Szczerość i hipokryzja [WFF 2010]

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Jonah Hill (tytułowy Cyrus), John C. Reilly (John) oraz Marisa Tomei (Molly) - nie wiem jakimi są aktorami. Prawdopodobnie widziałem ich na oczy pierwszy raz. Ale do tego filmu pasują znakomicie - po prostu nie wyobrażam sobie, żeby te postacie mógł zagrać ktoś inny.

John jest trochę nieporadny. Utknął w cieniu nieudanego małżeństwa, choć nadal uwielbia swoją byłą żonę. No i pewnie dlatego właśnie utknął. Gdy ta oznajmia oszołomionemu Johnowi nowinę, że po 7 latach wychodzi za mąż ponownie, nie może na tym poprzestać, bo John nadal mentalnie na niej wisi. A więc popycha go, żeby jednak ruszył tyłek i znalazł sobie własną kobietę.

Ba, ale jeśli się ma aparycję miśka, trochę latek na karku i nieco zbyt wylewną naturę, to nie jest takie łatwe! Mimo kibiców podryw na imprezie nie bardzo idzie. Co zrobić? Oczywiście wiadomo - mocniej się urżnąć. Ale wtedy z kolei objawia się niespodziewanie urocza kobieta, Molly, która tę wylewność docenia. Nawet bardzo!

Tu mogłaby się kończyć krótkometrażówka, ale dopiero się zaczyna właściwy film. W krótkim czasie John pozna dorosłego syna Molly, Cyrusa, który z wyrazu twarzy i ogólnego wyglądu sprawia wrażenie nieco opóźnionego w rozwoju. Mówienie rzeczy cokolwiek żenujących przeciętnego człowieka przychodzi mu równie łatwo, jak Johnowi, albo nawet prościej, a zarazem jest bardzo mocno związany ze swoją (atrakcyjną i bezpretensjonalną) mamusią. Czy ten rodzinny trójkącik ma szansę się utrzymać?

Mam wrażenie, że obok samych ich perypetii autorzy "Cyrusa" przyjrzeli się szczerości. Temu, jak działa, i jak czasami ją cynicznie udajemy. W zwykłej sytuacji od dystansu dochodzi się dopiero do otwarcia, tymczasem tu wszystko jest odwrotnie - to otwartość, szczerość, wylewność wiąże ludzi w krępującej sytuacji. Tylko szybko okazuje się, że to nie wystarcza, emocje są zbyt wielkie, żeby to picie sobie z dzióbków można było uznać za solidny fundament relacji. Chyba nie ma więc rady - jeśli szczerość, to musi czasem być brutalna i nieprzyjemna.

Fascynujące jest oglądanie tej trójki postaci - panowie to nie są urodzeni oszuści, naprawdę mają naturalną skłonność do nie przestrzegania kulturowych tabu w imię mówienia jak jest naprawdę, jednak gdy gra idzie o to, kto wygryzie dla siebie uwagę Molly, nie ma przebacz. Dlatego przechodzą z jednego stanu w drugi, toczy się między nimi niezwykła gra, której po tych prostolinijnych pyskach bym się nie spodziewał. A z drugiej strony - jej sens jest właściwie oczywisty i wcale nie demoniczny.

Molly z jej wrażliwością to też interesująca kobieta - to nie jakaś nawiedzona mamuśka, która dla chorej miłości syna odrzuci faceta. Ona też próbuje sobie poradzić ze swoimi uczuciami tak, jak potrafi, ale jest w bardziej komfortowej sytuacji - to ona wybiera, kogo nagrodzi swoim zainteresowaniem, jest w środku układu, więc i nie wyskakuje z niej agresja. No i nie ze wszystkiego zdaje sobie sprawę.

Ta komedia obyczajowa wydaje mi się całkiem odważnym eksperymentem w dziedzinie badania granic szczerości i otwartości. Nie nazwałbym jej mainstreamową - o nie. Męcząca praca kamery z ręki to domena kina szorstkiego, a historyjka nie tylko bawi, ale i chwilami przeraża oraz stawia widza w niejednoznacznej emocjonalnie sytuacji. Humor też jest nieco chory (i dobrze, jeśli o mnie idzie).

Ale ostatecznie całkiem niezłe dzieło. A zakończenie sprawia, że obaj z michukiem jesteśmy gotowi na "Cyrusa 2" - nawet nie czuć, kiedy nam zleciał ten czas! A tu tyle nadal nie rozwikłanych, dręczących zagadek, a najbardziej ta jedna - czy to jest szczerość, czy hipokryzja? Co sobie myślą bohaterowie naprawdę i po czym mamy to poznać? Cholera, no...

Zwiastun:

Trochę się jednak obawiam ze Cyrus 2: Powrot Cyrus byłby mniej udany, bo już w końcówce tego filmu zaczęły się wyczerpywac pomysły.
Kamera była nie tyle szorstka co bezsensowna - ciagle złomu sprawiały wrażenie jakby operator nie mógł się nacieszyć nowa zabawka, ich znaczenia dla filmu nie dostrzegłem.
Ale bawilem się równie dobrze ;)

Praca kamery to pozostałość po wcześniejszych, dość undergroundowych filmach autorów (parę słów na ten temat w mojej recenzji na Ofilmie. W "Cyrusie" drażni dlatego, że cały film jest już wizualnie bardzo gładki, profesjonalnie oświetlony i w ogóle. We wcześniejszych filmach za zero dolarów miało się wrażenie, że to znajomy filmuje bohaterów - i działało. A tutaj niebaudzo.

Co do całego filmu - było zabawnie, ale na minus zaliczam fakt, że od strony "dramatycznej" niczym mnie nie zaskoczył. Tak trochę utknął między spostrzeżeniami o ludziach (ale w takim razie nieco zbyt płytko) a humorem (ale w takim razie otwarte starcie Cyrusa i Johna powinno się rozpocząć wcześniej niż na 30 minut przed końcem filmu).

A właśnie - bo ja poszedłem nawet nie z własnego wyboru, tylko ze starymi przyjaciółmi, bo miałem czas i w ogóle miło razem coś obejrzeć. Nic prawie o tym filmie nie wiedziałem, a jak nawet przeczytałem, to zapomniałem. =} Nie znam też tych wcześniejszych filmów.

W sumie właśnie to lubię na WFF-ie - idziesz na jakiś film zupełnie od czapy i masz pełny luz w jego odbiorze.

wydaje mi się, że gdyby starcie Cyrusa i Johna rozpoczęło się wcześniej film by poszedł w tradycyjną komedię, darując sobie te spostrzeżenia o ludziach. ja w ogóle nie traktuje tego filmu, jako jakiejś "dramatycznej" fabuły, która nie wiadomo, co miałaby nam o ludziach powiedzieć czy pokazać. dla mnie to po prostu lekka, dobrze zagrana, momentami całkiem pomysłowa (relacja Johna z byłą żoną! przecież to genialne), familijna komedia. na pewno lepsza i ciekawsza niż to, co oglądamy na co dzień w kinach.

Być może właśnie to, że forma taka i starcie z opóźnionym zapłonem, to bym to też tak odebrał, ale sama rozumiesz - siła skojarzeń jest indywidualna. =} A już na pewno te role tak mnie wciągnęły, nie pozwoliły mi się tak prześliznąć.

A mi spodobał się Cyrus niezwykle. Szczegolnie ze względu na najcudowniejszą i najsubtelniejszą scenę rozmowy między matką a synek, jaka tam właśnie się pojawia. Konwersacja opiera się na ciszy i pauzach i dawno nie widziałam ciszy tak dźwięcznej.
Kamera również mi się podobała. Jest indie kamerą i pasuje do indie filmu, którym własnie Cyrus jest

Rozmowa rzeczywiście fajna - dla mnie to jedna właśnie z egzemplifikacji tego, że tam jest raz prawdziwa szczerość, a raz cyniczna udawanka.

Dodaj komentarz