Koriolan, czyli grzech pychy

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Ponadczasowość dzieł Szekspira stanowi pokusę do ubierania ich w kostiumy współczesności. Motywy są różne: od próby zarażenia nastolatków literaturą („Romeo i Julia” Baza Lurhmanna), poprzez awangardowe eksperymenty z adaptacją („Tytus Andronicus” Julie Taymor), na politycznych parabolach skończywszy („Ryszard III” Richarda Loncraine`a).

Ralph Fiennes, który w „Koriolanie” debiutuje jako reżyser, również uległ pokusie nakręceniu filmu we współczesnych realiach. Z nie najlepszym jednak rezultatem. Nie potrafię jednak dociec, co zawiodło: reżyseria? Konwencja? Chyba nie to jest przyczyną, film jest naprawdę dobrze zrobiony - klasyczna tragedia antyczna, a przy okazji rasowe, męskie kino. Akcja rozgrywa się na tle wydarzeń wojennych: zdjęcia były kręcone w serbskich plenerach, Parlament Serbii „zagrał” rolę senatu rzymskiego, a filmowe plemię Wolsków, z którymi walczy Koriolan to serbscy partyzanci. Całość bardzo wyraźnie nawiązuje do krwawego konfliktu bałkańskiego, wyniszczającego przede wszystkim ludność cywilną (scena-perełka, w której schorowany i przerażony staruszek podaje Koriolanowi butelkę wody), znajdziemy tutaj też subtelne aluzje do ogólnoświatowego kryzysu, rządowych nawoływań do zaciskania pasa (rzymski lud wylega na ulice domagając się chleba, po tym jak rząd reglamentuje zapasy zboża). Bynajmniej nie jest to jednak manifest polityczny, czy antywojenny. Nie może być inaczej, skoro główny bohater ma rzemiosło wojenne we krwi.

To, co drażni i odpycha, to właśnie chyba specyficzny typ bohatera. Być może też dlatego jest to jeden z mniej znanych i rzadziej wystawianych dramatów Szekspira. Koriolan nie potrafi zdobyć przychylności ani ludu rzymskiego, ani publiczności. Z jednej strony jest prawy i waleczny, skromny i niełasy na zaszczyty, z drugiej dumny i arogancki, o dyktatorskich zapędach, pogardzający ludem i nieliczący się z jego zdaniem. Fiennesowi udało się doskonale zrekonstruować tę niejednoznaczną i tragiczną, w rezultacie postać. Do tego stopnia, że arogancja i pogarda emanuje z ekranu na widownię, która momentami ma wrażenie, że bohater filmowy i reżyser gardzą nią tak samo, jak rzymskim ludem. Szalejący na ekranie Fiennes zagarnia całą przestrzeń filmową dla siebie (dosłownie i w przenośni). Rodzinne relacje z żoną i synem w filmie są zredukowane praktycznie do zera, wyjątkiem jest silna relacja z matką - absolutnie wielka Vanessa Redgrave, legenda brytyjskiego kina. Film tak naprawdę należy do Ralpha Finnesa i do niej. Skromna, zahukana żona i syn (który w całym filmie wypowiada jedną kwestię), zawistni senatorowie, wszyscy sprawiają wrażenie papierowych postaci, tworzących co najwyżej tło dla Koriolana, który prawie „wylewa się” z ekranu. Vanessa Redgrave, jako Wolumnia, doskonale równoważy kreację Ralpha Fiennesa.

Wszystko to sprawia, że widz, po obejrzeniu filmu zostaje z takim samym ambiwalentnym uczuciem jak rzymski lud, w scenie przemowy Koriolana, kiedy ten zabiega o głosy publiki: z pozoru wszystko z tym filmem jest w porządku: świetne zdjęcia (Barry Ackroyd „Hurt Locker”), sprawna reżyseria, a zwłaszcza aktorska kreacja. Pod spodem pulsuje jednak wyniosłość i duma, usprawiedliwione być może aktorską fascynacją postacią i teatralną manierą (aktor grał Koriolana już wcześniej, na deskach londyńskiego Almeida Theatre). Tymczasem ani bogowie, ani widzowie nie lubią pychy. Poza tym, czy przyzwyczajeni do ekranowych fajerwerków będą jeszcze chcieli obejrzeć Szekspira w tradycyjnej wersji, w kostiumach z epoki?

Zwiastun:

B. fajny tekst. Szkoda, że film nieszczególnie udany. Dla mnie "Koriolan" jest po prostu... dziwny. Ustrój republiki rzymskiej przeniesiony do współczesnego państwa, język Szekspira włożony w usta żołnierzy i partyzantów - to nie zdaje egzaminu. Niestety "Koriolan" jest dość związany z realiami. Dużo łatwiej jest uwspółcześnić np. "Juliusza Cezara".

Wg mnie Szkspira w ogóle nie da się zrobić z fajerwerkami, to są przecież sztuki teatralne. Można go udziwnić, jak np. w "Tytusie Andronikusie", ale w ostatecznym rozrachunku zawsze najważniejsze są aktorskie kreacje. I Fiennes, jak sądzę, o tym wie, bo powierzył najważniejsze role dwóm świetnym aktorom - Redgrave i sobie :)

Przepraszam za kwaśną uwagę na koniec, ale śmiem powątpiewać w aluzje do ruchu Oburzonych. Film miał premierę na zeszłorocznym festiwalu w Berlinie, w lutym, a protesty zaczęły się chyba w połowie maja 2011.

Naprawdę coś mnie odrzuca od tego filmu, nie wiem: patos, teatralne zadęcie skontrastowane z filmem wojennym, scenami akcji i komandosami na tle spektakularnych wybuchów ognia, itp. Nie raziłoby może tak bardzo, gdyby w filmie zostawiono trochę teatralnej umowności (jak w "Tytusie..." J. Taymor, mnie akurat konwencja "Tytusa", bardzo odpowiada, może kiedyś pokuszę się o napisanie recenzji porównawczej).

Co do "kwaśnej uwagi", ups! Faktycznie. Nadinterpretacja intencji reżysera z mojej strony. Powinnam edytować, czy zostawić potomnym ;-)?

"Tytus" był kompletnie odjechany, ale po przeczytaniu sztuki, która jest wielką krwawą łaźnią, przyznaję, że to chyba jedyny sensowny sposób jej adaptacji... Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś zobaczyć też "Burzę" z Helen Mirren.

Ja bym wyedytowała, ale to ja. Nie ma oficjalnych wytycznych ;)

Dodaj komentarz