Gran Torino: Pochwała konserwatyzmu

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Na wstępie ostrzegam: mam słabość do twardych facetów w kinie. Sam nie jestem twardym facetem, więc leczę ten kompleks fascynując się bohaterami w stylu Billa z Unforgiven. Lubię też postacie trwające przy swoich poglądach, przy swojej pasji i stylu życia nawet gdy sprowadza to na nich same nieszczęścia. Takich jak The Ram z Zapaśnika, czy właśnie Walt Kowalski z najnowszego filmu Clinta Eastwooda, Gran Torino.

Ostrzegłem już o swoich fobiach i kompleksach, mogę więc spokojnie przejść do właściwej recenzji.

"Gran Torino" to kolejny film z nadzwyczaj prostym scenariuszem. Co gorsza akcja jest przewidywalna i -- poza kilkoma scenami, w tym tą finałową (na temat której nie będę tu spoilował) dostajemy na ekranie dokładnie to czego się mogliśmy spodziewać.

Mamy więc starszego pana po przejściach (Eastwood), wdowca (poznajemy go w dniu pogrzebu żony), spędzającego całe dnie sącząc piwo i wpatrując się w swój ukochany samochód, Gran Torino z 1972 roku. Walle jest rasistą. Ogólnie nie ma nic przeciw "żółtkom", ale powinni oni siedzieć w Chinach, a nie zakłócać jego spokój wewnętrzny, jak rodzina, która wprowadziła się do domostwa obok. Jest też konserwatystą. Nie może znieść swojej rodziny, prowadzącej "nowoczesny styl życia" i -- jakby to napisał Vonnegut -- będącej bardzo well-to-do. Ogólnie ma problem z ludźmi. Jako że większość robi coś nie tak jak trzeba, pogardza nimi, nie kryjąc się ze swymi uczuciami nawet w stosunku do lokalnego księdza.

Coś jednak zmienia się, gdy w dość przypadkowych okolicznościach, zaprzyjaźnia się z młodą Chinką, sąsiadką z domu obok, a później z jej bratem, którego mimo niefortunnych okoliczności poznania (młodzieniec próbował na zlecenie gangu ukraść mu samochód) postanawia nie zabijać, lecz "nauczyć życia". Nie jest to broń panie Boże zmiana zauważalna dla otoczenia. Dla tego Walt nadal jest nieprzyjemnym typem, z którym lepiej nie mieć wiele wspólnego. Udaje mu się jednak, być może po raz pierwszy w życiu, zbudować jakąś więź z kimś kto nie jest jego psem, ani jego samochodem.

Jeśli jeszcze nie udało mi się wszystkich zanudzić i zniechęcić do tego najnowszego dzieła Eastwooda to napiszę jeszcze o tym co sprawiło, że film tak mi się podobał.

Przede wszystkim klimat. Powolnie budowany zdjęciami, muzyką, montażem. W ten film się wchodzi i leniwie się nim delektuje. Przyspieszeń akcji jest niewiele, ale fakt że one nieuchronnie nadchodzą tylko podtrzymuje napięcie. A doskonała gra aktorska Eastwooda, który zdecydowanie jest bohaterem numer jeden tego filmu, zwala z nóg -- raz śmiesząc a raz wzruszając.

Gran Torino to film w starym stylu. Gdyby nie kilka detali scenograficznych i nowocześniejsza technika realizacji można by go spokojnie uznać za obraz z lat 70-tych. Ale co z tego, jeśli na fali tego co przybywa do nas co roku z Hollywood, Eastwood nadal wyróżnia się jak klejnot na stosie śmieci?

Zwiastun:

Obejrzałam. I na koniec się wzruszyłam, aż się sobie dziwię, bo przez większą część filmu miałam mieszane uczucia. Pomyślałam, że Eastwood pod koniec kręci jakieś rozliczenia z własnym życiem, z rolami tych wszystkich twardzieli z jego filmografii. Bardzo prosta historia i masz rację, nieco irytuje jej przewidywalność, wiadomo jak się potoczy dalszy ciąg znajomości starca z chłopcem, wiadomo też jakie będą konsekwencje zatargu z gangiem. Zakończenia nie przewidziałam :) Kilka zabawnych scen, pamiętam, że się śmiałam, ale teraz nie wiem w kórych momentach, to ciekawe...powarkiwania Walta mnie rozkładały, coś pięknego, konfrontacja z księdzem w kościele, pod koniec filmu, ale też kilka bardzo kulawych tekstów i płaskich rozwiązań. Muzyka tak, już na samym początku zwróciłam na to uwagę, bardzo dobrze dobrana, końcowa piosenka świetna. Gra aktorska ? Eastwood wiele do zagrania nie miał, ale to dobrze, wypadł bardzo naturalnie. To, co miało charakteryzować bohatera, cała ta jego kostyczność i rezerwa, powarkiwanie kącikiem ust, bardzo udane. Z nóg mnie to jednak nie zwala. Dzieci mnie nieco raziły, zwłaszcza Thao jest chwilami pretensjonalny.
Ogólnie bardzo dobry film, taki ze środka lepszych produkcji, mądy i spokojny, bez fajerwerków. Może szkoda, że musiał Eastwood opowiedzieć o przyjaźni chłopca z dojrzałym facetem na kanwie tej historii z gangiem, bo wątek sensacyjny jest tu najmniej interesujący. Najbardziej zajmująca strona, czyli sama relacja między Waltem i Thao byłaby może wtedy głębsza. Z drugiej strony, jak inaczej mógłby opowiedzieć o starości twardziela Eastwood, jak nie w taki sposób. W tej perspektywie to piękny film, takie rozliczenie z Brudnym Harrym, naprawdę rewelacja. Nie wiem, czy bez tego odniesienia, nie spada troszeczkę jego wartość. Ogólnie daję sześć. Jak się przetrawi to może zmienię.

"To, co miało charakteryzować bohatera, cała ta jego kostyczność i rezerwa, powarkiwanie kącikiem ust, bardzo udane. Z nóg mnie to jednak nie zwala. "

Powarkiwanie kącikiem ust było genialne. W ogóle postać Walliego moim zdaniem bardzo kultowa :)

"Dzieci mnie nieco raziły, zwłaszcza Thao jest chwilami pretensjonalny."

Ano niestety. Mogli wziąć te dzieciaki ze Slumdoga, gdzie niepotrzebnie wyróżniały się poziomem aktorstwa od reszty. Thao pasowałby tam dla odmiany idealnie :)

Nie, sześć to za mało. Oczko za klimat.

Poruszyłbym także tutaj pochwałe dumy i honoru, który mają także jego wyimaginowani wrogowie - sąsiedzi. Eastwood do końca prezentuje swój system wartości, który przegrywa z obecnym liberalizmem obyczajowym oraz kultem przemocy jako antidiotum na bycie w społeczeństwie spektaklu.

(!) UWAGA SPOILER (!)

Film dobry, choć końcówka filmu mnie dość zaskoczyła. Wydaje mi się jednak, że celowo Eastwood umarł, przeciwstawiając się wcześniejszym tendencjom bohatera - tutaj poległ ze światem "nowych wartości".

Jak spoilujesz w komentarzu daj coś w stylu

(!) UWAGA SPOILER (!)

co by przypadkiem komuś nie zepsuć seansu (wyedytowałem Twojego posta tym razem, choć jak widać po komentarzu dobiasza, za późno). Na pocieszenie dodam, że tu praktycznie zdradzenie fabuły bardzo nie psuje widowiska. Całość opiera się bowiem gestach, ruchach, drobiazgach, które tworzą klimat filmu, a nie na fabule, która jest bardzo przewidywalna.

Swoją drogą, Eastwood mógłby dogadać się z jakimś lepszym scenarzystą, bo to już kolejny film, po którym ludzie w komentarzach narzekają na scenariusz (ostatnio było tak podczas dyskusji o Changeling: http://filmaster.pl/film/changeling/planeta/).

Proponuję wykasować spoiler z wypowiedzi Tomasso.
Ktoś, kto nie widział filmu wiele straci znając finał.

Za późno, kurwa…

Nie wiedziałem, że nie można mówić o zakończeniu :) W sumie to psuje znacznie dyskusję, bo warto poruszać również te kwestie, które są integralną częścią zakończeniu filmu.

(!) UWAGA SPOILER (!)

Jego finał był symboliczny - lecz po części dość penitencjarny, bo więzienie w tym przypadku nie zmniejsza przestępczości, lecz jest jednym ze składników (oprócz wykluczenia ekonomicznego) generowania oraz kultywowania owej przestępczości. Więzienie więc - prawdopodobnie - nie zmieniłoby oblicza gangu, a wręcz usprawniłoby jego działanie. Taki absurdalny happy and dla naiwniaków "państwa silnej ręki" - wsadzmy do więzień, a będziemy żyć w raju.

(!) KONIEC SPOILERA (!)

Nie zgodzę się, że fabuła była przewidywalna. Dla mnie Eastwood za łatwo - jak na rasistę - uległ "urokowi" młodej dziewczyny, za łatwo dał się przekonać do "tolerancji". Taki "twardziel" wojenny, ugruntowany społecznie oraz ideologicznie nie przekonałby się do idei liberalizmu za pomocą piwa ;)

Będzie o drobiazgach ze środka filmu - bez wielkich spoilerów, ale może lepiej przeczytać po obejrzeniu.

Poza tym, co napisaliście powyżej, podobały mi się szczegóły: przede wszystkim zestawienie młodego katolickiego księdza z szamanem Hmongów - tu "pasterzem" może być chłoptaś świeżo po seminarium, tam jest to znający życie starzec. Jak widać, na Kowalskim większe wrażenie zrobiły słowa tego drugiego.

Po drugie: mam wrażenie, że film był po trosze lekcją pt. "wszyscy jesteśmy imigrantami". Facet nazwiskiem Kowalski nie cierpi przybyszów zza oceanu - czy to nie paradoks? Tenże Polish-American razem z Italian-American uczą Hmong-Americanina jak być prawdziwym amerykańskim facetem. Wczoraj rodzina Kowalskiego była gośćmi, ale przyjęła tutejsze wartości. Walt walczył za ten kraj, wie, że to jego kraj. Symbolicznie przekazuje pałeczkę dalej - "naturalizuje" chłopaka, który wprawdzie się tu urodził, ale nie jest jeszcze tutejszy.

Siłą rzeczy dialogów w filme nie da się sensownie przetłumaczyć (może Beksiński by potrafił). Weźmy na przykład rasistowskie wyzwiska. Kilka wojen w południowo-wschodniej Azji przyniosło ogromny repertuar epitetów, które po prostu nie mają w języku polskim odpowiedników. Oprócz tego tu i ówdzie gra słów, czasem mało czytelne w Polsce nawiązania kulturowe.

Akurat do jakości tłumaczenia nie mam zarzutów, było bardzo... soczyste tam gdzie trzeba i dialogi wypadały naturalnie. Co prawda było też dość swobodne i troszkę mi to przeszkadzało, bo czasem w napisach coś było wyrażone nieco inaczej i miałam dysonans poznawczy słuchając jednocześnie tego, co mówią aktorzy. Ale żeby nieudane, to nie.

A Beksiński jest faktycznie nieodżałowany, jego tłumaczenia Bondów to było coś. :(

Dla mnie i tak zdanie numer jeden jeśli chodzi o tłumaczenia Bondów to kwestia Bonda z "Casino Royale", w odpowiedzi na "wstrząśnięte czy zmieszane"?

I don't give a damn!

na polskie:

Mam to w dupie.

Po prostu mistrzostwo świata.

A tak, to mnie troszkę zszokowało, nie ukrywam.

A wiesz, to ciekawe, co piszesz o szamanie. Ja oglądając scenę z nim miałam poczucie "i widzisz, duchowni wszystkich religii mówią ci to samo". Rzeczywiście Hmong był bardziej konkretny i sam wiele odgadł, ale dla mnie to było takie rozwinięcie księżowskiego "wiesz więcej o śmierci niż o życiu", co nadawało scenie dodatkowej mocy.

Nasunęła mi się myśl - super fajną sprawą byłoby wprowadzenie czegoś a'la tag, typu: [spoiler]Tu wypowiedź która zepsuje wam seans ;-)[/spoiler], które domyślnie byłby zwinięte, a rozwinąć i przeczytać można by po kliknięciu.

Co do filmu, mam w planach recenzję, więc nie będę się produkował w komentarzu ;-))

Dodaj komentarz