Everest. Na Dachu Świata

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Everest w reżyserii Baltasara Kormákura opowiada tragiczne wydarzenia, które miały miejsce w 1996 roku podczas pierwszych skomercjalizowanych wypraw na tę górę. Wiele ekip chciało wtedy wejść na Dach Świata, ale produkcja skupia się na dwóch grupach, jedną dowodzoną przez Roba Halla (Jason Clarke) oraz drugą przez Scotta Fischera (Jake Gyllenhaal). Film jest efektowny, ale nie efekciarski i wiele poświęcono na relacje między bohaterami, co pozwala się zaangażować i całkowicie wciągnąć, zresztą pomaga w tym sama góra, czy raczej zdjęcia, które są piękne i choćby dla nich warto się wybrać do kina, szczególnie do IMAX-u.

Reżyser Kontrabandy nie śpieszy się z fabułą. Daje czas, aby poznać wszystkich uczestników i w niektórych przypadkach ich rodzin. Skupia się na przygotowaniach i aklimatyzacji w trudnych warunkach. Suspens narasta mimowolnie, a gdy wybija godzina zero czyli wejście, nie dostajemy chwili oddechu. Ściskamy kciuki, czujemy zimno i zmęczenie, jesteśmy tam! Z nimi.

Wydarzenia w filmie są przedstawione z punktu widzenia kilku bohaterów, co w tym wypadku ma niebagatelne znaczenie. Tragiczne skutki wyprawy są winą burzy, która ich zaskoczyła, ale też ludzkich błędów i ego poszczególnych uczestników. Ten temat poruszył dziennikarz Jon Krakauer (brał udział w wyprawie) w swojej książce, która podzieliła środowisko himalaistów i odbiła się szerokim echem na świecie. Co warte uwagi, film nie jest ekranizacją tej książki. Twórcy filmu poszli w inną stronę, nie starają się nikogo wskazywać palcem, rozliczać, ale dają lekko do zrozumienia, naprowadzają subtelnie, tak by widz mógł to zrobić sam. Mógł, ale nie musiał.

W filmie jest scena, kiedy ów dziennikarz pyta resztę uczestników, po co chcą wchodzić na Everest. Niestety większość nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Każdy z nich ma swoje powody, swój cel, który chce zrealizować. Jednak tam w górze muszą trzymać się razem, współpracować, gdyż jeden błąd może kosztować swoje lub czyjeś życie. Świetnie zostało to pokazane, wręcz czuć ciężar każdego kroku, być może kroku od śmierci. Gdy kończy się tlen, a nie ma zapasowego, gdzie potrzeba siły, a organizm odmawia posłuszeństwa, gdy silna wolna odpuszcza. Czy pomóc komuś, czy może samemu się ratować, gdyż ma się większe szanse? Everest potrafi to surowo pokazać, uświadomić w sposób niezwykle okrutny. To tutaj tkwi siła tego filmu, w decyzjach i ich konsekwencjach.

Co jest istotne, nie ma w tym krzty patosu i niepotrzebnych wzniosłych uczuć. Wszystko jest, raczej bym powiedział, intymne i pokazane bez ceregieli. Everest potrafi na tej płaszczyźnie być zdumiewający i niezwykle przejmujący. Scenariusz Beaufoy'a (Slumdog) i Nicholsona (Gladiator) jest standardowy, ale nie stara się być ckliwą opowieścią pełną płaczu, gdzie wszystkich się żałuje i krzyczy "nie idź", "nie rób". To też nie film, na którym siorbie się colę i mówi wow na widok spadającej lawiny. Oczywiście to film dla mas, który ma zarabiać i odpowiednio wyglądać i to robi. Krajobrazy począwszy od Nepalu a kończąc na szczycie są piorunująco piękne i cudownie to wygląda na dużym ekranie. Szczególnie kapitalne są ujęcia całego Everestu, na którym widać kolorowe kropki. To obozy. Widać potęgę gór i podczas, gdy otwieramy usta z wrażenia zdajemy sobie sprawę jacy jesteśmy mali i na jak niewielki mamy wpływ w tej sytuacji. Z jednej strony majestat Everestu i jego piękno, a z drugiej strony tak niepokojąco i niebezpiecznie.

W filmie zebrano całą plejadę gwiazd, jedni w małych rolach, niektórzy w większych, lecz każdy z nich spisał się wzorowo. Osobiście traktuję to jako miły dodatek, bo śmiem twierdzić, że obsadzenie mniej znanych aktorów nie wpłynęłoby negatywnie na odbiór filmu. W filmie jest wiele wątków, ale każdy jest interesujący i nie ma się wrażenia znużenia, nie ziewamy, ale też czekamy na kulminację. Rozpędza się niczym kula śniegu i z każdą minutą czujemy pętlę zaciskającą się na szyjach członków wyprawy.

Everest to spektakularne doświadczenie, które po prostu zasługuje na to, aby zobaczyć je w najlepszych warunkach, czyli w kinie, gdyż jest idealnie pod niego skrojone, a każdy z widzów zapamięta tę wizytę na swój sposób, z pewnością satysfakcjonujący. Nie jest to widowisko przełomowe jak na przykład Grawitacja dla pokazywanego w filmach kosmosu, ale z pewnością zostanie odpowiednio docenione.

Zwiastun: