Brzydka Prawda o kinie wakacyjnym

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Na wstępie przyznam, że tytuł notki brzmi jakbym chciał po czymś sobie solidnie pojechać, ale niestety nie wpadłem na nic oryginalniejszego ;) W każdym razie będzie mimo to dość pozytywnie...

Przechodząc do sedna - o czym tym razem? Otóż o kinie tzw. lekkim łatwym i przyjemnym czyli wakacyjnym i o tym jak może czasem przyjemnie zaskoczyć.

Jak sięgam pamięcią tak zawsze starałem się od oglądania tego typu pozycji na dużym ekranie trzymać jak najdalej. Wiadomo - szkoda pieniędzy, szkoda czasu, scenariusz kiepski, aktorstwo żenujące itd itp.

Łapiąc się na tzw. koniec sezonu w Sopocie wybraliśmy się któregoś dnia z powodu wybitnie mało wakacyjnej pogody z moją Lepszą Połową na "Brzydką prawdę" nie mając praktycznie nic innego sensownego do wyboru z miejscowego repertuaru
(wcześniej obejrzywszy w sieci trailer, który obiecywał przynajmniej kilka scen na których będzie można się bez skrępowania pośmiać - to już jakiś argument).

Jakież było moje zaskoczenie kiedy widownia podczas niektórych scen wręcz rżała (nie, nie śmiała, to nie pomyłka) włącznie z niżej podpisanym. Co tu dużo mówić, trafił nam się film w swoim gatunku nadzwyczaj udany.

Jaki jest na to przepis? Wg mnie przede wszystkim temat. Widzimy w filmie ratującego upadającą stację telewizyjną showmana Mike'a (Butler) prowadzącego program o stosunkach damsko-męskich w dosyć, powiedzmy, niekonwencjonalny sposób czyli waląc prawdą prosto w oczy: faceci są prości i lubią gorące, nieskomplikowane laski ;) W tejże podupadającej stacji telewizyjnej pracuje również Abby (Heigl), pani redaktor, której to podejście wybitnie przeszkadza do czasu... gdy znajdzie w sąsiedztwie swojego wymarzonego księcia z bajki i w jego zdobyciu będzie musiał pomóc jej właśnie wcześniej wspomniany specjalista od życiowej"Brzydkiej Prawdy" (tytuł filmu jest jednocześnie tytułem jego programu). Słowem, pomimo tego, że jest to nadal kolejna komedyjka o miłości to historia opowiedziana jest ze smakiem i nie aż tak sztampowo jak by się mogło na początku wydawać.

Żeby nie spoilerować (bo przecież finał jest tak niespodziewany i zaskakujący, że ho ho ho...) daruję sobie dokładniejsze opisy, bo nie w nich rzecz, a w obsadzie, która spisała się nadzwyczaj dobrze. Wydawało mi się, że widząc Butlera na ekranie będę cały czas miał przed sobą Leonidasa z "300", a tu zaskoczenie - odnajduje się w komediowym repertuarze bardzo dobrze. Co do Heigl - jest moment do którego jest mocno drażniąca, a potem odpuszcza sobie niektóre dość tanie aktorskie tricki i film dalej toczy się gładko i bez zgrzytów.

No i wreszcie gagi (w końcu esencja komedii). Gdyby nie nazbyt jawna kalka z "Kiedy Harry poznał Sally" i sławnej już sceny udawanego orgazmu to można spokojnie stwierdzić, że są dość świeże i zagrane w dobry sposób. Nie ma tu śmiechu z puszki, nie ma dowcipu na poziomie skórki od banana na ziemi. Jest za to dość cięty i dosadny język w dialogach o seksualności kobiet i mężczyzn pomiędzy naszymi bohaterami. To też jakaś część składowa klucza do tego filmu - spodziewamy się kolejnej romantycznej historii, a przez 3/4 czasu romantyzm ten jest werbalnie konsekwentnie wywracany do góry nogami. Gdyby ktoś się na tym etapie zastanawiał czy mamy do czynienia w takim razie z kategorią filmów typu "American Pie" - zaznaczam: absolutnie nie. Pomimo mnogości dość prostych, ulicznych słów określających to czy tamto, całość nie wykracza poza granice dobrego smaku.

Podsumowując: Panowie, jeżeli nie chcecie cierpieć katuszy na kolejnym romansidle z wakacyjnego taśmociągu filmowego, a przy okazji uczciwie się pośmiać - polecam. Drogie Panie - jeżeli nie jesteście nadzwyczaj pruderyjne i macie ochotę na film o miłości, którego wasz partner nie prześpi w połowie - zapraszam do kina :)

Zwiastun: