Bobry

Data:

W NIEZALEŻNEJ PĘTLI (NA SZYI) PUNKA

Znowuż musimy cofnąć się nieco w czasie moi drużkowie, kiedy to wasz uniżony recenzent, siedział w swojej rodzinnej knajpie i wypełniał obowiązki koordynatora pokazów polskich filmów offowych. Akcja nazywała się CinemaOFF, było to podsumowywanie pierwszej fali polskiego kina niezależnego, a był to rok 2005. Wiem, możecie pomyśleć, że leciałem po kosztach, organizując przeglądy kina niekomercyjnego, ale po chwili okazało się, że naprawdę chciałem pomóc w promocji tych gości. Dlaczego? Byłem zły na cały (odchodzący w niepamięć) świat i niepewny swej przyszłości, ale co o wiele gorsze – w mainstreamie przeważały filmy kręcone przez i dla ludzi nielubiących kina. Mimo wszystko bardzo chciałem wyłowić te nazwiska, które dobrze rokowały na lepsze czasy.

Oto ci, których postanowiłem wtedy zapamiętać: bracia Matwiejczykowie (raz lepiej, a raz nie), Bodo Kox (lepszy z każdą kolejną produkcją, choć to chore, że w kraju musiał czekać aż do 2012 roku, żeby zrobić w głównym nurcie taki film jak „Dziewczyna z szafy”), ekipa Z.F. Skurcz (z którego niektórzy członkowie odnaleźli się w kochanej, pokrętnej animacji), Paweł Czarzasty (którego niedawny „Komisarz Blond i oko sprawiedliwości” zgarnął pokaźną sumę nominacji do Węży) oraz Hubert Gotkowski ze swoim krótkim, acz przedłużającym się metrażem „STiUDENT” – gdzie rzucił mi się w oczy występujący tam Marcin Kabaj, od którego biła jakaś naturalna „równość”, godna nawet Kevina Smitha. Jest jeszcze tylko jedna prywata, wtedy wciąż pozostawałem, przynajmniej mentalnie,  punkiem.

 bobry

Dwaj ostatni panowie postanowili kontynuować współpracę pod szyldem DDN Productions. Po dwóch wersjach filmu „Manna” oraz „Konsumentach” połączyli swoje pomyły w goszczącym właśnie na naszych ekranach filmie „Bobry”, gdzie Kabaj towarzyszy Gotkowskiemu m.in. przy funkcji współscenarzysty. Reżyser postanowił opowiedzieć w duchu Pratechetta o przeżartym korupcją w polskim stylu Departamencie Śmierci, a scenarzysta nieco uchwycić nostalgię za punkowym środowiskiem. Szybko doszli do wniosku, że fabuły z takimi pomysłami powinny się przeciąć w jedną, i choć nie wyszło to tak płynnie, jak można by podejrzewać z opisu, to wciąż pozostało bezpretensjonalną propozycją dla pragnących ulec ich pasji.

Po powrocie z Irlandii do swojego rodzinnego „nigdzie”, były frontman kapeli Bobry – Marcin (Wojciech Solarz – kolejny niezależny twórca) zatopiony w depresji postanawia rozstać się z tym najokrutniejszym ze światów. W taki sposób jego droga przecina się z Kosiarzem (Robert Jarociński – nieoczekiwanie chyba najlepszy z obsady „Superprodukcji” Machulskiego) z wydziału zgonów samobójczych. Dla niego śmierć punka może być punktem zwrotnym przy znienawidzonym stanowisku. Wraz z kolegami z innych przydziałów (nie)życie upływa mu wszak wyłącznie na podrzucaniu sobie zleceń i denatów, biurokracji i zalewaniu robaka. Konflikt gotowy, kiedy Marcin zrządzeniem losu postanowi żyć i reaktywować zespół wraz z dawnymi kompanami Smrodem i Klockiem (Sebastian Stankiweicz i Marcin Kabaj – zostawiam im określenie: bardzo charakterni twarzowcy). Wtedy osobista jazda autorów staje się faktem, nagrali nawet własną piosenkę do filmu pod swojskim tytułem „Malowane pawiem”.

 bobry 2

Słabości filmu nie jest trudno przekłuć w tłumaczenie konwencji – przecież to punkowa narracja. Mogę pominąć poziom aktorstwa, który jest… różny. Wkurzają za to niedokończone wątki, mało wnoszące sceny oraz niedostatki technicznie, ale poziom gagów i duch unoszący się nad całością powinien przeważyć. Sama postać Kosiarza mogłaby przejść do kanonu fikcyjnych postaci znanych i lubianych, jest połączeniem niezadowolonego pracownika, skazańca i kombinatora z gotyckim fatalistą czującym powołanie do fajniejszych rzeczy. Gwarantuje to jego amerykański karawan, piersiówka oraz staromodny kaseciak. Sam główny bohater nie wypadł jako typowe ucieleśnienie nieudacznictwa i depresji, ale chwała mu za to – wreszcie mamy bohatera, który stara się trzymać fason od początku.

Kiedy nadspodziewanym zrządzeniem fatum upadła zarówno knajpa jak i czasopismo „Cinema” (mam nadzieję, że nie przeze mnie) wyjechałem do Irlandii. Wróciłem stamtąd z dobrymi wspomnieniami i wyjątkowo lepszym podejściem. Jeżeli więc będziecie przechodzić obok kina, w którym jakimś pozytywnym zrządzeniem losu grają ten film, kupcie bilet, tak jak ja. Niech to wszystko jakoś się kręci.