Kobieta zraniona, kobieta zagrażająca

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

„Najszybciej sprzedający się debiut dla dorosłych w historii brytyjskiego rynku”, „co 6 sekund ktoś w Stanach Zjednoczonych kupuje tę książkę”, „miliony egzemplarzy sprzedanych na całym świecie” – takimi hasłami reklamowana był utwór Pauli Hawkins. Ekranizacja „Dziewczyny z pociągu” powstała w zastraszającym tempie – co było łatwe do przewidzenia, biorąc pod uwagę ilość czytelników powieści. Przypuszczam, że wielu, których ta pozycja zachwyciła, czekało na tę adaptację wstrzymując oddech. Jednak, mimo, że łatwo można odtworzyć fabułę bestsellera, to czy można sprawić, że film będzie trzymał w napięciu, tak jak powieść?

Rachel (Emily Blunt) każdego dnia podróżuje tym samym pociągiem, jeżdżąc w tych samych porach, tą samą trasą. Każdego dnia lubi spoglądać na parę mieszkającą w sąsiedztwie jej dawnego domu. Kocha wyobrażać sobie ich jako kochanków i małżeństwo idealne. Tym bardziej, że jej fantazje przypominają jej o dawnym życiu u boku byłego męża. Mająca problem z alkoholem, żyjąca w świecie własnych wyobrażeń Rachel, pewnego dnia dostrzega na tarasie domu pary coś niepokojącego. Coś, co wytrąca ją z równowagi. Ten obraz zapoczątkuje falę zdarzeń, których nikt nie miał prawa się spodziewać.

Nawet jeśli nie mieliście okazji przeczytać powieści Hawkins, wyczujecie, że w oglądanej przez Was historii znajduje się pewien potencjał. Nie mówię, że autorka go wykorzystała, lecz na pewno miała niezły pomysł na fabułę i wielowątkowość swojego thrillera. Z pewnością jednak nie wykorzystał go Tate Taylor, reżyser „Dziewczyny z pociągu”. Zatracił to, co w owym gatunku jest najważniejsze, czyli samo napięcie i jego budowanie. Nie powiem, że to produkcja, która nudzi i nie wciąga. Można za to dostrzec, że już zwiastun filmu zdradza nam jego tajemnicę oraz podsuwa zakończenie… Więc wybierając się do kina z łatwością możemy zgadnąć, co tak naprawdę wydarzyło się pomiędzy bohaterami oraz w życiu Rachel, a odkrywanie kolejnych kart wcale nas nie zaskakuje – przywitamy je może nieco tylko szerszym rozwarciem oczu.

Największym atutem filmu jest bezbłędna Emily Blunt. Mimo, że większość czytelników miała zastrzeżenia odnośnie jej wcielenia się w Rachel (kobieta z lekką nadwagą?), to można dostrzec, że aktorka starała się chociaż trochę przytyć do roli. Świetnie wypada jako bohaterka zagubiona, nieumiejąca odróżnić własnych fantazji od rzeczywistości, kłamiąca, aby nie musieć tłumaczyć się ze swoich obsesji oraz uzależnień. Najlepiej prezentuje się w scenach, w których odgrywa histerię lub w tych, w których zaczyna zdawać sobie sprawę z obrotu wydarzeń. Gdy nagle wracają do niej wspomnienia przebijające się przez liczne promile alkoholu, doznaje olśnienia i robi wszystko, aby wyjaśnić otaczającym jej ludziom, że jeszcze całkowicie nie zwariowała.

Patrząc na adaptację Tate’a bardziej przychodzi nam na myśl dramat psychologiczny niż thriller. W końcu obserwujemy, jak kobieta posiadająca wymarzony dom, wymarzonego mężczyznę i wymarzone życie, nagle znajduje się na dnie i do końca nie rozumiemy, dlaczego tak się stało. Frustracja głównej bohaterki bije do nas z ekranu i wręcz przeraża, jak daleko możemy zejść z obranej przez nas wcześniej ścieżki. Jednocześnie uświadamiamy sobie, że wcale nie jest wariatką, że wielu z nas, czasem, z powodu utraty kogoś lub zbyt wielu zmian w życiu, może zachowywać się podobnie, chociaż nie aż tak skrajnie. Z tej perspektywy mogłaby być to produkcja bardzo udana. Za sprawą doskonałej Emily Blunt oraz znakomitego pogłębienia psychologicznego jej postaci. Jednak miała być to adaptacja thrillera, a nie dramatu, w których reżyser „Dziewczyny z pociągu” do tej pory się specjalizował.

Od strony wizualnej z pewnością męczy montaż. Chaotyczne, wielokrotne powtarzanie tych samych scen, czasem tylko z jednej perspektywy, czasem z różnych, ma za zadanie wprowadzić widza w umysł głównej bohaterki. Po jakimś czasie jednak taki zabieg zaczyna irytować zarówno nasze umysły, jak i nasze oczy. Za to bardzo ciekawie się sprawdzają retrospektywy w zestawieniu ze scenami w czasie teraźniejszym. Tamte są przeważnie kolorowe, przepełnione nasyconymi barwami, te dotyczące Rachel obecnie oraz wydarzeń, w które została uwikłana, przerażają mrokiem i ciemnymi odcieniami.

„Dziewczyna z pociągu” jest o tyle dobrą adaptacją, że dość wierną. Mimo to, reżyser zatracił w swojej produkcji najważniejsze cechy gatunku, tworząc przy tym jakąś dziwną hybrydę psychologicznego filmu kobiecego z czymś mającym być thrillerem. Szkoda, że nie udało się utrzymać napięcia, a nawet z jednej sceny, która powinna być tragiczna, stworzyć komediową (tak, będziecie dokładnie wiedzieli, o którą z nich chodzi, jeśli obejrzycie film). Dobrze jedynie, że odtwórczynią głównej roli stała się Emily Blunt, która swoje zadanie wypełniła w stu procentach. Nie wątpię, że fani Pauli Hawkins taką ekranizacją będą zawiedzeni.

Zwiastun: