"Sherlock Holmes" - dobry, ale zły

Data:
Artykuł zawiera spoilery!

Kilka słów o "Sherlocku Holmesie" (troszkę spoilerowo). Nie będzie to recenzja z prawdziwego zdarzenia, bo takowej nie chce mi się pisać - chciałem się z Wami po prostu podzielić paroma uwagami.

Po pierwsze, postać głównego bohatera była taka, jak powinna być, tylko trochę "bardziej". Czyli nie był ugrzeczniony, na modłę wielu ekranizacji, tylko był jaki miał być - trochę ćpun, trochę psychol, trochę geniusz.

Sprawdziłem empirycznie, że wszelkie stwierdzenia, że jest "zgapiony od House" są raczej z czapy. Po pierwsze, jak wiemy, House jest wzorowany na Holmsie, ale przed seansem usłyszałem, że w filmie dodano Sherlockowi to, co wcześniej dodano House'owi... Ale okazało się, że to nieprawda. Bohater za bardzo nikogo nie obraża i nikim nie pomiata, nie jest też szczególnie złośliwy. Ale nie o tym.

Jeśli chodzi o film - super aktorsko, super scenografia, super klimat... Ale scenariusz mnie trochę zawiódł. Liczyłem na "klasyczną" historię detektywistyczną z rozwiązywaniem zagadki wielopokoleniowej rodziny i szukaniem zabójcy... A dostałem trochę naciąganą bajkę z elementami science fiction, w której Sherlock Holmes ratuje świat przed zagładą.

Całe rozwiązanie Wielkiej Zagadki jak dla mnie było słabe... Całość opierała się w zasadzie na tym, że ten Główny Zły przewidział wszystko i ułożył super-misterny plan, w którym dokładnie każdy krok każdego bohatera był przewidziany. Tiaaa... Do tego przez cały film mamy do czynienia ze zjawiskami widocznie paranormalnymi, a na końcu nam mówią, że wszystko to było udawane. Jak w "Scooby Doo".

Swoją drogą - takie elementy jak gasnące świece też Blackwood przewidział?

Twórcy nie dali nam szans na to, żeby wraz z Holmesem rozwiązywać zagadkę i ze znajomymi w kinie obstawiać "kto jest mordercą", jak w starych filmach z Herkulesem Poirot. Fabuła bardziej jak z "Tomb Ridera", a nie jak z "Sherlocka Holmesa".

Nie mówię, że mi się nie podobało - owszem, podobało, ale twórcy jak dla mnie zmarnowali szanse na wskrzeszenie "klasycznego" kina detektywistycznego w nowej formie i zrobili scenariusz w stylu "Wild Wild West" (który wprawdzie ma swój urok, ale tu nie pasuje).

W efekcie tego dostaliśmy klimatyczną, świetnie zagraną, wysokobudżetową i zabawną produkcję... Ze scenariuszem napisanym na kolanie w stylu kina klasy "D".

Chciałbym zaznaczyć, że wszystko to co napisane powyżej jest bardzo... subiektywne. Miałem po prostu inne oczekiwania. Pewnie twórcy mieli ambicję zrobić "Larę Holmes" czy inny "Wild Wild Sherlock", ale ja oczekiwałem klasycznego detective-story.

Wiecie - takiego, w którym uporządkowany mikro-świat (rodzina, mieszkańcy hotelu, pasażerowie pociągu) staje na głowie przez jakieś wydarzenie, a potem genialny detektyw ustawia go z powrotem do pionu. Tu dostałem nieco chaotyczną historię, która zaczyna się w środku akcji i kończy się w środku innej akcji.

Aha - kupuję soundtrack.

Zwiastun:

Przyznaję, że też wolałbym zamiast fantastycznej zagadki - detektywistyczną.

Też nie kupuję teorii z Housem. Co prawda jedno Sherlockowi może i dodano - manipulanctwo. Tej cechy w książkowy Sherlock nie miał, ma ją natomiast House. Podchody, które w filmie mają odwieść Watsona od małżeństwa są bardzo mało Doyle'owskie. "Prawdziwy" Sherlock szlachetnie przyjąłby decyzję Watsona i jeszcze życzył mu szczęścia.

Z tą zagładą świata to trochę przesada. Blackwood miał w planach tylko zagarnięcie USA pod skrzydła Wielkiej Brytanii. Żadna tam apokalipsa. Wyłącznie zmiana biegu historii.

Co do tego scenariusza... Naprawdę oczekiwałeś klasycznego filmu detektywistycznego od Guya Ritchie? Z drugiej strony nic straconego. Skoro Holmes wrócił na dobre na ekrany, tylko patrzeć aż ktoś inny nakręci coś takiego.

Soundtrack faktycznie jest git. :)

Moim zdaniem housowatość wyłazi akurat dość mocno w części scen Holmes-Watson - np. podchody o których wspominasz to czysty House-Wilson. Ale inne podobieństwa, wiadomo, detektyw był dużo wcześniej, niż doktor.

"Podchody, które w filmie mają odwieść Watsona od małżeństwa są bardzo mało Doyle'owskie."

Masz rację, to jest bardziej "House'owe" niż "Doyle'owe" :)

"Z tą zagładą świata to trochę przesada. Blackwood miał w planach tylko zagarnięcie USA pod skrzydła Wielkiej Brytanii. Żadna tam apokalipsa. Wyłącznie zmiana biegu historii."

Racja, to określenie było raczej "skrótomyślowe", ale przyznaj - jeden Geniusz Zła, który postanawia zagarnąć USA i UK pod swoją władzę za pomocą czarnej magii, która w istocie jest połączeniem niemożliwie przenikliwego i przewidującego umysłu z nowoczesną technologią... To trochę Tomb Raider Stajl :D

"Naprawdę oczekiwałeś klasycznego filmu detektywistycznego od Guya Ritchie?"

No może tak do końca nie, ale bardziej w stylu zakręconej historii z "Lock, Stock..." połączonej z elementami detektywystycznymi... Chociaż przyznam, że tęsknie za Poirotem i jego "Na początku myślałem, że to X, ale potem moją uwagę zwrócił..." :D

Zgadzam się właściwie dokładnie z recenzją -- zupełnie nie zainteresował mnie scenariusz. Przez większość filmu oglądamy jakieś science-fiction, które przez swoją głupotę mocno irytuje. Zamiast przerażać, albo zmuszać do zastanowienia nad naukowym wyjaśnieniem -- śmieszy. W dodatku zapowiedzi Blackwooda o przejęciu kontroli nad "byłą kolonią" brzmią tak abstrakcyjnie i niewiarygodnie, że zupełnie nie przekonały mnie, nawet zakładając, że cała Anglia uwierzy w jego boskość.

Chętnie przejdę się na kolejngeo Sherlocka z Downeyem Jr i Law, ale zakładając, że skrypt napisze ktoś twardziej stąpający po ziemi.

"To trochę Tomb Raider Stajl"

Jak się zastanowić, to tak faktycznie jest :)

Poirotem się kiedyś zaczytywałam, ale on jest chyba dużo mniej medialny, no i te długie rozważania na koniec...

Oglądając, myślałem tak:
- "nie no, niemożliwe, żeby to była jakaś prawdziwa 'magia'"
- "o, on żyje... Brat bliźniak? Motyw oklepany na maksa... bez jaj."
- "nie no, tego się już wyjaśnić nie da - to musi być prawdziwa 'magia'... co za wtopa, Sherlock Potter, czy jak?"
- "hmm, film się powoli kończy, a tu żadnego wyjaśnienia..."

A potem nagle - łojezu - Holmes wyjaśnił całą akcję w najdrobniejszych szczegółach, łącznie ze scenami, których świadkiem nie był. Do tego wszystko trzymało się kupy tak, jakby najpierw napisano historię, a dopiero potem wymyślono "naukowe" wyjaśnienie.

Rozwalił mnie motyw z płonącym gościem (zamach na Blackwooda). Główny zły przewidział, że koleś się spóźni na spotkanie (inaczej mógłby przypadkiem oblać Magiczną Substancją cały tłum ludzi), przewidział, że będzie chciał do niego strzelić (podmienił mu pociski, nie wiadomo kiedy i jak, ale musiało to być o wiele wcześniej)... a nawet to, że to będzie jedyna deszczowa noc w całym filmie (dzięki czemu mógł zrobić trick z prysznicem). Bez jaj!

Ech, ja już się przyzwyczaiłem do nowoczesnego komercyjnego kina nastawionego do wyciskania kasy ze znanych wizerunków. Do tego postawienie popularnego Housa który przyciągnie swoich fanów. Huh :F

Dodaj komentarz