WFF 2010 za nami

Data:

Uff!... Po 10 dniach festiwalowania musiałem odpoczywać aż następne 5 dni, zanim nadrobiłem najważniejsze zaległości w recenzjach i odzyskałem formę fizyczną, ale czas w końcu podsumować 26. W(M)FF.

W moim spokojnym życiu filmofila Warszawski Festiwal Filmowy zajmuje szczególne miejsce. Udało mi się niedawno ustalić, że pierwszy raz byłem na nim równo 20 lat temu (!), a wiem to dlatego, że wtedy właśnie po raz pierwszy spotkałem się z Jimem Jarmushem. To był "Mistery Train" (w nieistniejącym już kinie "Skarpa"), który stał się pierwszym krokiem do poznania kolejnych jego specyficznych filmów. Z czasem chodzenie na festiwal stało się dla mnie - i pewnie tysięcy innych ludzi - corocznym zwyczajem i najważniejszą imprezą kulturalną roku. Z małego przeglądu rósł, aż stał się poważaną instytucją międzynarodową, jaką jest dziś. Wiąże się z nim także cała garść osobistych wspomnień.

Co przyjemne, wciąż jest to ten sam klimat. No, z taką różnica, że już rzadko zdarzają się oklaski po projekcjach, za co jednak winić można także same filmy - po co bardziej brawurowych seansach publiczność tak jak kiedyś nie ma oporów przed spontanicznym wyrażaniem swojej aprobaty. Ale najważniejsze, że jak zawsze jest ogromny wybór filmów, w których można się pławić, wybierać na rozum, na intuicję, albo dowolnym innym stylem. Co za frajda!

Dlatego co roku tam wracam - nie ma gwarancji na co trafię, ale oferta festiwalu zawsze zawiera szerokie przyzwoite spektrum, mieszczące się między komercją a eksperymentalnym offem. Mnie to odpowiada, bo tego pierwszego jest dużo na co dzień i zwykle jak wiadomo niewiele wnosi, ale i drugie - paradoksalnie - także zbyt często odciąga uwagę widza ku formie.

Tegorocznie

W tym roku WFF skupił się w dwóch kinach w samym centrum miasta, co ułatwiało planowanie i komunikację. Z innych zdobyczy organizacyjnych były na przykład (wprowadzone we wcześniejszych edycjach) głównie popołudniowe godziny projekcji, zamiast startu we wszystkich salach od rana, dzięki czemu tłumy pracujących i uczących nie musiało tak polować na atrakcyjne filmy lub brać tradycyjnych urlopów (ja brałem, ale to praktycznie tylko ze względów kondycyjnych).

Krótkometrażówki nie miały w tym roku tyle szczęścia, bo każdy zestaw można było obejrzeć tylko raz, i to wszystkie na samym początku festiwalu. Szkoda. W zeszłym roku o ile pamiętam leciały przez cały czas festiwalu w kinie "Kultura", co pozwalało zawsze wybrać sobie seans, gdy akurat nie było interesujących propozycji pełnometrażowych, ale możliwe, że się nie sprawdziło - tak tylko zgaduję.

Za to utrzymały się karty, na których głosuje się na pojedyncze krótkie filmy, a nie na całe zestawy, co jest sprawiedliwe i jedynie sensowne. Niestety nie załatwia to problemu wypełniania po ciemku na bieżąco (świecenie komórką i długopis jest jednak ciut niewygodne), ale może i to organizatorzy kiedyś rozwiążą, jak ze standardowymi kartami, które od pewnego czasu można oficjalnie przedzierać.

Bardzo miłą nowością były polskie wersje tytułów wszystkich filmów (chyba, że celowo nie miał być przekładany). Znacznie łatwiej tak planować seanse i przypominać sobie, co się ogląda.

Lag informatyczny

Pora na minusy - właściwie te same od lat. Już nie raz marudziłem, że w XXI wieku konieczność kupowania biletów na miejscu, a przynajmniej brak systemu rezerwacji on-line jest strasznym faux pas, zwłaszcza dla tego typu widzów, których WFF przyciąga. Być może wynika to z problemów ze współpracą z kinami, które mają własne systemy informatyczne, ale już niczym nie da się usprawiedliwić, dlaczego lista wykupionych seansów nie pojawia się na bieżąco na stronie festiwalu!

Na szczęście w końcu sprawa strony trochę ruszyła z miejsca. Pojawił się spersonalizowany serwis "Mój WFF", z którego skwapliwie skorzystałem. Zawsze to fajnie wydrukować sobie listę filmów w kolejności seansów, zamiast sprawdzać godziny po biletach albo po kratkach wielkiego planu. Widać wtedy choćby długość przerw między filmami, które można zaplanować na powrót do domu albo krótki posiłek.

Jednak samo planowanie powinno być dużo wygodniejsze. Zamiast ręcznego wybierania seansów wyobrażam sobie, że najlepiej to zrobić tak: po zalogowaniu wybieram sobie tylko tytuły filmów i pasujące mi godziny, a serwis sam proponuje plan seansów - przecież to nie jest zadanie przekraczające możliwości przeciętnego programisty!

Oczywiście dobrze, żeby właśnie na tej spersonalizowanej liście była jeszcze przynajmniej możliwość "przypinania" sobie seansów, na które już kupiłem bilety oraz oznaczania filmów, na których mi zależy, jako priorytetowych - wtedy można by elastycznie zarządzać czasem tak, aby zobaczyć jak najwięcej rzeczy interesujących, a resztę w miarę możliwości i chęci. Dałoby się wprowadzić także inne parametry pomocnicze (np. preferowana ilość seansów dziennie albo okienek między seansami), ale na pewno właśnie na takiej liście powinna być bieżąca informacja o filmach wyprzedanych na dany dzień lub w ogóle, a miło by było, gdyby były tam też informacje o spotkaniach z filmowcami.

Świerzbi mnie ręka, żeby dotrzeć w tej sprawie do organizatorów. Ciekawe, czy ta frustracja popchnie mnie wreszcie do działania. =} Muszę jednak uczciwie przyznać, że z dwojga złego wolę te niedociągnięcia organizacyjne i fajny wybór filmów, niż gdyby miało być odwrotnie - bajery informatyczne i kiepścizna na ekranie.

Z miłych rzeczy - na stronie WFF pojawiają się relacje FesTiVi oraz rośnie baza filmów, także tych sprzed lat (choć bez podania na której edycji festiwalu się pojawiały), nierzadko ze zwiastunami! Zawsze zwodnicze opisy filmów też można tam przeczytać w całości, co choć trochę ułatwia zorientowanie się, czy recenzent nas nie nabiera.

WFF a Filmaster

Miło było jak zwykle pochodzić na seanse z przyjaciółmi, znajomymi i rodziną. Na szczęście imprezy nie trzeba nikomu reklamować i potrzebny jest tylko szybki refleks oraz rezerwowanie sobie czasu na oglądanie zawczasu. Na sali kinowej spotykałem zupełnie przypadkiem także Filmasterów - michuka, bolo, turina, Esme, negrina... I może jeszcze kogoś.

Impreza nie była partnerem naszego serwisu (FilmWeb jak zwykle sprawnie się wywiązał z listy filmów - szacun!), ale pamiętam, że bodaj pierwszą notką na głównej raczkującego Filmastera była recenzja z WFF 2008, którą michuk ode mnie wydębił...

Dla mnie to wielka radość, że wreszcie mogłem pisać w miarę bieżące normalne recenzje z prawie wszystkich filmów, które obejrzałem. Jeśli ma się parę, to jednak fajniejsze niż dzienne podsumowania albo krótkie recenzje, jak z filmów w TV. Większości nigdy więcej już nie zobaczę i taki zapis to będzie jedyny ślad moich unikalnych wrażeń kinowych, a czasami wracam wcale nie do tych najlepszych (te i tak noszę we wdzięcznej pamięci), tylko jakichś dziwnych produkcji, w których było coś niezwykłego.

Przegląd filmowy

Pora powiedzieć o samych filmach. W tym roku udało mi się obejrzeć największą od lat liczbę filmów - aż 20 seansów pełnometrażowych i 4 seanse po 6 krótkometrażówek! Nie żebym się chwalił, ale za to mogę powiedzieć, że miałem duży wybór.

Generalny wniosek - może te rzadkie oklaski na sali to wcale nie przypadek. O wszystkich obejrzanych filmach mogę powiedzieć, że trzymały przyzwoity poziom warsztatowy (nieraz tylko dziwiło mnie, że jakość taśmy była technicznie niska, np. ziarno w ciemniejszych scenach, brak ostrości i rozmyte kolory), ale mało było indywidualności, w których reżyser chciał zwrócić się do widza z jakimś przekazem - już nie mówię o przesłaniu. Dlatego rzadko oceniałem filmy jako złe, natomiast nie było dużo wielkich filmowych emocji.

Wśród tych eksperymentów, które najsłabiej wypadły w moich oczach jest "Okres przydatności", "Niedziela palmowa" oraz "Mrówkojad", ale żaden z nich nie był tak naprawdę złym filmem. Od żadnego nie rozbolał mnie brzuch ani nie miałem ochoty natychmiast wyjść z kina, tylko żałowałem, że mógłbym zamiast nich zobaczyć coś lepszego.

A lepsze też były. Na własne życzenie zaryzykowałem "Dmuchaną lalę" - i były to stany wody średniej, ale egzotyka kultury i fantazja tematu niwelowały część braków. Słaba "Infiltracja" i strawne "Jak brat z siostrą" miały jakąś historyjkę do opowiedzenia, a "Win/win" nawet urok - to była z pewnością indywidualność realizacyjna.

"Jesteś tam?" to film niewiele od nich lepszy, ale ma u mnie plus za temat. Podobnie wyżej niż obiektywnie powinienem oceniłem "The Singularity Is Near" i z tego samego powodu. Interesuje mnie cyfrowy wymiar naszego życia i realizacja jest mniej ważna. Ważniejsze są wnioski, a tych tu nie brakowało.

W końcu filmy, które zrealizowano całkiem dobrze. Stawkę zaczyna "Cyrus" - nie dość, że świetne postacie, to jeszcze całkiem zabawne i widzę w nim niebanalną tematykę. Bardzo sympatyczne i też nieźle zagrane były "Dzieci Zielonego Smoka " - film kameralny i o offowej proweniencji, mimo profesjonalnego prowadzenia, zresztą w tym jest do "Cyrusa" podobny. Do kompletu bardzo przyzwoita szkolna komedia "Strzeż się Gonza".

A z poważniejszych klimatów dwa solidne filmy rodem z północy - komediodramat "Wszystko zostanie w rodzinie" ze stajni Kaurismäkiego i ciepły dramat "Splątane korzenie". Fajnie, specjalnie wybrałem taką parkę, żeby porównać dwa różne spojrzenia na rodzinę i się nie zawiodłem.

W strefie obrazów, które mogę polecić, znalazł się dokument "Nyman in progress" za cudowną muzykę i dobry wybór tematu na film, choć sam nie jest specjalnie skomplikowany. Ale tym właśnie się wyróżnia od technicznie poprawnych, że wciąga nas sama treść, reżyserka podzieliła się ze mną czymś, co i ją ujęło. Inny godny uwagi film dokumentalny to "Zabawa w śmierć". Autorzy chyba nawet przesadzili w nim z tonem publicystycznym, ale to nie jest publicystyka pod publiczkę, tylko naprawdę ważny problem do rozważenia. Znów treść przesłania nawet świetną realizację - i o to mi w kinie chodzi. Z tego samego powodu wysoko oceniam film, na który poszedłem z dużą rezerwą, "7 dni". Temat jest mi obcy, ale reżyser pobudza emocje, i to nie bez sensu, tylko z jakimś zamysłem artystycznym. Nieważne, że nie całkiem czytelnym - sztuka nie musi być jednoznaczna ani się nawet podobać, żeby była żywa, i ta właśnie taka jest.

Wreszcie najlepsze filmy tego roku na WFF to dla mnie:


  • Fenomenalne, zwariowane "Brzmienie hałasu" - choć słabsze niż oryginalna krótkometrażówka, to ma swój własny styl, jest bezpretensjonalne i śmieszne, a sama muzyka jest momentami masakrycznie dobra! Perła wśród ciekawostek, a i ogólnie całkiem dobra rzecz.

  • "Kobieta ze złamanym nosem" - widać, że praca nad scenariuszem trwała długo, bo efekt poplątanych historii wokół jednego, przypadkowego wydarzenia, jest bardzo dobry. Poza scenariuszem jednak jest to zwykły film, choć i tu są role, które (jak w "Cyrusie") pasują do postaci jak ulał i trudno by mi było sobie wyobrazić kogo innego. Dlaczego więc tak wysoko? Bo historia jest przepojona czułością i miłością do ludzi, a z biegiem akcji czuć, że jest mądrzejsza, niż się na oko wydaje, bo zaczyna być widać zamysł artystyczny.

  • Węgierski "Adrienn Pal" to mój osobisty faworyt - od początku mnie zauroczył i w całości się to potwierdziło na ekranie. Pozornie film surowy i o marginesie życia, ale mnie ta opowieść przejmuje. Reżyserka doskonale wie jak nakręcić film, w którym niewiele się dzieje, ale tak, że grają głównie uczucia widza. Może obiektywnie nie jest to aż tak dobre dzieło, ale z ciarami na plecach z zasady nie dyskutuję, a piękno zdjęć świadczy wyraźnie, że to nie jest zwykłe egzystencjalne snujstwo.

Na koniec muszę powiedzieć, że w kilku filmach reżyserzy pogubili się z zagospodarowaniem czasu, i to wygląda na jakąś prawidłowość. Niektóre filmy byłyby udane, gdyby je umiejętnie skompresować do kilku-kilkunastu minut. Ale o prawdziwych krótkometrażówkach z 26. WFF może uda mi się napisać innym razem...

"Co przyjemne, wciąż jest to ten sam klimat." - serio? moim zdaniem ta impreza nie ma absolutnie żadnego klimatu, to po prostu przegląd współczesnej kinematografii światowej ubrany w formułę festiwalu - bez żadnej myśli przewodniej, dość przypadkowy i nastawiony na przypadkowego widza (brak karnetów!).

Ten "lag informatyczny" jest najlepszym dowodem na to, jak organizacyjne słaby jest ten festiwal i jaki stosunek do widza mają jego organizatorzy. Wypełnienia jakiś papierków do zamawiania biletów to jest przecież śmiech na sali, ale prawda jest taka, że w programistę czy system informatyczny trzeba zainwestować kasę, tak samo kasę trzeba zainwestować, by zamknąć na czas festiwalu np. jeden multipleks, co byłoby wygodne dla wszystkich i ograniczyłoby widzów, którzy przychodzą na chińskie kino drogi, bo muszą poczekać na pociąg i delikatnie mówiąc, są niezadowoleni, bo nie był to typowy, kinowy repertuar.

Szczerze mówiąc, strasznie mnie rozczarował ten festiwal pod względem organizacyjnym, zwłaszcza że zaraz po nim byłam na AFF z nieporównywalnie mniejszym budżetem i tam było organizacyjne na 5.

Co do filmów. To festiwal z dużą ilością raczej mało znanych tytułów, także trochę chybił-trafił. Widziałam 19 filmów fabularnych, średnia ocen ok. 6/10, możliwe że najlepsze filmy przeoczyłam. Najlepszy film z tych 19 to Obcy (Die Fremde) i potem długo, długo nic, ale na podium stają potem Jak chcę gwizdać, to gwiżdżę i Bibliotheque Pascal. Zwycięzca zdumiewający - w negatywnym tego słowa znaczeniu.

Normalnie widzę na WFF tyle nie wykorzystanego potencjału, że aż mi smutno.

Co do atmosfery - po części masz jednak rację, z tym, że ocenianie filmów przez publiczność jest najważniejsze. Masz poczucie, że to nie jest tylko screening, że twój udział jest częścią festiwalu. W dodatku są jakieś odjazdowe produkcje, które skupiają świrów na niektórych seansach, a spotkania z twórcami też upewniają cię, że to dla ciebie, a nie w powietrze. Karnetów nigdy nie kupowałem, bo uwielbiam sobie wybrać rodzynki na początku, a potem już na luzie uzupełniać wedle sił i czasu, więc mi ich nie brak. Ale sama ilość filmów powoduje, że żeby wybrać musisz się zaangażować. Więc nie mogę się z tobą zgodzić całkiem.

Lag jest MSZ wynikiem powolnych zmian festiwalu, swoistego konserwatyzmu. Nie chodzi tu raczej o pieniądze - przez kilka lat istniał całkiem zewnętrzny i niezależny planer (też nie taki dobry, jak opisałem, ale zdecydowanie ułatwiający życie), robiony przez miłośnika, który próbował się zbliżyć do organizatorów, żeby to zintegrować. I nic. Zresztą zobacz, ilu wolontariuszy obsługuje projekcje. Chodzi chyba o przekonanie organizatorów, że to ważne i jak to odbierają ludzie. Nie mam niestety porównania z innymi festiwalami, bo na nich nie byłem, ale przynajmniej od tej strony na pewno da się poprawić.

Same materiały drukowane są OK (choć podział w nich filmów na sekcje, a nie alfabetycznie, utrudnia życie w szukaniu), tu nie potrzeba dużej interwencji. Podobnie fajne jest wysyłanie wcześniej zapowiedzi - jest czas psychicznie się nastawić.

Poziom filmów mnie nie zachwycił, z komentarzy innych widzę, że tylko "Obcego" mogłem zobaczyć ("Freakonomię" mi wykupili - ją też chętnie niezależnie od ocen), więc zakładam, że tak wygląda panorama kina światowego A.D. 2010 właśnie i tyle. Ale dla mnie ten przegląd to zaleta - sama komponujesz swoje menu filmowe, a nie dostajesz gotowca. Jeśli ciebie to szperanie i wybieranie nie wciąga, to nic dziwnego, że ciebie WFF nie kręci.

Na każdym, dużym festiwalu przyznawane są nagrody publiczności. Od lat wypełniam druczki na ENH, dawałam także oceny filmom na AFF, więc generalnie nie jest to dla mnie nic niezwykłego i nie tworzy to żadnej atmosfery. Wprowadzenie karnetów jest ukłonem w stronę najbardziej zapalonych kinomanów, bo jest po prostu tańszym rozwiązaniem niż kupowanie biletów. Ja wydałam w tym roku na WFF prawie 300 pln, ale jakbym chciała oglądać tyle filmów, co na ENH standardowo to musiałabym wydać 3x tyle. To trochę absurd. Piszesz o zaangażowaniu, ale WFF właśnie nie pozwala się zaangażować widzom, jak ENH chociażby.

Korzystałam z plannera na fb przy okazji WFF. Ja wiem, że te plannery na imprezach organizowanych przez Romana Gutka to ideał, ale WFF nie ma absolutnie żadnej bazy internetowej. Nie ma forum, interakcji między uczestnikami, kontaktu z organizatorami. Jeden z najważniejszych festiwali świata wygląda, jakby zatrzymał się w latach 60. Strasznie smutne.

"sama komponujesz swoje menu filmowe, a nie dostajesz gotowca" - na żadnym festiwalu nie dostajesz gotowca:) Masz równolegle kilka filmów i musisz sam wybrać, na co chcesz iść. Ja kilkanaście godzin spędzam na studiowaniu planów, modyfikacjach aż przed festiwalem ułożę sobie dokładny plan, na co idę. Akurat ta panorama kina światowego na WFF to największy i chyba jedyny atut festiwalu - nic poza przypadkowym zbiorem filmów ten festiwal nie oferuje.

Moim zdaniem trochę dramatyzujesz. =}

Racja, nie doceniłem sfery "socjalnej" (w sensie "social media"), a to, co napisałem, to byłoby przyzwoite minimum. Ale tak czy siak faktycznie narzekamy tylko na infrastrukturę informatyczną, a dla mnie to nie wystarczy, żeby WFF określać mianem "przypadkowego zbioru filmów". Tym niemniej bardzo chciałbym, żeby się w tym poprawili.

Ech, trzeba by uderzyć do organizatora, czyli Warszawskiej Fundacji Filmowej, do której siedziby kiedyś dotarłem osobiście, bo nawet numer telefonu był nieaktualny, a i innych informacji skąpo: http://bazy.ngo.pl/search/info.asp?id=50104

Nie dramatyzuję, tylko jestem po prostu rozpieszczona przez inne festiwale:)

Problemem WFF nie jest tak naprawdę brak social mediów, bo to jest tak naprawdę mniej istotna kwestia związana z tematem infrastruktury właśnie, na którą organizatorzy ewidentnie nie stawiają. Nie wiem, czy w ogóle uderzanie gdziekolwiek ma sens, bo wiesz, nie ma nic poza filmami i interes się kręci, sale pełne, bileciki się sprzedają. Naprawdę nie widzę żadnego innego powodu niż finansowy, żeby nie inwestować w festiwal i jego infrastrukturę, zwłaszcza że nie jest to impreza, której los jest niepewny.

"Przypadkowy zbiór filmów" to może faktycznie nie za dobre określenie, ale przypadkowość tego festiwalu jest zatrważająca. Widz jest przypadkowy, nie masz szans dzielić się opiniami gdziekolwiek, po prostu idziemy do kina, tylko że górnolotnie nazywa się to "w ramach festiwalu".

No jak to? Z nami możesz się podzielić opiniami :)

Tegoroczny WFF był niestety słaby - sądząc po recenzjach, wszystko co ciekawe było we Wrocławiu, mimo że AFF to tylko kino amerykańskie..

Ja się akurat cieszę, że na WFF przychodzą filmy z całego świata - wiele z nich jest zbyt maistreamowych dla Gutka, więc nie trafiłyby raczej na ENH, a też są warte uwagi...

"wiele z nich jest zbyt maistreamowych dla Gutka, więc nie trafiłyby raczej na ENH, a też są warte uwagi" - no dokładnie i to jest właśnie ta jedyna zaleta tego festiwalu.

Dla mnie to ogromna zaleta, jak to napisałem w notce zresztą.

Skądinąd czy festiwal był mocny czy słaby to też z perspektywy osobistej inaczej wygląda - z setki tytułów zawsze jest ryzyko, że wybierze się same słabsze, nawet jak się obejrzy 20.

Jeden z najważniejszych festiwali świata wygląda, jakby zatrzymał się w latach 60. Strasznie smutne.

Tylko pytanie, czy to naprawdę jest jeden z najważniejszych festiwali świata - czy tylko chciałby taki być, a krewni i znajomi królika wciągnęli go na odpowiednią listę. WFF w porównaniu z ENH wypada naprawdę dość blado - nie tylko organizacyjnie pod kątem nowoczesności, ale i ogólnego rozmachu i zaangażowania - w tym, że tak powiem, kulturotwórczego.

No chyba jest w tej jakiejś 13 (?) najważniejszych festiwali świata, bo został właśnie na tę listę wciągnięty. Jacyś ludzie się postarali, a inni na jakiejś podstawie to zrobili.

ENH to w ogóle jest fenomen, bo przecież to festiwal robiony przez pasjonatów kina, którzy w dodatku czują misję w edukowaniu i promowaniu pewnego rodzaju kina. Roman Gutek i spółka robią po prostu festiwal, w jakim sami chcieliby uczestniczyć, dbają o swoich widzów, naprawdę niewiele imprez kulturalnych w ogóle postępuje w taki sposób.

Dodaj komentarz