Ość w gardle
Jak co roku zaraz po Wszystkich Świętych zaczynają się obchody Bożego Narodzenia. W tym roku podobnie, mimo że na dworze jeszcze przepiękna złota jesień (była taka, kiedy oglądałam pokaz prasowy :)), w kinach już zima. I to mroźna, bo norweska.
Hamer poskładał film z kilku krótkich świątecznych opowieści. Bohaterowie każdej z nich - czy to metaforycznie, czy dosłownie - próbują odnaleźć drogę do domu na święta.
* Dwójka uchodźców zmusza lekarza do odebrania porodu, a sytuacja zmienia się tak, że lekarz, już z własnej woli, oddaje im swój samochód.
* Paul podstępnie usuwa kochanka byłej żony w zemście za to, że ta nie pozwala mu się widywać z dziećmi.
* Nastoletni Thomas, zauroczony Bintu, swoją muzułmańską koleżanką, chciałby spędzić święta właśnie z nią i jej rodziną, więc kłamie, że jego rodzina nie obchodzi świąt w ogóle.
* Karin, rozczarowana, że jej żonaty kochanek odmawia spędzenia z nią świąt, reaguje radykalnie.
* Bezdomny Jordan przypadkiem trafia na dawną znajomą, która kieruje jego życie na zupełnie inne tory.
Te historie są krótkie, widz nie ma czasu, żeby poznać bohaterów i przywiązać się do któregokolwiek. Ten patchwork scen wygląda jak zlepek trailerów, z których dopiero mają powstać pełnometrażowe filmy. Nie ma czasu na wzruszenie, melancholię, na skonfrontowanie tragizmu z komedią. Kiedy w widzu już już budzi się jakaś emocja, kończy się jedna historia, a zaczyna kolejna, co sprawia, że patrzy się na film niemal beznamiętnie.
W dodatku historie, mimo dramatyzmu wplecionego tu i ówdzie, są przelukrowane i słodkie-aż-do-wyrzygania. Czy taka słodka jest też ekranizowana powieść Leviego Henriksena? Nie wiem i nie mam ochoty sprawdzić.
Po świetnych "Historiach kuchennych" nowy film Hamera rozczarowuje. Przesłodzone opowiastki stają ością w gardle i irytują. Mogę go polecić wyłącznie miłośnikom skandynawskich krajobrazów zimowych - jeśli ktoś lubi zimę, na pewno doceni zdjęcia.