Pianista, Morfeusz i Maczeta kontra Predator

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Filmy o Obcych i Predatorach są niezwykle wdzięcznym tematem, jeżeli zająć się nim umiejętnie i z odpowiednim wyczuciem. Za dobrą historyjkę z którymś z wyżej wymienionych ufoludków fani nosiliby reżysera na rękach do końca kariery. Dlaczego więc na sequel "Predatora 2" czekaliśmy całe pokolenie? Może dlatego, że na takich ikonicznych bohaterach łatwo się przejechać.

Jak Paul Anderson na przykład. Potraktował widzów jak debili i zaoferował film idiotyczny, mało wciągający i co najgorsze robiący burdel w uniwersum Obcych. Nie bał się sięgnąć do hollywoodzkiej piaskownicy po zabawki, ktorymi po prostu trzeba umieć się bawić. On nie umiał i popsuł. "Alien vs. Predator" nigdy nie powinno było powstać. Tak samo jak druga część tegoż. Kurczę. Poprzeczka wcale nie była ustawiona tak wysoko. Przecież "Predator 2" jest mocno średnim akcyjniakiem z licznymi dłużyznami i dość marną obsadą.

Kto zatem zdecydował się na kolejne starcie z tematem? Sam Robert Rodriguez – jego nazwiskiem media bombardowały wszystkich zainteresowanych tematem na długo przed premierą. Oczekiwania były duże. Nie przeszkadzałoby mi nawet, gdyby "Predators" okazał się całkowicie Rodriguezowym filmem, z zupełnie innym klimatem i spojrzeniem na temat. Sukcesu filmu byłem pewien. Jeszcze przed premierą postanowiłem sobie, że ze stojącego na półce boksu "Kolekcja Obcy-Predator" wyciągnę dwie części versusa w cienkich pudełkach i włożę tam normalnowymiarowe DVD z "Predators". Pasuje idealnie. Nie przewidziałem tylko jednej rzeczy.

Tego filmu nie reżyseruje Rodriguez.

Nie znam Nimróda Antala. Spence krzyczy, że to reżyser zajebistych "Kontrolerów". Podobno. Nie widziałem. Nie leciało jeszcze chyba na jedynce. Z chęcią jednak nadrobię, bo "Predators" można na szybko opisać tym samym przymiotnikiem.

Nie znaczy to, że "Predators" jest filmem bez wad, bo zdecydowanie nie jest. Po pierwsze – betonowe dialogi. Rozmowy bohaterów filmu ograniczają się do przekleństw, pogróżek i tekstów motywacyjnych, typu: „uda się nam”, czy „no dalej”. Jest fatalnie w tej kwestii. Druga sprawa, to dziury fabularne. Postaci nie współpracują ze sobą, nie wyciągają wniosków z wydarzeń, choć kreowane są niby na mistrzowskich strategów. Jakoś w połowie filmu dostają gotową receptę na pokonanie wroga, ale nonszalancko ignorują wszelkie wskazówki, brnąc przez dżunglę na oślep, jakimś cudem akurat w odpowiednim kierunku.

Film ten ma mnóstwo głupotek do których można się przyczepić. Większą radość od wytykania nieścisłości sprawia jednak wyłapywanie smaczków, detali, nawiązań. Wszystko zależy od nastawienia. Ja jestem kupiony już po jednej projekcji. Siłą obrazu jest chyba bogata paleta barwnych postaci, zagranych przez niegłupich aktorów. Pod tym względem film skojarzył mi się z czwartą częścią serii "Aliens" (również dzięki specyficznemu komiksowemu klimatowi). Tam była Sigourney Weaver, Winona Ryder i Ron Pearlman, tutaj mamy Adriena Brody, Laurence’a Fishburne’a, Tophera Grace i Danny’ego Trejo. Każdy z nich dostał rolę badassa w jakiejś konkretnej dziedzinie i nie mówię tu o składaniu modeli, czy gotowaniu.

Słowem klucz w serii "Predator" jest bowiem „polowanie”. Honorowi kosmici zawsze wybierają sobie godnego przeciwnika (Batman, duh). Tym razem wybrali najgorsze szumowiny z Ziemi i umieścili ich uzbrojonych i zdezorientowanych w dżungli położonej nie wiadomo gdzie. Najemnik, członek Specnazu, Yakuza, więzień z celi śmierci i kilka innych indywiduów w pierwszym odruchu próbuje się nawzajem pozabijać. Chcą czy nie, muszą jednak zacząć ze sobą współpracować.

Scenarzyści zadbali, aby każdy (lub prawie każdy) bohater miał swoje pięć minut. O ile większej sympatii nie budzą we mnie szablonowe postacie pierwszoplanowe, odgrywane przez Adriena Brody’ego i Alice Bragę, tak milczący, kierujący się własnym kodeksem honorowym Hanzo (Louis Ozawa Changchien) czy poczciwy, miśkowaty Nikolai (Oleg Taktarov) naprawdę dają się lubić. A to, ile ze swojej dosyć niewdzięcznej roli wyciąga Laurence Fishburne, to jest wręcz niemożliwe. Odgrywany przez niego Noland skupia na sobie uwagę, gdy tylko pojawia się na ekranie. Świetna, ofensywna, trochę pokręcona rola.

"Predators" jest przeplatanką zaskakujących, pomysłowych motywów z efektownymi akcjami. Chwile wytchnienia od nieustannej akcji serwowane są sporadycznie. Mamy niby wtedy możliwość przyjrzenia się bohaterom na spokojnie, ale i tak prawdziwy charakter danej postaci wychodzi na wierzch dopiero w ogniu walki.

Scenariusz, jak pomysłowy by nie był, sprawia niestety wrażenie pisanego na kolanie szkicu. Patrząc jednak z szerszej perspektywy, skrypt pierwszej części "Predatora" też nie jest jakoś szczególnie wybitny, a mimo to film stał się w niektórych kręgach niemalże kultowy. "Predators" delikatnie i z szacunkiem rozwija mitologię tytułowych kosmitów odsłaniając kolejne informacje o nich. Przestali wreszcie być tumanami wyposażonymi w tony nowoczesnego sprzętu. Są pieprzonymi maszynami do zabijania. Łowcami w pełnym tego słowa znaczeniu. Najlepsze jest jednak to, że Rodriguez i Antal odcięli się od versusów i wyraźnie zaznaczyli, że ich historia jest sequelem tylko filmów "Predator" i "Predator 2".

Od versusów odcinam się więc również ja, a DVD wskoczy do mojego boksu tak, jak sobie wymyśliłem.

tekst ukazał się na stronie kaseta.org

Zwiastun:

Spotkałem się gdzieś z opinią, że ten film jest "hołdem dla oryginału". Według mnie to sprytny kamuflaż słów "niepotrzebny i słaby remake".

Dodaj komentarz