardzo dobry.
"Filmy science-fiction recenzuję pół roku po premierze." -- takie motto powinieneś sobie wpisać na blogu (przypominajka: recenzja Avatara by kocio z kwietnia :>)
Napisz coś może o wydaniu DVD jeszcze, jeśli jest o czym. Jakieś dodatki są chociaż?
Chyba dodatkiem są krewetki królewskie w zalewie olejowej...
Są, ale jeszcze ich nie obejrzałem, bo rodzina nie potrafi aż tak się wciągnąć. =} Jest naprawdę sporo, bo aż 80 minut dodatków (a film ma 107 min.!) - podaję za opisem na "Traffiku", bo jest obszerniejszy niż na płycie i łatwiej go przekleić =} :
Pooglądam sobie w wolnej chwili.
Sama polska okładka standardowa, zadrukowana jednostronnie i bez szału, tylko na górze pierwszej strony widoczny napis ">>Łowca androidów<< XXI wieku" trochę na wyrost, ale nim się nie przejmowałem - recenzje na Filmasterze były bardziej wiarygodne, nawet jeśli autorzy odnieśli inne wrażenia. Zaraz je sobie odświeżę w pamięci.
Na ostatniej stronie okładki jest ten pomnik przyjaźni w pełnym słońcu - na filmie był sfilmowany tylko fragmentarycznie, dopiero tu widać, że wygląda niemal jak logo Mosfilmu... =}
http://pl.wikipedia.org/wiki/Robotnik_i_kołchoźnica
Mnie "Dystrykt 9" rozczarował. Promowany był jako "ambitne SF". Tymczasem nie był już "rozrywkowym SF" ale do poziomu z reklamowych przekazów sporo mu brakowało. Najmocniejsza strona filmu to zdecydowanie pomysł na inne pokazanie obcych. A w warstwie treści - głęboki humanizm.
No i jeszcze genialna kreacja Sharlto Copley'a jako Vickusa.
Zdaje się, że niepotrzebnie pisali o tych ambicjach, dobrze, że się tym nie przejąłem. Interesująca i dopracowana warstwa formalna, która mnie tak ujęła, to jeszcze nie jest ambitne kino.
Koniecznie kiedyś musisz mi pożyczyć dodatki! Bo film misie bardzo. :-)
To jest wszystko na jednej płycie - aż się zdziwiłem, że tyle się na niej zmieściło. =} Jak chcesz to możemy razem obejrzeć któregoś dnia.
Super! :D