To cóż, że ze Szwecji

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

Skandynawom zdecydowanie wychodzi robienie mebli Ikea, przyznawanie nagród Nobla, granie death metalu i pisanie książek - dla dzieci lub kryminałów. Tym, co zdecydowanie im nie wychodzi jest robienie thrillerów na podstawie tychże kryminałów. Dlatego apeluję do naszych sąsiadów z północy, by pozostali przy kręceniu sympatycznych i poruszających komedii romantycznych i młodzieżowych filmów inicjacyjnych oraz rodzinnych dramatów i obyczajówek ("Włoski dla początkujących", "Jak w niebie", "Noi Albinoi", "Historie kuchenne", itd, itd...) Za adaptacje kolejnych części trylogii "Millenium" - dziękujemy.

Fabuła jest dość dobrze przemyślana. Kto czytał książkę, temu łatwiej będzie zrozumieć: dlaczego dziennikarz Mikael Blomkvist po przegranym procesie o zniesławienie, zamiast zbierać siły na odwet ląduje na zesłaniu, na zadupiu w Hedestad. Tam daje się wynająć bogatemu przemysłowcowi, Henrikowi Vangerowi, by rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci sprzed 40 lat. Pomoże mu w tym Lisbeth Salander - genialna hakerka.

Kto książki nie czytał, temu przez ponad 150 minut projekcji (sic!) czas się pewnie dłużył nie będzie. Może obejrzy z zainteresowaniem, jak kolejny kryminał i tyle.

Biedny Stieg Larsson - pewnie się w grobie przewraca, widząc poczynania rodaków-filmowców. Opowiedzianą przez niego historię odarto z wszelkiego humoru. Historia w filmie jest śmiertelnie poważna, za to bohaterowie dziwnie papierowi. Blomkvist (Michael Nyqvist ) wygląda raczej jak tatusiowaty miłośnik piwa i ciepłych kapci, niż dziennikarz z pazurem i detektyw-amator. Jakoś trudno uwierzyć, że nie chował się pod biurkiem i miał odwagę napisać coś, za co wsadzają go do pudła.

Lisbeth Salander (Noomi Rapace) w zamierzeniu twórców filmu, ma wyglądać tajemniczo i strasznie. Świadczyć ma o tym gruba czarna krecha wokół oczu, która wraz z rozwojem historii jest coraz cieńsza, co wskazuje zapewne, że Lisbeth nie jest taka straszna, jak się z początku mogło wydawać. (Charakteryzatorki na planie miały zapewne pełne ręce roboty z tą kreską!) Po podkoszulkach z zabawnymi nadrukami, czy ironicznych komentarzach śladu nie ma.

Zdecydowanie odradzam ten film miłośnikom czytającym trylogię "Millenium" - ze szczególnym wskazaniem na "Szwedzką Mafię" ;)
Ona też niech się lepiej trzyma od tej pozycji z daleka!

Piać z zachwytu nie trzeba, a nawet nie należy. Jak widać - nie wszystko co szwedzkie jest dobre. Decyzje komitetu noblowskiego budzą ostatnio sporo kontrowersji, a meble z Ikea też się czasem rozpadają...

Zwiastun:

W takim razie dobrze, że nie czytałam Trylogii, bo mnie ten thriller niepokojąco wciągnął, świetna, przekonująca w swoim mrocznym wcieleniu hakerka, sprawnie zrealizowana akcja nie dająca na moment spocząć na mieliźnie nudy (bagatela niemal 2,5 - godzinny seans!), budująca napięcie muzyka i kontrastowo piękne do demonicznej treści plenery. Jestem zaskoczona.

Podpisuję się pod twoją notką obiema rękami ;) Książki nie czytałem ale film mi się podobał.

Powieść Larssona też nie jest tak dobra jaka mówią. Takie nie wiadomo co. Kiepski to kryminał, uważam, że autor nierównomiernie rozmieścił poszlaki, a to jedna z ważniejszych spraw przy pisaniu tego typu książek (by czytelnik nie domyślił się już po pierwszym rozdziale, albo żeby wszystko nie wyskoczyło tuż przed końcem). Ten drugi wariant występuje w "Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet".
Może powinienem obejrzeć ten film i ucieszyć się, że jest gorszy od książki? Wtedy z większą sympatią patrzyłbym na pierwowzór.

Moim zdaniem dobór aktorki do roli głównej był błędem. Sceny z jej udziałem obniżają poziom filmu. Sama reżyseria zalatywała mi produkcją czysto telewizyjną.

A to mnie zaskoczyłaś... Wiele osób polecało mi ten film, szczególnie chwaląc właśnie rolę Salander. Bardzo podkreślano również dobry klimat i to, że adaptacja pozbawiona jest holiłudzkiej pruderii. Jeśli się za niego do tej pory nie zabrałam, to dlatego, że nie miałam okazji. To teraz będę już musiała obejrzeć, żeby się dowiedzieć, kto miał rację :)

Ja Ci ten film też mogę polecić, jeśli Cię interesuje moje zdanie ;)

Książkę czytałam, bardzo mi się podobała, a film wyciągnął to co z niej najlepsze, chociaż oczywiście pominął mnóstwo wątków (spójrzcie tylko na grubość tej powieści). Może to dlatego, że uważam Mężczyzn za mimo wszystko najsłabszą część cyklu (najlepsza jest chyba ostatnia, z genialnym wystąpieniem siostry Michaela jako obrońcy Liz i rozwiązaniem sporej ilości wątków).

Ale z jednym się muszę zgodzić - kiedy zobaczyłam twarz Michaela, moją pierwszą myślą było "ale łajza" :D

No pewnie, że interesuje. :)

E, książka jest taka gruba, bo kiedy bohater idzie do spożywczego, to czytelnik musi się ze szczegółami dowiedzieć, co ma w koszyku i ile deko. :) Mnie dla odmiany Mężczyźni podobali się bajbardziej z trylogii - pozostałe części są obliczone na to, by czytać je razem, a pierwszy tom daje radę osobno.

Pożyjemy, obejrzymy...

Jak się komuś film nie podobał, to pozostaje czekać na usańską wersję ;)

Oto kilku aktorów

Michael

Liz

Martin

Erica

... a rezyseruje ponoć David Fincher!

Ciekawe czy film będzie tak nudny jak Zodiak czy nieciekawy jak Button ;)

Albo odjechany jak Fight Club lub błyskotliwy jak The Social Network ;)

No, obsadę dobrał nienajgorzej (boję się o Liz, ale która aktorka bez charakteryzacji wygląda jak Liz). Inna sprawa, że bawi mnie a jednocześnie niepokoi stwierdzenie, że film ma być dużo mroczniejszy od szwedzkiej wersji. Ta, bo w tamtej wersji kwiatki, jelonki i optymizm wylewa się z ekranu.

Ciekawa jestem, jak poradzi sobie z Liz i jej kuratorem, żeby to wyszło sugestywnie, a jednocześnie nie zamieniło się w porno. Szwedzi zrobili to całkiem dobrze.

A tak w ogóle to ja tego reżysera widziałam Siedem i reaguję na ten film jak Michuk na Shawshank "co w nim takiego kultowego?"

Nie czytałem książki, ale po obejrzeniu filmu zupełnie nie mogłem pojąć, skąd fenomen serii "Millenium", bo historia raczej sztampowa, postaci umiarkowanie interesujące, a i mrok mało mroczny. Wierzę więc na słowo, że to dlatego, że ekranizacja jest spieprzona, ale po książkę i tak nie sięgnę.

Fenomen serii Millennium bierze się z tego samego źródła, co i fenomen Harrego Pottera czy Dana Browna. To nie jest wielka literatura, ale bardzo wciągająca. A do tego, co u Skandynawów spotykane uporczywie, z zacięciem społecznym, czym uwodzi intelektualistów, zazwyczaj patrzących z góry na tego typu książki.

Pamiętam, że kiedyś słyszałam redaktora Kurkiewicza sugerującego, żeby włączyć "Millennium" do lektur szkolnych "bo to takie współczesne i tyle tematów do dyskusji". :)

Jednak "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" to klasa wyżej od Dana Browna, którego najlepsza książka jest o Iluminatach, którzy ukradli antymaterię by wysadzić Watykan.

Dziwaczna tematyka jeszcze o niczym nie świadczy - "Wahadło Foucaulta" też żywi się teoriami spiskowymi a "Inne pieśni" są o facecie, który maleje lub rośnie w zależności od estymy :) Ale jeśli chodzi o poziom, to się zgadzam. O ile "Millennium" przeczytałam całe, o tyle Browna wytrzymałam tylko jedną książkę i to niestety nie tą najlepszą.

Jego najlepsza książka też jest kiepska.
By uwiarygodnić w oczach czytelnika dziwaczną tematykę trzeba mieć nieco więcej talentu.
No wiesz, "Wahadło Foucaulta" i Brown w jednym worku? Wielowątkowa, wielka powieść, ogromny popis erudycji autora (dość ciężkostrawna książka, to fakt) i pomysły rodem z gimnazjum, bohaterowie papierowi aż do bólu, oraz fabuły rodem z kiepskiego filmu. Nie wiem czy da się w jakiś sensowny sposób porównać Umberto Eco i Dana Browna, to tak różne ligi.

"Millenium" da się obejrzeć, ale lepiej sięgnąć po " Autora widmo ".

Nie napisałam, że książkowa wersja "Millenium" mi się podobała, choć zdanie, że Skandynawom wychodzi pisanie kryminałów mogło faktycznie to zasugerować. Obstaję przy stanowisku, że książka jest lepsza od filmu i zgadzam się z Esme: chodzi o literaturę wciągającą,ale niekoniecznie dobrą. Faktycznie szczególarstwo Larssona nie zawsze ma sens i może drażnić. Przyznam się, że odstręczają mnie grube książki. Muszą być naprawdę niezłe, żebym przez nie przebrnęła. W pełni zgadzam się z tezą, że "rozwijanie historii na kilkuset stronach to pracochłonne i zubożające szaleństwo" jak pisał mój ulubiony Argentyńczyk ;)
Ale umówmy się: nie każdemu udaje się napisać świetną historię kryminalną na zaledwie kilkunastu stronach (vide: E.A. Poe).

PS: Ciekawe, co Ojciec Dyrektor powie na fakt, że forum filmowe zmieniło się w forum książkowe? hihi...

Będę szczery - za kryminałami nie przepadam. Film widziałem przed przeczytaniem książki - zmęczył mnie. Miałem wrażenie, że równie dobrze mógłby zostać nakręcony w Polsce. Obejrzałem, zapomniałem. Nawet nie pomyślałem o kupnie książki.

Po jakimś czasie - i zapewniam, że był to przypadek - ściągałem sobie wersje demo kilku książek z serwisu Audioteka na iPoda. Dema zajmowały jakieś dwie godziny. Ściągnąłem i fragment drugiego tomu "Millenium". Okazało się, że książki czytanej przez Krzysztofa Gosztyłę słucha się świetnie (a już szczególnie stojąc w korkach ;). I tak pierwszy tom "Millenium" stał się moją pierwszą audioksiążką.

Dziś, jeszcze przed obejrzeniem filmu, kupiłem drugi tom. Tej książki w formie audio słucha się tak, jakby oglądało się serial w samochodzie. Szczerze polecam ją w takiej właśnie formie ;)

Dodaj komentarz