Duchy nie istnieją

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

To nie jest tak, że nie lubię horrorów z wyboru, po prostu większość z nich jest słaba. I mówiąc większość, mam na myśli praktycznie większość tego, co wychodzi na ekrany kin od dłuższego czasu, za wyjątkiem kilku perełek. Jest to po prostu gatunek najbardziej ubogi w zabiegi i najczęściej sięgający po znane i wypróbowane schematy. A przynajmniej tak to wygląda dzisiaj, starsze horrory typu pierwszy Nosferatu, Mario Brava, czy monster movies wszelkiego rodzaju – dalej mają specjalne miejsce w moim serduszku. Nawet w kinie współczesnym raz na jakiś czas znajdą się takie rarytasy jak "It Follows", czy udany "Babadook". Ten niegdyś świetny gatunek w dzisiejszych czasach w głównej mierze jednak obrał sobie za target audience zbłąkane w kinowym repertuarze pary, które nie wiedzą, na co iść do kina, czy też wiernych weteranów gatunku, szukających kolejnego masterpiece. Tak więc kiedy idę na "Przebudzenie dusz" z nadzieją na jakieś nowe, kreatywne rozwiązania, czy chociażby perfekcyjną egzekucję tych znanych - ostatecznie wychodzę zawiedziony. Nie mówiąc już o końcowym plot twiście, który sprawia, że cały ten seans i tak nie ma sensu (nie, żeby go miał w pierwszej kolejności), ale wszystko po kolei.

Motyw przewodni jest całkiem interesujący, mamy sceptyka, który obala wszelkie historie związane z duchami. Już na samym starcie dostajemy jasną strukturę, która będzie opierać się na trzech osobach i ich przypadkach. Lubię odgórnie narzuconą strukturę, trochę jak w kinie zemsty, gdzie ostatecznie wiemy, kto będzie ostatnim bossem. Pozwala to w głowie zbudować sobie mniej więcej czasowe ramy całego seansu i tempo na tym zyskuje. Z tym że żaden z tych wątków nie jest jakoś niezwykle odkrywczy, ani też rewelacyjnie poprowadzony. Mamy typowe budowanie napięcia w oczekiwaniu na jump scare, gdzie albo go dostaniemy, albo nie. I to jest w zasadzie tyle. Światła mrugają, miga dziewczynka, świetnie. To też nie są wybory, które są ściśle uwarunkowane fabularnie, mieli tam generalnie wolną rękę, ale wybrali i tak po najbardziej oklepanej linii oporu.

Właściwie to najlepsze aspekty tego filmu, działały na płaszczyźnie kompletnie niezwiązanej z horrorem. Weźmy przykładowo pierwszy dialog z pierwszą "sprawą" woźnego w barze. Ta scena potrafi zaciekawić, jest zbudowana na spokojnie i z niezwykłą cierpliwością odkrywa ważne elementy fabularne. I nawet jak wchodzimy w retrospekcję, czułem jeszcze jakiś lekki dreszcz tego klimatu, po czym ostatecznie całość obrała ubitą już ścieżkę, przetartą przez masę innych horrorów.

Ostatecznie dochodzimy do mokrych snów M. Night Shyamalana, czyli końcowego plot twista. Powiedzmy sobie szczerze, ten twist jest po prostu zdradziecki i sprawia, że cały seans nie ma żadnego znaczenia. I jeszcze, gdyby był nowatorski, dałbym mu jakieś plusy za kuraż, ale przecież już powstał film, który zrobił niemalże dokładnie to samo. Nie wiem jak ten tytuł wstawić, ponieważ sama jego znajomość jest insta spoilerem, więc podam jego japoński tytuł, zainteresowani sobie sprawdzą - "ステイ". I w przypadku tego tytułu, narzekałem dokładnie na to samo co tutaj - pozbawienie całkowicie sensu wszystkiego, co poprzedzało końcówkę. "Przebudzenie dusz" doprowadziło mnie do tego, że muszę autentycznie pochwalić ステイ, ponieważ ten plot twist miał tam o wiele większy sens i wszystkie smaczki i foreshadowy były o wiele lepiej i przede wszystkim subtelniej zaaplikowane. Z tym że nie lubię obu, więc there you go.

Dochodzimy więc do momentu, gdzie właściwie ani jeden z walorów recenzowanego tytułu nie sprawia, że mógłbym go z czystym sercem komukolwiek polecić. Tym bardziej że na pewnym etapie czuć, że są świadomi tego, że ten twist będzie ich najmocniejszą kartą. A nie był. Ogólnie mieli słabe karty.

Zwiastun:

9/10

Dodaj komentarz