Serafiny kwietne obłąkanie

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Takie filmy jak „Séraphine” najlepiej ogląda się w minimalistycznym kinie studyjnym. W sali przydymionej z lekka wydechem papierosa, na niekomfortowym siedzisku; prawie samemu, bo w kinematograficznym kościele alternatywnej wiary też zwykle niewiele, z przeterminowaną akustyką odbijającą dźwięki Floydów od ściany do ściany. To otoczka, ale jak ważna w przypadku tego rodzaju nie mainstreamowych obrazów. Mała sala w bocznym skrzydle dworca PKP pozwala zatrzymać na moment czas, oderwać się od rzeczywistości i wniknąć w ekscytująco nieznany świat białego ekranu. W przypadku „Séraphine” tym uniwersum jest urzekająca wojenna Prowansja.

Martin Provost przedstawia historię utalentowanej sprzątaczki, zniewolonej podziałem społecznym i przynależnością do klasy niskiej, jednocześnie ukazując zepsucie, skostniałość, niezdrową sterylność i ograniczoność horyzontów tzw. inteligencji, podważając absurdalność dziedziczenia talentu i jego zarezerwowanie dla artystów z niebieskiej krwi i arystokratycznej kości. Wśród tej mentalności, zagłuszonej konwenansami, egocentryzmem i nadczłowieczeństwem, krąży strumień energii prawdziwego geniuszu, którego tajemniczym uosobieniem jest bosa gosposia, wielbiąca kontakt z Naturą. W pokracznym ciele kryje się piękno ducha, natchnione zapachem kwiatów, chłodem zroszonej wilgocią trawy, oddane pracy i służbie Siłom Niebieskim. I choć ta naiwna wiara w cuda i znaki z innego świata bliska jest obłędowi i prostactwu, to faktem pozostaje, że to ona nadaje moc twórczą kobiecie nie stworzonej do dobrobytu.

Można odnieść wrażenie, że człowiek wychowany w skromności i nieświadomości swojego talentu niszczeje wraz z odkryciem przed nim świata materialnej rozpusty. Pieniądze szczęścia nie dają, a geniusz jest bezcenny. Ponownie okazuje się jak cienka jest granica między wrażliwością a pomieszaniem zmysłów, przynajmniej w interpretacji specjalistów-obserwatorów, co nie mają dostępu do wnętrza ludzkiej kruchości. Séraphine miała to szczęście, że została odkryta przez życzliwego jej, postępowego kolekcjonera sztuki, dzięki czemu choć przez moment żyła jak królowa swojego fachu, święcąc osobiste triumfy, dotykając nieśmiało uczucia satysfakcji i uznania, którego miała dostąpić dopiero pośmiertnie. Smutne, że przeczekać musiała swoją ponadprzeciętność w izolacji od rzeczywistości, przykre też jak wysoka jest cena mentalno-psychicznej awangardy, ale z drugiej strony, czy warto żałować mdłych odcieni tak szarego bytu w kontekście egzotycznej oryginalności żyjących barw własnych obrazów?

Film Provosta przygnębia finałem, bo życie genialnej artystki nie powinno zakończyć się obłędem, ale tym bardziej wypada chyba dostrzec w nim istniejące realnie przejawy szczęścia, którego skromna Séraphine nie zasmakowałaby, gdyby nie osoba niemieckiego kolekcjonera, szanującego szeroko pojętą inność. Pointa, nieco banalna, ale krzepiąca, jest taka, że na każdego czeka w życiu dobry anioł, co przywróci godność i przyniesie spełnienie.

Zwiastun:

To w Dworcowym wolno palić? No no :)

A z ciekawości - jak wypada Serafina w porównaniu z polskim "Moim Nikiforem"? Bo zdaje się, że to bardzo podobne filmy.

Sam Weiss puszczał dymki, więc zakazu chyba nie było ;) Swoją drogą słyszałeś coś o nowej siedzibie? Dawno temu miała się pojawić informacja, a tu nic.

A co do Nikifora - chętnie bym porównała, ale przegapiłam swego czasu. Wiem jednak, że warto, choćby dla Krystyny Feldman (albo i przede wszystkiem), więc sprawdzę któregoś wieczoru na pewno.

Dodaj komentarz