Oswoić konia (i siebie)

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Buck Brannaman jest postacią nietuzinkową: reprezentuje totalnie inne podejście niż zwykła tresura koni. Można by wręcz powiedzieć, że je zaklina, przy okazji wciągając w to publiczność. Ba, nawet film o nim ma hipnotyzujący wpływ na widza.

Wstępnie nie zaciekawił mnie taki film, bo w ogóle zwierzątka niewiele mnie obchodzą (nawet bóbr z bliska nie zrobił na mnie większego wrażenia, za co mi się porządnie oberwało... =} ). Wystarczyło jednak obejrzeć zwiastun "Bucka", abym został natychmiast zaintrygowany. Ten facet ma taką charyzmę, że kapcie spadają!

Buck jest małomównym facetem o głębokim głosie i ogromnym skupieniu, z zachowania i wyglądu przypomina mi nieco Harrisona Forda. Choć jest łagodny, nie waha się też być stanowczy. Tę asertywność nabył w wyniku procesu własnego rozwoju, dlatego powtarza, że aby zapanować nad koniem najpierw trzeba oswoić własne emocje. Dlatego też udziela rad właścicielom koni. Jego zdaniem nieraz pomaga nie ludziom w problemach z koniem, ale koniom w ich problemach z ludźmi...

Jeśli miałbym wskazać jedną rzecz, która powoduje, że film dorasta do tematu, to powiedziałbym bez wahania: rewelacyjny montaż. Historia zaczyna się bodaj od obowiązkowej prezentacji postaci, czyli dlaczego jest taki niezwykły, a potem, z czasem ta charakterystyka jest stopniowo rozwijana w bardzo zdyscyplinowany sposób. Uwaga widza jest prowadzona jak na sznurku, każdy nowy watek pojawia się jakby znikąd, więc intryguje, bo mamy wrażenie, że wiemy wszystko, a tu znowu coś.

Brannaman nie jest postacią jednowymiarową, choć dość spójną, więc każdy nowy klocek wiedzy pokazywany w dokumencie pasuje do reszty, tylko dodaje nowe barwy do portretu. Jest oczywiście genialnym trenerem, który jeździ po kraju z serią "klinik", podczas których uczy innych trenerów opanowywania koni bez przemocy, a demonstruje to na zwierzętach, które nie miały na sobie nigdy siodła albo sprawiają problemy.

Z wolna okazuje się, że dzisiejsze zdolności ściśle wiążą się z jego biografią. Buck od dziecka potrafił wyprawiać sztuczki z lassem i z tego powodu nawet występował razem z bratem w telewizji oraz w reklamie płatków. Atmosfera w domu była jednak straszna, bo ojciec był bezwzględny. Chroniła ich tylko matka, jednak kiedy zmarła, zrobiło się naprawdę źle.

Dzięki trenerowi w szkole wyszło na jaw jak patologiczna jest ta rodzina i Buck trafił do rodziny zastępczej. Było tam ćwierć setki dzieci (samych chłopców!), ale doskonale się tam zaaklimatyzował. Zastępcza matka do dziś ma na niego wpływ, a nowy ojciec od początku wywarł na nim ogromne wrażenie - nie litował się nad nim, dał od razu zadanie do wykonania i okazał zaufanie. Młody Buck myślał tylko, żeby być "trochę lepszym kowbojem", ale dzięki temu zastanowił się, czy podejścia, które pomogło jemu, nie dałoby się zastosować przy oswajaniu zwierząt... Okazuje się też, że to nie jedyny wpływ, że byli już podobni trenerzy i on kontynuuje tę tradycję.

Mimo wszelkich zmian w życiu pozostał lekko nieśmiały i wycofany. Widać po nim ogromną wrażliwość. Czuje się nieco samotny przez większość roku będąc w trasie, tęskni za rodziną. Jego córka, Reata, odziedziczyła po ojcu charakter oraz talent i Buck widzi w niej siebie, jakim mógłby być, gdyby nie straszne dzieciństwo. Nie zdołał w pełni pokonać tych demonów: do dziś nie potrafi wybaczyć ojcu tego piekła.

To nie jedyne "pęknięcie" w filmie. Gdy już napatrzyliśmy się na magiczne sztuczki, za pomocą których nawiązuje kontakt ze zwierzętami, stajemy się świadkami porażki - jeden z poskromionych przez niego koni poważnie rani człowieka.

Wtedy dotarło do mnie ostatecznie, że nikt nie jest cudotwórcą. Nawet geniusz czasem nie potrafi zneutralizować lat błędów (za które poważnie, ale rzeczowo gani skruszoną właścicielkę). Buck wyzwolił się z koszmaru, ale nie zaakceptował ojca; nauczył się być showmanem, ale tylko na niewielką skalę; a kiedy prowadzi samochód, staje się nieznośnie poważny.

Mimo tego jest to postać niezwykle inspirująca i niezwykła. W filmie zgodził się wystąpić sam Robert Redford, który w "Zaklinaczu koni" korzystał z jego pracy jako konsultanta, a w efekcie wzorował bohatera właśnie na osobowości Bucka.

W "Bucku" podobała mi się też bardzo muzyka - country, ale nie nachalne, raczej tworzące klimat opowieści. Gratulacje dla reżyserki za takie złożenie elementów, że bohater pozostaje na pierwszym planie i poznajemy go z różnych stron, a jednocześnie film ma swój rytm i kierunek. Kto wie, czy nie będzie to dla mnie najlepszy film tegorocznego WFF!

Zwiastun: