The fabulous, most groovy

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Początek filmu przez wielu uważany jest za jedną z ważniejszych jeśli nie najważniejszą część spektaklu. Trudno się z tym nie zgodzić, w końcu to właśnie wtedy obraz kreuje w głowie widza konwencję i ton na resztę seansu. I jeśli przy odrobinie szczęścia uda mu się złapać uwagę oglądających już od pierwszych minut, to zdecydowanie łatwiej jest później opowiedzieć całą resztę historii. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem Billa Murraya (Lost in Translation) jadącego w taksówce w Tokio, nostalgicznie spoglądając na przemijające za szybą neony przy kawałku Death in Vegas – wiedziałem, że to będzie jeden z moich ulubionych filmów. Stąd też istotnym elementem, tym bardziej w kinie akcji, jest to, aby przykuć uwagę już od samego początku. Baby Driver jest wręcz wzorcem, z którego twórcy powinni brać przykład na to, jak wbić w fotel w pierwszych sześciu minutach, które swoją drogą są najlepszą rzeczą, jaką widziałem w kinie od dawna.

Edgar Wright już w swoich poprzednich filmach lubił tworzyć synchronizacje obrazu z dźwiękiem. Baby Driver wzniosło ten pomysł na wyżyny doskonałości. Sam koncept siedział mu w głowie już od długiego czasu. Kawałek "Bellbottoms" zainspirował praktycznie całą tę produkcję. Kiedy reżyser usłyszał go po raz pierwszy, w głowie zrodziła mu się cała sekwencja pościgu. I już nawet nakręcił coś podobnego, teledysk do utworu Mint Royale – Blue Song. Oczywiście, to nie zaspokoiło jego potrzeby stworzenia muzycznego arcydzieła, stąd też wysunął ambitny plan stworzenia soundtracka z listą 45 utworów i dopiero później nakręcił do niego film. Na planie aktorzy dosłownie słuchali danych utworów z dudniących głośników, aby zsynchronizować do nich swoją grę. Jest to nie tyle, co ciekawy projekt, ale cholernie trudny w zrealizowaniu. Mówi się, że dobrego montażu nie widać. Idąc tą myślą – widać jedynie ten, który jest wybitnie słaby lub nadzwyczaj znakomity. Pomimo kilku wygodnych cięć, bliżej Baby'emu do znakomitości.

Nie jestem w stanie pisać o czymkolwiek innym aniżeli o muzyce. Nawet nie dlatego, że jest w gruncie rzeczy dobra, ale głównie przez to, że jest wyszukana. Są kawałki, które są dwuczęściowe i w połowie zmieniają tempo, co idealnie nadaje się do stworzenia filmowej sekwencji. Są kawałki, które podpuszczają nas tym, że je znamy po samym początku, gdzie później okazuje się, że jest to inna wersja utworu. Całość zmontowana jest pod głównego bohatera, więc słyszymy to, co on i w pewien sposób pozwala nam to wejść w jego buty. Nawet kiedy któryś bohaterów zabiera mu na chwilę jedną ze słuchawek – słyszymy wtedy muzykę z jednej strony. Oprócz słuchania warto też uważnie patrzeć, gdyż sporą wagę przywiązuje się tutaj do detali. Dopiero po czasie zauważyłem, że przy pierwszym pościgu faktycznie w pewnym momencie fotoradar cyka fotkę, o którą się później rozchodzi w dalszej części. To i wiele innych drobnostek sprawia, że jest spory potencjał do powtórnego oglądania.

Bohaterowie są dobrze zarysowani, jestem w stanie opisać ich w trzech zdaniach, przez co rozumiemy ich motywy i mamy jakiś tam wgląd w ich charakter. Niby niedużo, ale to wystarcza w zupełności. Edgar Wright defamiliaryzuje utarte schematy gatunku i nadaje im nowych barw, przez co z pozoru oklepany motyw Bonnie i Clyde, staje się czymś zupełnie nowym. Taka mieszanka unowocześnionego archetypu daje nam coś w rodzaju Dzikości serca z iPodami.

Z Baby Driverem utożsamić się może właściwie każdy. Ile to razy słuchając muzyki w czasie przechadzki po mieście jakaś losowa synchronizacja bass dropu z zielonym światłem przy przejściu dla pieszych wywołała u nas uśmiech na twarzy. Ile to razy złapałem się na tym, że wchodząc do banku akurat przewinął mi się jakiś heist kawałek, przez co raptownie zacząłem wchodzić po schodach jak skończony idiota. Reżyser z wielkim szacunkiem do muzyki, postanowił zobrazować wszystkie te nasze muzyczne wariacje i stworzyć cały film, który się na nich opiera. I jest to bardzo dobry film. Proszę obejrzeć ten film.

Zwiastun:

Ciekawy film duzo akcji

Dodaj komentarz