Najlepsze filmy 2014 roku: TOP 25

Data:

Zestawienie zawiera filmy z lat 2013-2014 (2013 = zapóźniona polska dystrybucja regularna, na DVD bądź festiwalowa). Ze względu na przyjęte kryteria na liście nie zmieściły się takie fantastyczne filmy jak „Mandarynki” Zazy Urushadze, „Geograf przepił globus” Aleksandra Wieledinskiego czy „Wielkie złe wilki” Aharona Keshalesa i Navota Papushado, które po raz pierwszy widziałam w kinie w roku 2013, za to zostały w nim ujęte filmy (głównie festiwalowe, ale jest i obraz obejrzany na pokazie przedpremierowym), które (w 2014 roku) nie miały jeszcze lub też w ogóle nie będą miały kinowej premiery w Polsce.


25. „Szukając Vivian Maier” („Finding Vivian Maier”) (USA, 2013), reż. John Maloof, Charlie Siskel – jak nie przepadam za filmami dokumentalnymi, tak ten wciągnął mnie bez reszty. Nie wiem, czy to dlatego że całość przypomina strukturą kryminał, czy też John Maloof (człowiek, który odkrył twórczość Maier) po prostu zaraził mnie swoim entuzjazmem, ale film ten sprawił, że postać genialnej fotografki zainteresowała mnie nawet bardziej niż jej obłędne zdjęcia. Jak dla mnie bez dwóch zdań dokument roku.


24. „Wilk z Wall Street” („The Wolf of Wall Street”) (USA, 2013), reż. Martin Scorsese – co tu dużo mówić, impreza roku (i to tak odlotowa, że 3 godziny mijają jak z bicza strzelił), a DiCaprio wystarczająco rewelacyjny, by znów Oscara nie dostać.;) Gdybym musiała opisać „Wilka” jednym słowem, postawiłabym na „orgazm”. Próbowałam ocenić tę produkcję obiektywnie, ale jeszcze dziś na samą myśl o niej zaczynam mruczeć i rytm wybijać.


23. „Interstellar” („Interstellar”) (USA/UK, 2014), reż. Christopher Nolan – gdyby wyeliminować poezję i zjechać z miłością do 65%, „Interstellar” byłby po prostu boski. Aczkolwiek biorąc pod uwagę jego walory wizualne (oszałamiająca wizja kosmosu, efekty specjalne, zdjęcia), „ziemską” część scenariusza, aktorstwo i całkiem przyzwoitą (i zanęcającą do pogłębiania wiedzy) warstwę naukową, i tak wyszło mi, że to sci-fi roku.


22. „Zabawmy się w piekle” („Jigoku de naze warui”) (JPN, 2013), reż. Shion Sono – generalnie wolę Nakashimę, ale rozumiem, czemu Sono i jego filmy otacza się takim kultem. O ile przez 3/4 seansu najbardziej podobał mi się wątek wojny gangów (odrealnionej, ale jednak przemocy, jest tu po kokardkę, tak że bez wątpienia rzeź roku), a Fuck Bombers przeważnie grali mi na nerwach, o tyle końcówkę i całe zawody wygrywa tu jednak film o filmie. Ileż ironii, przekory, ale i czystej filmowej zabawy udało się tu zawrzeć!


21. „Gość” („The Guest”) (USA, 2014), reż. Adam Wingard – no i takie kino kobiece to ja rozumiem (spokojnie, męskiego też tu nie brak)! ;D „Gość” nie jest tak krwawy i brutalny jak „Następny jesteś ty” (jednakowoż końcówkę oglądałam z takim przejęciem, że aż mi się makijaż rozmazał), ale w przeciwieństwie do poprzedniego filmu Wingarda nie jest też „głupi”, a żonglerka schematami wypada tu tak wdzięcznie, że aż ma się ochotę przyklasnąć. Odtwórca głównej roli (Dan Stevenson) to miks czystego testosteronu z wirującym seksapilem. W moim świecie bezapelacyjne ciacho roku!


20. „Areszt domowy” („Housebound”) (NZL, 2014), reż. Gerard Johnstone – krótką recenzję filmu zamieściłam już tutaj więc nie będę się rozwodzić. Powiem tylko, że na tę chwilę żaden humor nie pasuje mi bardziej od nowozelandzkiego, a zagrana przez Morganę O’Reilly Kylie Bucknell stanowczo zasługuje na miano fighterki roku.


19. „Wiosna” („Spring”) (USA, 2014), reż. Justin Benson, Aaron Moorhead – romans roku. Tylko nie dajcie się zwieść tej łatce, bo tym, co zapewniło temu obrazowi miejsce w tym zestawieniu, wcale nie są romantyczne pocałunki i piękne widoki, lecz tajemniczość i nadprzyrodzoność (o „Wiośnie” pisałam już tutaj).


18. „Miłość od pierwszego wejrzenia” („Les combattants”) (FRA, 2014), reż. Thomas Cailley – w nawiązaniu do jednego z moich zeszłorocznych ulubieńców, do którego film Cailleya bardzo pasuje pod względem klimatu, powiedziałabym, że „Les combattants” to film o najlepszych najgorszych wakacjach. Konfliktowych i nie pozbawionych starć (swoją drogą cudna chemia), ale też pachnących słońcem i skrzących bezpretensjonalnym dowcipem. Bez wątpienia wakacyjne kino roku.


17. „Godzilla” („Godzilla”) (USA, 2014), reż. Gareth Edwards – czy tylko we mnie na ten dźwięk odezwały się uczucia macierzyńskie? ;) Wielki budżet zabił już nie jeden talent. Edwardsa to fatum na szczęście ominęło. Mimo iż nie oszczędza się tu na bajerach, zdecydowanie czuć w tym tę samą rękę, która stworzyła „Potwory” (i to nie tylko ze względu na przemycone do blockbustera smaczki). Jako że wyszłam z kina z wielkim WOW! i migotaniem przedsionków, mianuję „Godzillę” monster movie roku (nie, żeby była wielka konkurencja, ale;).


16. „Biały Bóg” („Fehér Isten”) (HUN, 2014), reż. Kornél Mundruczó – zemsta pokrzywdzonej przyrody, a jednocześnie metafora borykającego się z ekstremizmami świata. Całość zrobiona na modłę kina familijnego (aczkolwiek z góry ostrzegam, że „psiarze” wyjdą z projekcji ze złamanymi sercami). Tak że może być, że to zarówno polityczny jak i familijno-przygodowy film roku (ciut więcej o „Białym Bogu” tutaj).


15. „Tylko kochankowie przeżyją” („Only Lovers Left Alive”) (UK/GER, 2013), reż. Jim Jarmusch – ten film to czysta ekstaza. Muzyczna (Jozef van Wissem to prawdziwy czarodziej), wizualna, estetyczna. Pełna harmonii, usiana smaczkami, mroczna, zabawna, oryginalna. Zmysłowe doznanie roku, bo hedoniści to chyba tysiąclecia.


14. „Grand Hotel Budapest” („The Grand Hotel Budapest”) (GER/UK/USA, 2014), reż. Wes Anderson – po andersonowskiemu bajkowy i totalnie rozbrajający film do wielokrotnego oglądania. Aktorski dream team roku (aczkolwiek największe wrażenie robi epicki popis Fiennesa) w wyrafinowanej komedii-perełce (wdzięk, popapranie, czarny humor, groteska, absurd) – osadzonej w scenografii jak z obrazka i zamkniętej w kadrach kolorowych jak mendlowskie ciastka.


13. „Mama” („Mommy”) (CAN, 2014), reż. Xavier Dolan – może jednak „Sonny”. W końcu nic tu nie jest jednoznaczne. Film kipi życiem i emocjami. Estetyka wciąż jest ważna (obraz nakręcono w formacie 1:1, a nasycenie i kontrast zdjęć zostały gruntownie przemyślane), ale nie przysłania fabuły, a na celu ma przede wszystkim wyeksponowanie (skądinąd genialnie zagranych) bohaterów. Jakby co, parenting roku! ;)


12. „Gwiazda” („Звезда” / „Zvezda”) (RUS, 2014), reż. Anna Melikyan – niby drwina z popkultury, ślepego podążania za modą i marzeń o sławie, a w rzeczywistości coś z zupełnie innej beczki. Więcej o filmie tutaj, ale na szczegóły fabuły nie liczcie (i ich nie sprawdzajcie). Szkoda by było zespoilować sobie obraz, który zwyciężył w kategorii twist roku.


11. „Raid 2: Bardacha | The Raid 2: Infiltracja” („The Raid 2: Berandal”) (IDN/USA, 2014), reż. Gareth Evans – najlepszy akcyjniak ever? Niekoniecznie. Najlepszy montaż ever? NIEWYKLUCZONE! (w każdym razie montaż roku). Sceny walk (kopanina roku też jak nic), dźwięk i zdjęcia – zachwycające. Ba! W drugiej części nawet scenariusz jest. :)


10. „Kanako w krainie czarów” („Kawaki.”) (JPN, 2014), reż. Tetsuya Nakashima – eksperymentująca młodzież (jaki kraj, taka „Obietnica”), ekstremalne rodzinne dramy i inne możliwe patologie w mieszaninie kryminału, dramatu i soczystego exploitation. Całość mega dynamiczna, absurdalnie śmieszna, ale i przerażająca. Propsy za [UWAGA! Nie mogę użyć spoilera, bo mi się tekst rozjeżdża więc piszę wspak] elataf emmef roku.


9. „Sztokholm” („Stockholm”) (ESP, 2013), reż. Rodrigo Sorogoyen – cała prawda o związkach w cudownym dialogu-rzece. Trochę ze stylu Linklatera, trochę z klimatu „Weekendu” Haigha, sporo wkładu autorskiego, a wszystko to za pieniądze z crowdfundingu. Nocna randka roku.


8. „Wielkie piękno” („La grande bellezza”) (ITA, 2013), reż. Paolo Sorrentino – nie lubię Rzymu, nie urzeka mnie. Nigdy nie podobał mi się tak jak tutaj! I te cudowne, nieprzyzwoicie długie ujęcia. To nie jest film. To sens i piękno życia, a przy okazji hedonizm roku.


7. „Plemię” („Plemya”) (UKR/NED, 2014), reż. Mirosław Słaboszpycki – kawał mocnego kina o cieniach wykluczenia społecznego. Pełen realistycznych scen przemocy, śmiałych scen seksu i powalający absolutnie genialną sceną zabiegu medycznego, za to pozbawiony choćby jednego słowa (film jest w całości migany i celowo nie posiada napisów). Jako że obraz nic na tym nie traci, należy mu się chyba laur w kategorii dialogi roku. :)


6. „Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz” („Captain America: The Winter Soldier”) (USA, 2014), reż. Anthony Russo, Joe Russo – prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjna propozycja w tym zestawieniu, ale co tam. Uwielbiam ekranizacje komiksów, a nowy „Kapitan” jest sumą wszystkiego tego, co kocham w produkcjach Marvela (szczegóły tutaj). Komiksowa ekranizacja (w tym najlepszy „marvel”) i villain roku.


5. „Alleluja” („Alléluia”) (BEL/FRA, 2014), reż. Fabrice Du Welz – Bonnie i Clyde XXI wieku. Uszyci na miarę naszych popapranych czasów i napędzani najgorszymi instynktami. Krótką recenzję znajdziecie tutaj. Powiem tylko, że tak wiarygodna chemia trafia się na ekranie niezmiernie rzadko. Namiętność roku tym samym.


4. „Co jest grane, Davis?” („Inside Llewyn Davis”) (USA/UK/FRA, 2013), reż. Ethan Coen, Joel Coen – jakim człowiekiem jest Llewyn Davis? Takim jak jego self-titled. Obejrzyjcie, a zrozumiecie. W każdym razie to nie jest komplement, a jeśli da się głównego bohatera polubić, to nie za talent czy usposobienie, lecz za żelazną konsekwencję. Z początku fabuła wcale nie jest śmieszna więc nie mogłam zrozumieć, czemu widownia na moim seansie rechotała już od pierwszej sceny. Z czasem mnie olśniło. To nie był ich pierwszy seans. ;D I też bym się śmiała, będąc na ich miejscu. Ubawiłam się na Coenach. Szok roku.


3. „Nimfomanka – Część I i II” („Nymphomaniac: Vol. I i II”) (DEN/GER/BEL/FRA/UK, 2013), reż. Lars von Trier – pierwsza część podobała mi się bardziej (miała świetny rytm, specyficzny humor, rozkładała na łopatki, bolała, fascynowała, a wszystkiemu przygrywał mój ukochany Rammstein), druga (z odniesieniami do wcześniejszych filmów Larsa, głosem w sprawie cenzury i kapitalnym zakończeniem) – wzbudziła więcej refleksji. Tak czy siak, to jeden film więc wypada oceniać go jako całość. Dewiacja roku!


2. „Co robimy w ukryciu” („What We Do in the Shadows”) (NZL, 2014), reż. Taika Waititi, Jemaine Clement – z cyklu „Filmy, które TRZEBA obejrzeć przed śmiercią (a po niej tym bardziej)”: najbardziej odjechany obraz 30. WFF-u i najlepszy film o wampirach EVER. Ale też świetna parodia dokumentów, paradokumentów czy innych reality showów. Humor nowozelandzki (oczywiście). (Nie tylko w moim odczuciu) komedia roku.


1. „Whiplash” („Whiplash”) (USA, 2014), reż. Damien Chazelle – obraz, który rzutem na taśmę wysiudał „What We Do in the Shadows” z pozycji mojego FILMU ROKU (ba, z pierwszego seansu kinowego wyszłam w poczuciu, że miałam do czynienia z filmem 15-lecia i po drugim obejrzeniu pozostaję przy tym zdaniu). „Whiplash” to jeden z tych dramatów, które trzymają w napięciu niczym dreszczowiec. Nie ma tu lania wody, wątków, które nic nie wnoszą, ani zbędnych ujęć. Ot, prosta, konkretna, mocna historia, która chwyta za organy wewnętrzne. Pracę reżysera i montażysty widać w tym, że żadnego wysiłku nie widać. Wszystko po prostu idealnie się klei (oczywiście tylko z pozoru samo). Zdjęcia Sharone'a Meira potrafią przydać magii każdemu grymasowi i każdej stróżce potu, a udźwiękowienie i muzyka czynią tę produkcję koncertem roku (kto nie wybijał rytmu podczas seansu, niech pierwszy rzuci talerzem). No dobrze, już dobrze, czas dojść wreszcie do najlepszego, czyli do aktorów. Jako że wszyscy tylko o Simmonsie, ja chyba muszę o Tellerze. :) Oczywiście fakt, że J.K. Simmons zagrał tu koncertowo (być może) rolę swojego życia, nie podlega dyskusji i w ogóle nie tylko Oscar, ale wręcz pomnik mu się należy. Rzecz jednak w tym, że Miles Teller również kapitalnie odegrał swoją rolę, a dodatkowo ZAGRAŁ tu także WSZYSTKIE swoje PARTIE PERKUSYJNE!!! (normalnie nie ma nagrody za ten rodzaj kosmosu więc oddaję serce. <3 ). W tym świecie, w którym wszystko jest iluzją, „Whiplash” jest rzadkim przypadkiem obrazu, który nie świeci światłem odbitym, a dodatkowo zostawia po sobie cudowne uczucie rozedrgania. Nie tylko emocjonalnego, ale i fizycznego (wszystko przez ten jazz;). Wyjść z kina niczym z wagonu rollercoastera. Nawet nie wiedziałam, że marzyłam o tym. :D

***

Specjalne wyróżnienia:

W kategorii FILM:

– „Boyhood” – yep, to ten film, co go 12 lat kręcili – co roku, po kawałku, rejestrując naturalny upływ czasu (aktor grający Masona miał jakieś 7 lat, gdy zaczął pracę na planie, a skończył koło 18-ki). Genialna koncepcja!
– „Frank” – za świętą prawdę o graniu w zespole, porywającą kocią muzykę i pozbawienie Fassbendera głowy.
– „Locke” – kto by pomyślał, że da się nakręcić taki dobry film o jeżdżeniu samochodem i gadaniu przez telefon. Rewelacyjny teatr jednego aktora. Brawo, Tom!

W kategorii AKTOR (trochę seksistowsko wyszło, ale nic na to nie poradzę):

Matthew McConaughey – za totalną zmianę emploi i wizerunku, które umożliwiły mu skok do pierwszej ligi (co prawda wcale nie zdarzyło się to nagle, bo już „Prawnik z Lincolna” i „Uciekinier” zwiastowały, co jest grane, ale tego, że role MC w „Detektywie” i „Dallas Buyers Club” okażą się AŻ TAK wybitne, to chyba jednak nikt się nie spodziewał).
Robert Pattinson – za to samo co Matthew, nawet jeśli to nie ten kaliber, a do pierwszej ligi daleka droga. W każdym razie rolą Reya w „The Rover” RP oficjalnie potwierdził, że jednak MA talent.
Marcin Kowalczyk i Miles Teller, bo to dwie gwiazdy przyszłości są.
Julianne Moore – bo jeśli chodzi o aktorstwo kobiece, był to zdecydowanie jej rok (mogłaby spokojnie zgarnąć na każdej gali więcej niż 1 statuetkę).

W kategorii MUZYKA:

Alexandre Desplat – żeby dać radę skomponować w tym samym roku 3 tak wybitne ścieżki dźwiękowe jak te do „Godzilli”, „The Grand Budapest Hotel” i „The Imitation Game”, trzeba być chyba nadczłowiekiem.

Moje podsumowanie roku 2014 można przeczytać tutaj: http://nevamarja.filmaster.pl/artykul/filmy-obejrzane-w-2014-roku/

Zestawienie oryginalnie opublikowane na moim blogu.

Świetnie się czytało, dzięki! A teraz czas zagłosować na Filmastery roku! :)

Ech, miałam nadzieję, że się od tego wykręcę. ;)

Bez względu na to czy się zgadzam z kolejnością to rozumiem obecność tych filmów w zestawieniu najlepszych produkcji roku. Z jednym wyjątkiem, Kapitana Ameryki. Dawno nie widziałem tak nijakiego blockbustera.

Nie powiem, że dawno mnie tak nie podrajcował żaden blockbuster, bo w zeszłym roku miałam tak ze "Star Trek Into Darkness", ale "Zimowy żołnierz" rozpalił mnie totalnie (nawet dwukrotnie, bo po miesiącu poleciałam do kina jeszcze raz), a o to chodzi w przypadku tego typu filmów. Wiadomo, że każdego kręci co innego (Ciebie na przykład blockbustery nie kręcą wcale i nudzisz się na filmach, które składają się z samych walk, a dla mnie dobre pojedynki są czasem więcej warte niż wszystko inne) więc nie da się tego wyboru uzasadnić żadnym w miarę obiektywnym argumentem. Ot, po prostu cholernie mi się podobało i mogłabym to oglądać w kółko.:)

To nie tak, że mnie się nie podobają blockbustery. Mnie się nie podobają obrazy bez pomysłu i wyrazu. A właśnie taki jest "Kapitan Ameryka", produkcja w której biała gwiazda walczy z czerwoną (cóż za oryginalność). Tak bezbarwne to było, że właściwie niewiele więcej pamiętam.

Myślisz, że zdołasz przekonać nevamarję, że jednak jej się nie podobało? ;)

Co mi szkodzi spróbować? ;)

Świetne podsumowanie. W wielu częściach się zgadzam, wybrał bym podobnie. Ale też widzę, że jeszcze trochę muszę zobaczyć, nadrobić.
Gdybym nie był takim leniuszkiem to napisałbym swoje :)

Nie będę ukrywać, że sklepanie takiego podsumowania wymaga odrobiny poświęcenia. I czasu. Dobrze, że takie rzeczy robi się raz do roku. :)

Co jeden kadr z "Zabawmy się w piekle", to lepszy. Chyba must-see. :D

Och, to jest piękna scena. A to dopiero początek.:)

Jakby co, film jest do zobaczenia w Warszawie 30 stycznia: http://www.piecsmakow.pl/artykul.do?id=119

Tyle czasu uprawiamy sonową propagandę, a ty się jeszcze zastanawiasz?

Zastanawiam się nie tylko nad obejrzeniem, ale też nad tym, jakby tu namówić sonową fanbazę - Ciebie, Doktora i Lamijkę - do napisania wspólnego tekstu o Sono....

@nevamarja ooo, dzięki za cynk!

Ja się piszę na wspólny tekst, bo od dawna chciałem coś napisać o Sono, tylko jakoś śmiałości nie miałem. I tak już szczycę się tym, że przekabaciłem do Sono inheracila i lamijkę, ale im większe grono fanów, tym lepiej :)

A masz koncepcję takiego wspólnego tekstu?

Nie zgadzacie się na tyle często co do innych filmów, że wydaje mi się, że każde z Was lubi Sono za coś innego i inaczej na jego kino patrzy. Myślałam, że może każdy z Was wybrałby sobie jeden film, który go najbardziej fascynuje i napisałby, co takiego w nim widzi, najlepiej w kontekście innych filmów Sono. Taki tekst mógłby zaprezentować twórczość Sono przez pryzmat różnych gustów i wrażliwości, a więc dać bardziej wielowymiarowy obraz. Sono w 3D, znaczy. ;) Ale nie wiem, czy takie akademickie podejście nie wywoła nadmiernej spiny. @inheracil @lamijka

Ja bardzo chętnie, ale w przyszłym miesiącu, teraz nie mogę sobie pozwolić na takie luksusy jak pisanie o Sono ;)

Aaaa, zaraz sesja! Sorry, sorry. Zacznę męczyć ponownie po powrocie z Berlina.

@Esme Dzięki za propozycję, ale sądzę, że wątpię, bym podołała.

Dodaj komentarz