Brudne pięty reżysera

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Brudne, popękane pięty to najczęściej publikowany kadr z nowego filmu Kim Ki-duka. Obraz jednocześnie odstręczający i w przedziwny sposób piękny. Zdaje się ukrywać metaforę, która pozwoli wydobyć z filmu jego najgłębszy sens. Do hiperbolicznego odczytywania swoich filmów Kim Ki-duk zdążył już przyzwyczaić widzów. I tym razem się nie zawiodą, bo zdawałoby się, że prostą formę – filmową spowiedź, koreański reżyser przemienia w dramat z elementami wręcz nadprzyrodzonymi.

Dwa wydarzenia w życiu reżysera tak nim wstrząsnęły, że musiał uciec od świata i skryć się pustelni, żyjąc z dnia na dzień, aż przestanie go boleć. Ból zalewając alkoholem. Rozmawiając z samym sobą na tematy rudymentarne, więc filozoficzne: o sztuce, dobrym życiu, priorytetach. Wspomina swoje przeszłe życie jako robotnika fabrycznego, buddyjskiego akolity, żołnierza czy ulicznego karykaturzysty. Życie, w którym nie mógł się odnaleźć, więc szukał, by w końcu znaleźć swoje przeznaczenie – zawód reżysera. Reżyseria przyniosła mu sławę, poważanie, a oczy świata odnalazły Kim Ki-duka i świat się do niego uśmiechnął. Świat okazał się jednak dwulicowy, jak współpracownicy-uczniowie reżysera, którzy odwrócili się od niego, zdradzili i których dosięgnie jego filmowa zemsta.

Drugą kroplą goryczy, która przepełniła kielich Kim Ki-duka i popchnęła go do ucieczki od świata, to wypadek, który zdarzył się na planie jego ostatniego filmu fabularnego „Sen”. Aktorka grająca u Kim Ki-duka o mało co nie zginęła na planie. To sprowokowało reżysera do zadania sobie pytań na temat stosunku życia do sztuki – czy śmierć na planie można usprawiedliwić wyższymi racjami? Kim Ki-duk początkowo opowiada się za życiem jako najważniejszą wartością, by w dalszej części filmu pozornie podważyć swoje słowa.

Psychodrama, którą obserwujemy na ekranie, to zmierzenie się Kim Ki-duka z własnymi demonami. Jako człowiek nadzwyczaj wrażliwy, wręcz hipernadwrażliwy, reaguje bardzo silnie na rzeczywistość – stąd ucieczka, zamknięcie się w samotni, życie na wygnaniu z samym sobą za towarzysza. Z drugiej strony, sam Kim Ki-duk przyznaje, że nie może żyć bez kręcenia filmów, stąd próba oddania własnych rozterek, przeżyć w oryginalnej formie mokumentarnej spowiedzi. Prawda miesza się tu z fikcją na każdym kroku. W pewnym momencie w Arirang oglądamy reżysera oglądającego swój własny film. Pod koniec film przechodzi w projekcję wyobraźni, pragnień reżysera. Początkowy dokumentaryzm ustępuje miejsca metaforze. Sztuka zwycięża życie. Ta aporia, rzekomy paradoks stanowi odpowiedź na największy problem, z którym mierzy się w tym filmie reżyser. Sztuka jest bowiem odpowiedzią, jest wyzwoleniem, jest psychoterapią.

Kim Ki-duk oskarża sam siebie o nieumiejętność stanięcia z życiem twarzą w twarz. Zarzuca sobie brak siły, która często charakteryzuje bohaterów jego filmów. Nie brak mu jednak bezkompromisowości i umiejętności odszukania swojego unikalnego wyjścia z trudnej życiowo sytuacji. A bohaterowie są przecież po części nim samym. O tym właśnie jest ten film.

Zwiastun:

Czy istnieje coś takiego jak "kobiecy punkt widzenia", tzn. taki, który zwraca uwagę na "brudne pięty"?

To Kim Ki-duk je sfilmował. A ktoś dał na plakat. Zresztą, to chyba najlepsze ujęcie w tym filmie.

Bo ja bym powiedział, że te pięty są zniszczone nie brudne. U Bukowskiego jest taka fraz - "życie zdziera się jak podeszwa", no a ten szewc bez butów chodzi, marznie i takie tam. Takie zejście do poziomu zero. Ale dzięki za wdzięczną notkę o trudnym filmie.

Mnie się wydaje, że to jakaś zaschnięta skorupa na tych jego piętach. Ta żółta. :-) Bukowski wciąż przede mną, znam go tylko z filmów, wierszy (a dokładniej piosenek Dadafon) i cytatów, ale czuję pokrewieństwo dusz.

Żółta , bo to Koreańczyk jest. Jaka ma być?

Dodaj komentarz