Amerykański dzihad

Data:
Artykuł zawiera spoilery!

Kathryn Bigelow, opisując swoim filmem 10 lat poszukiwań najgroźniejszego terrorysty świata, stawia ciekawe pytanie. Na szczęście nie filozoficzne czy etyczne, ale z pola psychologii. Nie interesują ją rozważania, czy moralne jest użycie tortur, gdy walczy się z terroryzmem. Ale to, co się staje z ludźmi, którzy walczą z terroryzmem za pomocą tortur?
Film można podzielić na trzy części, odmienne pod względem osi konfliktu, a chyba także gatunku, które łączy główna bohaterka, agentka CIA Maya, która poszukuje bin Ladena.
Część pierwszą otwierają przebitki z zamachu 9.11., po których przenosimy się na piaskowe pustkowia, gdzie CIA przesłuchuje ludzi podejrzanych o związki z terroryzmem. W tej fazie filmu widz zostaje poddany najcięższej próbie. Nie tylko z bliska zobaczy sceny tortur, ale będzie poddany ciągłej, szybkiej i diametralnej zmianie perspektywy, przez co jego identyfikacja z bohaterami i wybór strony, po której chce się opowiedzieć, będą się nieustannie zmieniać. Reżyserka nie opowiada się po żadnej ze stron, z dystansem i chłodno pokazuje tylko ich czyny. Nie wkłada tam swoich emocji, emocje produkowane są tylko poprzez działania stron konfliktu. Dokonuje jednak ciekawego zabiegu. Zestawia obok siebie sceny tortur prowadzonych przez CIA na domniemanych terrorystach ze scenami zamachów terrorystycznych. Tworzy dzięki temu huśtawkę emocjonalną u widza i szok percepcyjny. Zaraz po tym, gdy pokazana jest seria motywujących działań – od głodzenia, przez upokarzanie psychiczne aż po symulację topienia – dokonanych przez amerykańskich agentów specjalnych, by nakłonić człowieka do współprac, i gdy widz staje po stronie więźnia i zaczyna nienawidzić wszystko, co amerykańskie, przechodzimy do kolejnej sceny – zamachu terrorystycznego. I okazuje się, że przez to, że tortury były zbyt miękki, nie udało się zapobiec śmierci setek niewinnych ludzi. Wydaje się, że reżyserka nie tyle chce pokazać równoznaczność działań obydwu stron, co ukazać źródła motywacji amerykańskich służb specjalnych, a przy okazji – namieszać w głowie widza, zaaplikować mu wewnętrzny chaos moralny.
W tej części filmu poznajemy główną bohaterkę. Krzywi się, gdy widzi w praktyce amerykańską wojnę z terroryzmem. Jest elegancka, odrobinę nieśmiała, ale bystra i bardzo zmotywowana. Na razie złapanie bin Ladena jest dla niej celem zawodowym. Ale w krótkim czasie stanie się jej obsesją, jej psychozą. Co zapowiada scena, gdy dźwięki wydobywające się z meczetów nie pozwalają jej zasnąć. Na początku nie jest postacią dominującą w tym opowiadaniu. Środek ciężkości fabuły koncentruje w tym etapie filmu raczej na całym zespole niż na poszczególnych jego członkach. Widzimy ludzi ścigających terrorystów, którzy przypominają pracowników korporacji. Odbywają narady, po których spokojnie idą wybić kawę i zjeść grzanki. Ale z czasem coraz bardziej się nakręcają, zmienia się ich percepcja, co ilustrowane jest przez główna bohaterkę. Normalni ludzie stają się fanatykami, budzi się w nich żądza krwi.
Część druga filmu zmienia swoją tonację i wprowadza dodatkową oś konfliktu. Kamera zaczyna skupiać uwagę na głównej bohaterce. Kończy się rozchwianie związane z identyfikacją z postaciami na ekranie, zaczynamy patrzeć na świat oczami Mayi. I widzimy jej przemianę, jej utwardzanie się, jej porzucanie wątpliwości i skrupułów. Wydaj się, że główna bohaterka jest w tym filmie metaforą Ameryki, która w trakcie walki z terroryzmem traci przyjaciół, traci wątpliwości, i niezauważalnie dla siebie coraz głębiej wchodzi na ścieżkę zła. I tu tkwi przesłanie tego filmu, jego główny tekst. Wybierając ciemną stronę mocy, nawet dla słusznych celów, można się z nią stopić, gdy przebywa się na niej zbyt długa. A nie ma z niej łatwego zejścia. Ameryka decydując się na użycie tortur, wprowadzenie psychozy strachu wśród obywateli, na rozbudowę narzędzi obywatelskiej inwigilacji i zmianę sposobu percepcji pracowników służb specjalnych, dokonuję dekonstrukcji siebie. Ponieważ nie da się nagle, po osiągnięciu celu, skasować wszystkiego dzięki czemu ów cel się osiągnęło. Gdy wprowadza się przyzwolenie na tortury dla podejrzanych o terroryzm, to otwiera się furtkę, by wprowadzić tortur także dla podejrzanych o zabójstwo sąsiadki. Gdy w organach ścigania wprowadza się psychozę podejrzliwości, by złapać terrorystów, to gdy tego się dokona, z dnia na dzień ta psychoza nie odejdzie, a skieruje się w stronę obywateli. To jest główne pytanie, jakie stawia Bigelow poprzez swój film. Co wojna z terroryzmem uczyniła z Ameryką?
Wątkiem pobocznym tej części filmu jest zmaganie Mayi z biurokracją. Wojna ludzi z pierwszej linii frontu kontra ludzie decydujący zza biurek. Główna bohaterka poznaje tryby pracy administracji rządowej, dla której jej praca to po prostu kolumna na papierze, gdzie decydują dziwne procedury zarządzania ryzykiem, gdzie biurokraci wyliczają matematycznie słuszność tego, co agenci czują intuicyjnie.
Film kończy część, gdy dokonuje się zabójstwo bin Ladena. Film znów robi woltę gatunkową i zmienia się w film akcji, taki Black Hawk Down, tylko że z happy endem. Chociaż czy na pewno? Widza w końcu przecież żegnają łzy głównej bohaterki.
„Wroga numer jeden” warto obejrzeć w kontekście ostatniej produkcji Spielberga – „Lincoln”. Bigelow zaczyna w tym momencie, gdzie Spielberg kończy. Spielberg jak wiadomo jest do głębi zakochany w Ameryce. I może nie pokazuję jej cukierkowo, dostrzega także łyżkę dziegciu, to jednak dla niego jest to nie tylko kraj najlepszy na świece, ale wręcz ideał. Gdy Lincoln w jego filmie dokonuje korupcji politycznej, to po to, by wyzwolić niewolników. Pomija się jednak to, że ten akt skażenia polityki ma swoje konsekwencje, że psuje system, że na długo zostawia piętno. Gdyby Spielberg robił „Wroga numer jeden”, to końcówką jego filmu nie byłby łzy głównej bohaterki, ale sielska impreza pracowników CIA, którzy robiliby grilla, rozpalając go na wszystkich aktach, które zgromadzili w trakcie procesu masowej inwigilacji. I świętowali, że od dziś będą mogli dać Amerykanom więcej wolności.

Zwiastun: