Socrealizm Level Hard

Data:

Pamiętam z liceum, gdzie wredna uczitelnica kazała nam czytać historię o podróży dwóch wybitnych muzyków pociągiem. Podróżowali incognito i udawali zwykłych ludzi. Jeden z nich był wybitnym tenorem. Zaczął śpiewać przypadkiem ludową piosenkę, wprawiając w zdumienie podróżujących. Morał był prosty – wybitny śpiewak nawet przez prostych pasażerów był doceniony i skazany na sukces. To było jak wyrok, choćby nie chciał, musiał zostać międzynarodową gwiazdą opery. Na tym polegał socrealizm – zdanie jednostki się nie liczyło. Ważne było, żeby każdy stał się gwiazdą na sowieckim firnamencie. Murarz, chłop, kagiebowiec, śpiewak operowy. Taki los czekał również Kałsznikowa – syna kułaka z kazachskiej wisi.

Kałasznikow to broń niezniszczalna, prosta i poręczna. Nie taka była pepeszka - przekonujemy się o tym już w pierwszych scenach filmu, poświęconego genialnemu konstruktorowi i wynalazcy. Naboje pepeszki zamarzły w okrągłym magazynku i gitlerowcy bez mała nie ubili sowietskiego sołdata! Wiejski wynalazca, Kałasznikow, widząc rannego kompana słyszy zapewne coś, co słyszał pomysłowy Dobromir – jak ping-pongowa piłeczka uderza mu o prostą, chłopską czaszkę. „Muszę skonstruować najlepszy karabin pod słońcem” – pomyślał. Pomyślał i zrobił. Tak zaczyna się film o wynalazcy dumy radzieckiej armii – popularnego „kałacha”.

Sowiecki Dobromir nie miał wyjścia – od pierwszej sceny nie pragnie niczego innego jak skonstruować najlepszy w mirie пулемет. Skazany na sukces Misza Kałasznikow pnie się po stopniach kariery, pokonując swoich najlepszych konkurentów z wielkim Digitariewem na czele. Wiemy od początku, że mu się uda, ponieważ nosi w sobie to coś, ten dar sowieckiego narodu! I choć doceniony będzie dopiero po zakończeniu wojny, to przyczyni się do kolejnych zwycięstw radzieckiej armii, a później matuszki Rosji

Miłość. Żeby nie ten błysk geniuszu, krasawica-inżynierka, co w paluszku miała rysunek techniczny i pomogła domorosłemu konstruktorowi w tworzeniu projektu, pewnie nie zwróciłaby na Miszę uwagi. Dalej było z górki i za rodinu. Wszystko tu jest na swoim miejscu i ku chwalebnemu celowi.

Film Buslova ogląda się tak lekko, że nasze produkcyjniaki o Zenku czy legionach mogą się schować. A przecież mamy takie piękne, wspólne socrealistyczne tradycje! Nasuwa się pytanie – czy nie jest to sabotaż lewackich środowisk artystowskich? Towarzysze-artyści – postawiliście profesjonalizm i zysk nad miłością ojczyzny. Waszym patriotycznym produkcjom brak ducha, brak prawdy! Musicie dostrzec szlachetne wzorce sztuki masowej i w nie uwierzyć. One są na wyciągnięcie ręki – na Wschód!