Zimne ognie pożądania

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Chyba na tym etapie mogę stwierdzić, że mam coś takiego jak "syndrom Pawlikowskiego", czyli film był fenomenalny pod względem technicznym, aczkolwiek brak większych emocji po seansie. Miałem tak z Idą i mam tak z Zimną wojną. Albo tak, albo "syndrom Dunkierki", jeszcze muszę się zastanowić, który termin lepiej oddaje ten stan. Na wstępie zacznijmy od tego, jak estetycznie piękny jest najnowszy film Pawlikowskiego, palma za reżyserkę nawet mnie nie dziwi, to rewelacyjnie zaaranżowana produkcja. Dawno też nie miałem okazji pochwalić filmu za strukturę, te 84 minuty materiału są soczyste, przemyślane i właściwie każda scena coś wnosi. Oprócz tego ubóstwiam wręcz zdjęcia Łukasza Żala, serio, jakbym kiedyś miał być operatorem, to idę do niego na korki. Po samej Idzie myślałem, że to taki subiektywny fetysz zostawiania sporej ilości miejsca w kadrze i lokowania bohaterów gdzieś tam w rogu, czy na dole ekranu. I oczywiście nie był to jedynie estetyczny samozachwyt, tylko była w tym jakaś idea budowania nastroju czy wizualnego opowiadania historii. W tym filmie jednak wydaje mi się, że te zdjęcia wskoczyły na wyższy level i to nie tylko pod względem statycznego kadrowania, ale też i ruchu kamery.

I też sam klimat na pewno dodaje sporo Zimnej wojnie. Tak sobie myślę, że moja ocena będzie trochę zawyżona głównie przez ten aspekt wizualny, ale po prostu nie mogę przejść obok niego obojętnie. Scenografia i nastrój kojarzył mi się trochę z "Noc Walpurgi (2015, Marcin Bortkiewicz)", którego właściwie nawet nie widziałem, ale ciekawi mnie ten tytuł i przeglądałem sporo kadrów. Okazuje się, że te same osoby są odpowiedzialne za scenografię i właściwie coraz częściej się na tym łapie, że kojarzę podobne kreacje.

Recenzowany tytuł byłby dla mnie fenomenalnym filmem, jednym z lepszych, jakie oglądałem od dłuższego czasu, gdyby nie fakt, że mimo wszystko słabo jest zarysowany wątek miłosny. I jeszcze rozumiem, gdyby ten film nie był o tym, ale tak w zasadzie trochę jednak jest. Jest w sumie o wielu rzeczach, ociera się o tę tematykę słowiańskiej muzyki ludowej, jest to całe polskie tło, są czasy takie, a nie inne, w pewnym momencie wydaje mi się, że nawet podejmuje się tematu tożsamości. W sensie czym jest "bycie polakiem", ale to była właściwie tylko jedna scena, subtelnie wsparta całością, więc tego nawet nie liczę. Tak więc mamy sporo dobrych materiałów na tło, ale żaden z nich nie jest dla mnie na tyle nakreślony, aby mógł stanowić główny nurt. Niby mamy ten romans, ale co tak naprawdę o nim wiemy? Nawet nie czepiam się tej szczątkowej narracji, to akurat tworzy dynamikę i pasuje do tempa i fabularnych zmian lokacji. Po prostu mamy dwie-trzy sceny między naszymi głównymi bohaterami o łącznej ilości kilku linijek, gdzie po tych dwóch-trzech scenach przechodzimy już do "kocham cię na zawsze".

Nie zrozumcie mnie źle, Joanna Kulig jest w tym filmie urzekająca i wydaje mi się, że sporo jej postaci wypływa z samej jej gry aktorskiej, aniżeli ze scenariusza. Chyba że scenariusz jest tak dobrze napisany, albo Pawlikowski jest boskim dyrygentem, nie dowiemy się, liczy się efekt. Tomasz Kot w tej powiedzmy Casablance (no co, skojarzyła mi się) wskakuje w buty Bogarta i chociaż jestem mniej więcej w stanie zrozumieć jego intencje, za bardzo nie wiem właściwie jaką jest osobą. To, że postacie mówią sobie, że się kochają, to jest kolejny kinowy kredyt zaufania i po prostu nie mam wyboru jak im wierzyć, ponieważ sam tego nie widzę. I tak, ja naprawdę kumam, że to jest ta taka "beznadziejna miłość" osadzona w dziwnych czasach, dwoje nietypowych ludzi w nietypowym okresie w życiu itd. Mimo wszystko jest to w pewnym sensie motyw przewodni, więc oczekuję od niego trochę więcej. To tak jak oglądać komedię, która nie bawi, czy film bokserski, w którym leży temat bokserski.

Obiektywnie jestem w stanie uznać, że te braki w wątku miłosnym wynagradza wyżej wspomniana zwarta i przemyślana struktura i że w pewnym sensie jest to dzieło spełnione w tym, co chciało ukazać. Rozpisałem to wszystko jednak dlatego, że dla mnie mógłby to być film wspaniały, a jest po prostu dobry. Jakby to powiedział Bogart - We will always have Paris. And Poland. And Yugoslavia.

Seans obejrzałem dzięki życzliwości Katowickiego kina Kosmos, prowadzonego przez Instytucję Filmową SILESIA FILM.

Zwiastun:

Bardzo dobry film

Dodaj komentarz