Drogówka

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

„Drogówka” powstała na bazie wcześniejszych doświadczeń Smarzowskiego przy kręceniu programu telewizyjnego pod tym samym tytułem. Zafascynowany klimatem policyjnego świata postanowił rozwinąć temat do formatu thrillera sensacyjno-politycznego z… elementami komedii. Co więcej, w nowym filmie można się doszukiwać nawiązań do milicyjnego wątku z „Domu złego”, tylko jakieś 40 lat później. Policjanci z drogówki, napruci jak messerschmitty kotłują się po krzakach z przydrożnymi dziwkami, a łapówkami dorabiają do pensji. Ich szefowie, z kolei razem z politykami (Andrzej Grabowski wręcz stworzony do roli posła, którego tu zagrał) zajmują się ustawianiem przetargów i zamówień publicznych.

Na tym tle wyróżnia się Rysiek Król - „wszyscy wiedzą, że Król nie bierze”, mówi na przesłuchaniu koleżanka. Jego postać powoli, nie od razu wyłania się z ogólnego portretu policjantów, by wreszcie stać się głównym bohaterem. Świetny Bartosz Topa - udało mu się stworzyć niesamowitą postać - na pewno niejednoznaczną - w miarę przyzwoitego, na tle pozostałych, policjanta, który w soczystych słowach przekazuje synowi lekcję uczciwości, ale i faceta uwikłanego w romans, zdradzającego żonę i oszukującego kochankę. W ogóle wszystkie postacie w filmie są kreacjami szytymi niemal na miarę aktorów - zresztą od lat tych samych: Marian Dziędziel w roli komendanta, Arkadiusz Jakubik jako policjant – seksoholik, Bartłomiej Topa, Marcin Dorociński, czy Agata Kulesza. Reżyser rozgrywa swoje kolejne filmy zmieniając tylko aktorski układ na szachownicy scenariusza.

Poza stałą ekipą aktorską innym znakiem rozpoznawczym filmów Smarzowskiego jest język narracji - konsekwentnie i z premedytacją (nad)używany naturalizm. Reżyser od pierwszych ujęć łapie za kark i wsadza nos w gnój rzeczywistości. A jaka rzeczywistość, taki język opowiadania: przaśny, jak siekiera - nieodłączny rekwizyt w każdym jego filmie, dosadny i brutalny. Nie każdy życzy sobie taką perspektywę pokazywania i oglądania świata. I żeby jeszcze za takie „doznania” płacić ciężkie pieniądze… To, tak, pół żartem, pół serio, po lekturze niektórych komentarzy pod zwiastunem na portalach filmowych. Mnie akurat naturalizm w jego filmach nie razi, natomiast przyciężki momentami i zbyt oczywisty humor, już tak: historia gliniarza - rasisty, któremu żona rodzi czarne dziecko, czy scena z prostytutką odgryzającą penisa niewyżytemu policjantowi. Trochę tak, jakby reżyser sam próbował w swoim filmie wymierzyć sprawiedliwość negatywnym postaciom, które stworzył. Rewelacyjne natomiast są, stylizowane na autentyczne, teksty zatrzymanych - na przykład za prowadzenie pod wpływem alkoholu. Używają najbardziej absurdalnych argumentów, odwołując się przy tym do sumienia policjantów - „nnooo, bo ja jesssstem czynnik ludzki”! Taki ładunek komizmu, zwłaszcza na początku filmu sprawia, że przestajemy być czujni i zaczynamy traktować „Drogówkę” jako… parodię filmu o policjantach. Każda kolejna scena ściera nam jednak uśmiech z twarzy, pozostawiając jedynie gorzki grymas.
Wspomniany wcześniej filmowy naturalizm podbija jeszcze oryginalna koncepcja zdjęć: bardzo dużą część materiału stanowią nagrania telefonem komórkowym i z kamer policyjnych. Cała ekipa: aktorzy i operatorzy, włącznie z reżyserem byli zaangażowani w „kręcenie” filmu komórkami, co potem wymagało sporej dyscypliny i zorganizowania podczas montażu. W efekcie jednak ten amatorsko-profesjonalny kolaż stworzył brutalny (jak zwykle), ale świeży obraz tematu, który inaczej mógłby nie wybrzmieć tak mocno i skończyć z etykietką kolejnego filmu o policjantach (z nieodłączną korupcją w tle). Poza tym nagrania z telefonu dają momentami wręcz komiczny efekt, jak w scenie popijawy w autokarze, na delegacji, gdy jeden z gliniarzy zalany w trupa śpiewa „Białego misa”. Przesterowany świdrujący dźwięk, amatorsko nagrany, a do tego fałszowanie „wykonawcy” sprawiają, że jeszcze przez parę minut bolą uszy i… zęby.

„Drogówka” nie jest jednak filmem o „dobrym glinie” (trudno tu jednoznacznie wskazać takiego), ani o męskiej przyjaźni i solidarności panów policjantów, w momencie, gdy ktoś próbuje wrobić ich kolegę. Smarzowski to nie Pasikowski, a jego film trudno gatunkowo sklasyfikować. Reżyser w tle całej sensacyjnej historyjki pokazuje, że zepsute są nie tylko szeregi „stróżów prawa”, czy elity polityczne, a nawet kulturalne.
Proces gnicia rozpoczyna się już we wczesnym dzieciństwie - nawet dzieciaki, kopiące piłkę pod blokiem umawiają się na sprzedaż szkolnego meczu. To wszystko umacnia jeszcze powszechne przekonanie, że uczciwość to frajerstwo - Król, który nie przyjmuje łapówek ciągle pożycza pieniądze, co stanie się doskonałym pretekstem do wrobienia go w morderstwo.
I to jest diagnoza stawiana w „Drogówce” Smarzowskiego. W tak skonstruowanej rzeczywistości przyzwoite odruchy przeciętnego człowieka są bez szans i przegrywają w zderzeniu (dosłownym, biorąc pod uwagę zakończenie filmu) z machiną korupcji i nadużyć. W ostatniej scenie filmu nie mamy już wątpliwości, że to nie jest komedia sensacyjna, której bohaterami są policjanci.

Zwiastun: