Walc z Baszirem

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Ari Folman tworząc swój najnowszy film wiele zaryzykował. W Izraelu mógł on zostać uznany za antynarodowy i propalestyński. Wśród Palestyńczyków mógł wywołać falę oburzenia, po tym jak masakrę dwóch obozów dla uchodźców przedstawiono w stylistyce zaczerpniętej z komiksu. W cierpiącej na przesyt lewicowych filmów Europie mógł po prostu przejść bez echa, a w Ameryce... no tak, tam i tak niepodzielnie rządzi Hollywood. Mimo wszystko "Walc z Baszirem" na filmowej arenie ugrał sporo, otrzymując Złoty Glob i nominację do Oscara.

O filmie jako eksperymentalnym dokumencie i jako oczyszczającej podróży reżysera wgłąb własnej pamięci i wgłąb sumienia całego narodu napisano już wiele, szczególnie że jak w wywiadzie dla Dziennika zauważył Folman, w Europie film wywołuje nie tyle dyskusję artystyczną, co polityczną. Oczywiście nie sposób odciąć się od tej warstwy, jednak sądzę, że ilu odbiorców, tyle znajdzie się poglądów na to jak kształtuje się odpowiedzialność za przedstawione w filmie zdarzenia.

To co w obrazie naprawdę istotne to poetyka, z jaką opowiada o wojnie. Kolejne sceny, kolorowe jak kadry z komiksu, momentami stylizowane na teledysk, czy wręcz tanią kreskówkę, wszystko okraszone muzyką z lat 80-tych. Granica między telewizyjnym show, a koszmarem wojny w kulturze zachodu już dawno się zatarła. Wiadomości z frontu są takim samym czasem antenowym jak popołudniowy teleturniej, może nawet lepszym, bo przyciągają więcej widzów. Wojna ma być dla nas atrakcyjna. Podobnie jest w "Walcu". Choć bohaterom cały czas towarzyszy poczucie absurdu i zagubienia, widz zamiast czuć się uczestnikiem dramatu, zagłębia się raczej w barwną opowieść wojenną. Tylko od czasu do czasu pojawia się scena, skłaniająca do refleksji nad tym, że narysowane czy sfilmowane nie znaczy zmyślone.

Animacja Folmana wielokrotnie nazwana została antywojenną. Osobiście wcale nie wydaje mi się aby w jakiś szczególny sposób dotykała zasadności prowadzenia wojny, porusza raczej problem sposobu w jaki na nią patrzymy.

W "Walcu" przez cały czas mamy do czynienia z widzami. Sam reżyser rekonstruuje wydarzenia jakby nie był ich uczestnikiem, a jedynie ciekawskim badaczem. Izraelscy żołnierze są świadkami masakry, która wydaje im się w pewnym sensie niemożliwa, czy nierzeczywista. Widzowie w kinie uczestniczą w projekcji "filmu animowanego", tak jak w domach uczestniczą w projekcji wojny na Bliskim Wschodzie. Dopiero gdy narysowane ciała zamieniają się w prawdziwe Folman wprost wyrzuca nam obojętność na informacje, które do nas docierają oraz na sposób ich prezentacji.

Sama forma w prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Kilkakrotnie w ciągu seansu zauważałem, że efekt, który wydawał mi się osiągnięty techniką animacji trójwymiarowej jest w rzeczywistości sprytną sztuczką w 2D. Folman zdecydowanie wykazał się wyczuciem jeśli chodzi o dobór rysowników. Sprawa ma się nieco inaczej z animatorami. W filmie jest kilka momentów, w których połączenie animacji dwu i trójwymiarowej na prawdę zapiera dech - prawie nie sposób odróżnić co zostało narysowane, a co stworzone komputerowo. W innych zaś duża prostota animacji działa tylko na plus. Mam tutaj na myśli sceny stylizowane na teledysk. Niestety zdarzają się także wpadki, w których na przykład zlewają się ze sobą bliższe i dalsze plany, a całość wygląda na przesadnie spłaszczoną.

Zagłębianie się w ideologiczną dyskusję nad "Walcem z Baszirem" może nie jest bezcelowe, ale na pewno nie jest też łatwe. Z łatwością natomiast można stwierdzić, że ta animacja, jest czymś więcej niż eksperymentalną fuzją kilku gatunków. To raczej świadomy kolaż, który skutecznie podkreśla najważniejsze idee filmu i sprawia, że ciężko pozostać wobec niego obojętnym.

Zachęciłeś mnie do obejrzenia tego nietypowego filmu i bardzo dobrze -- właśnie wróciłem z projekcji w Muranowie. Właściwie mogę się podpisać pod tym co napisałeś (zbieżność gustu jednak działa :P).

Nie jest to może animacja wszech czasów, ale to oryginalna kreska, bardzo klimatycznie pokolorowana i bardzo pasująca do tematu jaki przedstawia.

A politycznie... trochę za mało wnikliwie jak na mój gust. Wszyscy Izraelczycy twierdzili że nie strzelali, że nie wiedzieli kto i dlaczego strzela, a jedynym winnym okazuje się Ariel Szaron.

Co innego mówią jednak źródła historyczne, chociażby prosty wpis w Wikipedii http://pl.wikipedia.org/wiki/Masakra_w_Sabra_i_Shatila:
"Masakra w Sabra i Shatila (arabski.: صبرا وشاتيلا) została dokonana na palestyńskich uchodźcach we wrześniu 1982 r. przez libańskie maronickie oddziały pod dowództwem Elie Hobeiki. Liczba ofiar oceniana jest na 700-3500.
W trakcie całego wydarzenia obozy uchodźców były otoczone przez Siły Obronne Izraela, które według zeznań ich dowódców były całkowicie nieświadome tego, co się dzieje wewnątrz. Rola wojska Izraela w tej masakrze jest obiektem kontrowersji."

W filmie tych kontrowersji nie zauważyłem.

Ale to też nie jest do końca zarzut. Reżyser opiera się na własnych doświadczeniach (sam był uczestnikiem tych wydarzeń) i być może tak właśnie to zapamiętał. A czy to co co pamięta jest prawdą czy nie -- film tego nie wyjaśnia, ale każe stawiać między innymi takie właśnie pytanie.

Oj, kusicie! Aż sprawdziłam, w Kinotece to grają. Nb. polecam Kinotekę, ma fajny klimat i bilety po 13zł. :)

W Muranowie po 15zł. I też fajny klimat. Swoją drogą jakoś tak jest że jak wpadam do Warszawy nawet na 2 dni to zawsze staram się zaliczyć jedno z tych dwóch kin (lub Iluzjon) i tak też było tym razem.

Kiedyś uwielbiałam Muranów, bywałam regularnie w tanie dni, jeszcze przed remontem, kiedy siedzenia były koszmarne, ale repertuar świetny. Potem się przeprowadziłam i teraz idealny dojazd mam do Kinoteki, a do Muranowa już nie, więc nie jeżdżę. :(

W Muranoiwie mają teraz tanie poniedziałki (10zł), ale przed skorzystaniem warto przeczytać jakąś notkę o filmie. Z oferty korzystają często przypadkowe osoby. O ile nie przeszkadza mi, że ludzie żartują sobie, po senasie "Once", to miałam z tym problem, gdy próbowałam wyłyżeczkować się z fotela po "Walcu".

Dla mnie "Walc z Baszirem" jest w pewnym sensie podobny w założeniu do "Persepolis". Opisuje historię widzianą oczami zwykłego człowieka, siedzącego w samym jej środku, nierozumiejącego wszystkiego, czasem koncentrującego się na rzeczach mało istotntych z punktu widzenia "ogółu ludzkości".

Oczywiście można nakręcić klasyczny film dokumentalny typu "Stulecia zwykłych ludzi", w którym połączy się opowieści świadków z ogólnymi komentarzami i staraniem wszechstronnego ujęcia. Ale widoczne jest, że nie to było celem reżysera. Skoncentrował się na przeżyciach konkretnych osób i przedstawił ich opowieści. Również w ten sposób pojawił się w filmie wspomniany Ariel Szaron - Ben-Yishai opowiadał o telefonie do niego.

Dodaj komentarz