Czy Jack Nicholson może być gejem?

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

“Lepiej być nie może” jak na amerykańskie komiksowe kino jest w miarę interesującą pozycją. Mamy więc plejadę dobrych (a nawet świetnych – tradycyjnie przedni Nicholson) aktorów, którzy malują nam bardzo sprawnie życie w wielkomiejskiej współczesnej amerykańskiej dżungli.

Jest więc popularny pisarz w wieku emerytalnym, cierpiący na nerwicę natręctw, jest kelnerka (o urodzie przeciętnej, ale ujmująco naturalnej) borykająca się z ciężką chorobą syna, jest artysta – homoseksualista i jego przyjaciel – Murzyn (czy, jeśli kto woli Afroamerykanin). Ludzie ci, zderzeni przez los oddziaływają na siebie, co w zakończeniu filmu kończy się gremialnym happy endem dla każdego. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że film zabija polityczna poprawność.

Zastanówmy się, co by było gdyby stetryczały, złośliwy, zadufany w sobie pisarz grany przez Jacka Nicholsona był homo-, a nie hetero- seksualny? Gej pojawia się, a jakże, ale w osobie wrażliwego malarza, ofiary brutalnego napadu. Czy nie może być odwrotnie? I czy samotna kelnerka (kobieta, a więc istota w powszechnym mniemaniu bezbronna) z chorym synkiem nie może być (na przykład) przystojnym, muskularnym młodzieńcem? Lub kimkolwiek innym. A czarnoskóry twardziel – przyjaciel o gołębim sercu nie może być jak reszta bohaterów, po prostu biały (w filmie prawie nie ma czarnoskórych, a wśród ról drugoplanowych jest tylko on)? Czy to jest aż tak nieprawdopodobne, że autorzy zdecydowali się na taką, a nie inną mieszankę płci, kolorów i charakterów?

Polityczna poprawność jest zabójstwem dla sztuki. Nawet tej lekkiej jak kino dla masowej widowni. Poprawne politycznie stereotypy tak bardzo wbiły się do świadomości amerykańskiego (naszego zresztą już też) społeczeństwa, że nikt nie bulwersuje się heteroseksualnym chamem. Powiem więcej, publiczność jest tak “wytresowana”, że przyklaskują przykrościom, które go spotykają. Gdyby taki sam był gej, większość obowiązkowo byłaby oburzona. Choć pewnie nie wszyscy tak w głębi duszy myślą.
Mierzi mnie to bardzo, psuje odbiór filmu. Czy musimy podlegać schematom, konwenansom? Czy to jaki ktoś ma kolor skóry, bądź jakie ma upodobania łóżkowe musi mieć wciąż znaczenie? Tak bardzo walczymy z rasizmem, że to co ma być normalne wynaturzamy jeszcze bardziej niż kiedyś, tylko w przeciwnym kierunku.

Film który podlega z założenia schematom opierającym się na narzucaniu poprawnych politycznie stereotypów (a przecież wiązanie cech osobowościowych z rasą, bądź seksualnością jest chyba właśnie tym) nie ma szansy być kinem wielkim. Choć Nicholson jak zwykle jest świetny…

(Powyższa recenzja została opublikowana pierwotnie w serwisie doorg.info. W porównaniu do oryginału dokonałem kilku drobnych poprawek)

Zwiastun:

Wydaje mi się, że trochę w niewłaściwą stronę idziesz w swym rozważaniu. Owszem, można to wszystko nazwać poprawnością polityczną. Ale można też - i moim zdaniem powinno się - nazwać to siłą konwencji. Postaci w "Lepiej być nie może", filmie bardzo fajnym, ale nieskomplikowanym (i chyba nieaspirującym do bycia wielkim), są właśnie skonwencjonalizowane. Gdybyś poodwracał rolę, gdybyś z Nicholsona zrobił geja, a z Helen Hunt pięknym młodzieńcem, mielibyśmy przecież kompletnie inny film o kompletnie innej treści, grający na kompletnie innych akcentach. Więc nie ma siły, by coś takiego na poważnie poczytywać jako wadę 'Lepiej być nie może". Owszem, we współczesnej kulturze funkcjonują pewne stereotypy (choćby właśnie - chyba najsilniejszy z nich w całym filmie - ten geja-wrażliwca), a komedia je wykorzystuje. Czy to zatem wina komedii, czy raczej współczesnej kultury? A może niczyja? Przecież nie zawsze należy oczekiwać od kina, że będzie brnęło pod prąd przyzwyczajeniom. Jest świetnie gdy to robi, ale jednocześnie potrzebujemy udanych, dobrze skrojonych "feel-good movies", a "Lepiej być nie może" moim zdaniem należy już do współczesnej klasyki tychże.

Ja z kolei przede wszystkim nie bardzo rozumiem, czemu ten zarzut akurat przy tym filmie, a nie jakimkolwiek innym, skoro w każdym jest podobnie, a niestereotypowe postaci pojawiają się rzadko.

Pod prąd poszedł Ang Lee kręcąc "Tajemnicę Brokeback Mountain" - piękny film o miłości, dziejący się w zupełnie niestandardowych okolicznościach. Powstał film kapitalny, ale nie oczekuj, że wszyscy artyści będą mieli potrzebę (i odwagę) walczyć ze stereotypami, kręcąc takie filmy. Nie ma też zresztą co ukrywać, że większość na takie filmy nie jest gotowa - "Tajemnica Brokeback Mountain" poległa w walce o Oscary (Ang Lee dostał nagrodę za reżyserię, ale film, ani kapitalni odtwórcy głównych ról już nie).

1. Nie wiem czy poprawność polityczną można nazwać siła konwencji, w dzisiejszych czasach w tej konwencji mieści się w takim razie wszytko, od melodramatu, przez kryminał do kina wojennego. Zdaję sobie sprawę, że gdyby pozmieniać role powstałby inny film, być może byłby trochę prawdziwy, a nie tylko tak jak ten płytką, lekka rozrywką. W końcu komedia też może mówić coś o życiu i może to być "żywe", nieposługujące się utartymi (żeby nie powiedzieć fałszywymi przez to ucieranie) stereotypami.

2. Nie wiem czy można przejść do porządku dziennego nad tym, że szufladkuje się ludzi wedle zasady, biali grają ciemne typki, homoseksualiści i kolorowi wrażliwców o gołębich sercach. Filmów wedle tego schematu kręci się dziś dziesiątki, odwrotnych dużo mniej. Czemu nie można po prostu odrzucić tych szablonów? Mnie nie chodzi żeby gej był zły, ale o to żeby to nie miało znaczenia dla roli czy jest gejem czy chińczykiem. Autorzy boją się tabliczki z napisem "rasista". To trochę tak jak w jakiejś książce Łysiaka żyd tłumaczy rozmówcy, że żydzi mogą krytykować kogo chcą, ale jak ktoś żyda skrytykuje to jest antysemitą. To tez jest jak z parytetami o które walczą feministki, nieważne jest kryterium umiejętności, ważne jakiej kto jest jakiej płci. To jest bezsens który nas otacza coraz ciaśniej i ja się temu sprzeciwiam, choćby w tej recenzji. Masz rację Negrin, że to wina kultury, ale kino ją współtworzy, a schematy, poprzez ich wykorzystywanie umacnia. A potem ludzie wierzą, że każdy bogaty białas z chorobą psychiczną musi być draniem... dopóki go jakiś "wrażliwy homoseksualny murzyn" nie wyprostuje. Czy tak jest w naszej (w tym wypadku amerykańskiej) codziennej rzeczywistości? Śmiem wątpić, cechy charakteru nie posiada się wedle kryterium skłonności seksualnych czy koloru skóry.

3. Dlaczego to pisze przy tym filmie? A dlaczego nie? Można podobne zarzuty postawić przy dziesiątkach filmów, los wylosował ten. Film taki jest po prostu. Przypadek.

4. Nie wszyscy muszą kręcić film o miłości homoseksualistów, ale przynajmniej część mogłaby się odważyć na film w którym czarnym charakterem niekoniecznie musi być biały, a delikatnym wrażliwcem gej. Zdaję sobie sprawę, że to odreagowanie czasów rasizmu z poprzednich dziesięcioleci, ale ostatnimi czasy to już się robi karykaturalne, fałszywe, że aż kłuje w oczy.

Mam wrażenie, że wciąż trochę nie wiem, do czego dążysz - albo raczej: dlaczego. Najogólniej mógłbym spytać (i jest to zarzut, który często stawiam osobom krytykującym filmy): czemu chcesz zrobić własne "Lepiej być nie może"? Zamiast pokrzepiającego, ciepłego i prostego filmu chcesz z niego zrobić obraz idący naprzeciw stereotypom, stawiający pytania i w ogóle nie wiadomo co :) Nie tędy droga.

Dlaczego główny bohater jest biały i heteroseksualny? A powiedz mi, proszę: dlaczego nie? Ty pytasz: dlaczego musi taki właśnie być; ja odbijam piłeczkę: dlaczego musi być inny? Było, nie było, większość ludzi w Ameryce jest biała i hetereseksualna, a zatem bohater Nicholsona pod tym względem jest "przezroczysty". Patrzymy na niego przez pryzmat jego charakteru i przywar, a nie przez pryzmat rasy i orientacji seksualnej. Szczerze mówiąc, dopiero Ty czynisz z tego kwestię. Melvin to trochę taki współczesny Scrooge. Oczywiście, że jego rasa nie ma znaczenia dla historii - ale jak powiedziałem, białych w USA wciąż jest najwięcej. Gdyby uczynić Melvina czarnym albo żółtym, zmieniałoby się kontekst filmu. Rasa przestałaby być całkowicie przezroczysta. A tego przecież nie chcemy, prawda?

A co z tym wrażliwym gejem dobrą duszą? Czy potrafisz bez zastanowienia przywołać film z podobną postacią, który powstał przed "Lepiej być nie może"? Nie wiem, być może coś takiego się znajdzie, lecz dla mnie to właśnie bohater Kinneara jest tym przykładem, który błyskawicznie przychodzi mi na myśl, gdy myślę o tym typie filmowej postaci. A więc film Brooksa to prekursor, a nie epigon - on poniekąd wprowadził obrazek dobrodusznego geja-wrażliwca, a przynajmniej go spopularyzował. Owszem, możliwe, że ten schemat nieco zbyt się tu i ówdzie rozszalał (choć mam wrażenie, że bardziej w telewizji niż w kinie), ale czy chcesz mi powiedzieć, że takich postaci w ogóle nie ma? :) A skoro są, to czemu nie mogą się pojawić w filmie takim jak "Lepiej być nie może'?

To nie jest kwestia że chcę zrobić własną wersję filmu. Dam prosty przykład. Dostaję urodziwe, ale zepsute jabłko, dla niepoznaki pomalowane słodkim lukrem. Ja mówię, że jabłko jest zepsute, Ty dowodzisz, że jest ok,bo lukier jest słodki.

Nie twierdzę, że takich ludzi nie ma, ale twierdzę że nie występują w takich ilościach, charaktery w tym filmie są rozdane wedle niepisanej, ale ściśle określonej cenzury, zwanej political correctness. O tyle jest to "zabawne", że kino nauczyło się chodzić w tym kagańcu i jeszcze sobie daje za to nagrody.

Naprawdę tak łatwo można się zintegrować ze schematem (wszechogarniającym wiele dziedzin życia, w tym właśnie kino) biały - zły, kolorowy - dobry, gej - wrażliwy? A może w tym jest geniusz kina, że ludzie identyfikują się z takimi (fałszywymi przecież, wiemy to z naszego codziennego życia) narzuconymi stereotypami i jeszcze potrafią ich bronić.

Film, uogólniając , ma być uproszczoną, czasem karykaturalną, czasem przerysowaną, ale wersją życia. Wariacją na temat tego co nas otacza, tego co się w nas dzieje. Nie, nie chcę robić swojej wersji filmu, chciałbym tylko oglądać filmy gdzie cechy rasowe i seksualne nie stanowią klucza wyznaczającego dobro i zło. Ten film o którym mówimy jest całkiem niezły i może dlatego mam pretensje do autorów że go zepsuli modnymi dziś (czyt. bezpiecznymi) schematami. Przy czym chylę czoła dla ich umiejętności, bo jak widać to co ja uznaję za "psucie" jest na tyle dobrze zrobione, że wzbudziło zachwyt tzw. masowej publiczności.

Wiesz jak mi się ogląda ten film? Puszczamy seans, Nicholson, obowiązkowo dobry bo inaczej nie potrafi, wije się w swojej roli chorego na nerwicę natręctw, gdzieś tam jest Helen Hunt, ok, wrażliwy homoseksualny malarz, ok, nagle ktoś tłucze nam malarza i pojawia się całkowicie bezbarwny i nijaki jak z innej bajki Cuba Gooding Jr. Trach! Dostajemy po łbie. On tu ma tylko jedną rolę wskazywać gdzie jest dobro, gdzie zło i wyznaczać ścieżkę naprawy. Jest jak sam Pan Bóg. Tyle, że moja cierpliwość już nie wytrzymuje takiego natłoku pp (poprawności politycznej) i całą przyjemność z seansu szlag trafia. Do tego, żebym nie miał wątpliwości autorzy tak rozwiązują scenariusz, że postacią która łamie w Nicholsonie niechęć do kontaktu (przede wszystkim fizycznego) jest ... werble ... pies! Nie twarda samotna matka wychowująca chore dziecko do której jest przywiązany główny bohater i w której się w końcu zakochuje, ale pies który trafia do niego całkiem przypadkiem (teoretycznie). Czar prysł, uroda pomysłu została zepsuta nadmiarem makijażu...

PS
Właśnie przyszło mi do głowy ciekawe skojarzenie. Gdy byłem jeszcze mały, a do kina stało się w długich kolejkach, przed seansem puszczano kronikę filmową. Był to zestaw propagandowych filmików, hołubiących ówczesny system. Ludzie oglądali i śmiali się z tego, bądź krytykowali. Ale wcale nie chcieli robić własnej wersji kroniki, po prostu wyrażali sprzeciw wobec tego co im się pokazuje. Ja robię dokładnie to samo w tej chwili. Polityczna poprawność jest właśnie jak te propagandowe filmidła wciskające ludziom że to co widzą na co dzień to nieprawda, bo jest tak jak w filmie. W pewnym sensie weszliśmy na jakiś wyższy poziom, wtedy propaganda była narzucona odgórnie, dziś sami ją tworzymy i jej przyklaskujemy.

Przykład jabłkiem fatalnie przestrzelony. Dam lepszy: dostałeś renetę, ale jesteś niezadowolony, że to nie jonatan, bo Ty wolisz jonatany, więc narzekasz, że teraz sprzedają tak mało jonatanów i wszędzie te renety. Jak na renetę ta reneta, którą dostałeś, to nawet dobra reneta - no ale to reneta, a nie jonatan!

Wybacz, nic nie poradzę: w moim odbiorze Twoich uwag nic się nie zmieniło :) Przemilczałeś mój argumenty (znaczące, moim zdaniem) o przezroczystości rasy czy o oryginalności "Lepiej być nie może" w przedstawieniu geja o złotym sercu - czyli dyskusja szwankuje. Właśnie dlatego nadal odnoszę wrażenie, że krytykujesz ten film, bo nie jest jonatanem. Co więcej, mam wrażenie - co prawda oparte tylko na dwóch notkach, ale dość silne - że polujesz na czarownice: jeśli notki o "Lepiej być nie może" i "Generation Kill" mogą być wyznacznikiem, to na poprawność polityczną masz nadmierne wręcz wyczulenie. Twoje prawo, ale moim zdaniem krzywdzisz filmy, postrzegając je przez pryzmat swego uprzedzenia.

Swoją drogą to, co piszesz o postaci Goodinga Jr., jest ciekawe. Że bohater nijaki? Ok, uwaga jest na temat, można się zastanowić - a może nawet przyklasnąć, bo rzeczywiście wobec wyrazistych postaci trójki głównych bohaterów (i psa!) niezbyt zapada w pamięć. Ale Ty dokładasz jeszcze jedną pretensję: dlaczego on jest czarny?! To ja się pytam (ponownie, notabene): i kto tutaj patrzy przez pryzmat rasy? Doktor Pueblo przywołał "Brokeback Mountain"; nieraz stykałem się z zarzutem wobec tego filmu, "że przecież to typowa zwykła miłosna, więc dlaczego oni muszą być gejami?!". Odnoszę wrażenie, że tutaj, choć na mniejszą skalę, jest podobnie. Czy rasa Goodinga ma znaczny wpływ na jego rolę? Nie ma? To dlaczego mu patrzysz na kolor skóry?

No i racz mi powiedzieć, co do tego wszystkiego ma pies. Pies też jest politycznie poprawny? Bardziej awangardowa byłaby tchórzofretka? Przecież taka właśnie jest koncepcja filmu: żeby pękła skorupa bohatera Nicholsona, musiał on w końcu zacząć o kogoś lub coś dbać, musiało mu zacząć zależeć. No i zamieszkał u niego pies - i taki pomysł był bardziej uroczy, niż gdyby przełamał go człowiek. Że to naiwne, nierealne? Bo taki to jest film! To jest pokrzepiająca komedia! O to właśnie chodzi: ma dostateczny związek z naszą rzeczywistością, żebyśmy postrzegali ją jako coś znajomego, autentycznego, ale wszystko dąży do szczęśliwego końca, byśmy poczuli się lepiej i wyszli z kina uśmiechem. Tyle. Takie filmy właśnie na takiej zasadzie się opierają.

Wiesz, niedawno nadrobiłem "To wspaniałe życie". Jakież to dopiero jest naiwne i słodziutkie - a przecież uchodzi za klasykę kina. Ja wiem, powiesz, że te dwa filmy dzieli dokładnie pół wieku, i będziesz miał rację. Ale pewne mechanizmy są (i muszą być!) niezmienne.Poza tym film Brooksa ma już trzynaście lat i wtedy naprawdę - znów się powtarzam - zjawiska, które krytykujesz, dopiero się kształtowały. Ciężko mi się było zachwycić "To wspaniałe życie", bo pojawiają się tam wszystkie możliwe klisze - ale potrafię spojrzeć w kalendarz, więc wiem, że u Capry wystąpiły one na kilkadziesiąt lat przed filmami, które tych klisz mnie nauczyły, więc nie mogę obwiniać za to tego poczciwego starocia.

Jak pisałem wcześniej, "Lepiej być nie może" jest dla mnie swoistym współczesnym klasykiem - właśnie dlatego, że opiera się na bardzo klasycznych fundamentach "komedii podnoszącej na duchu". Takiej, która nie burzy żadnych schematów, ale każe widzowi się uśmiechnąć i poczuć się lepiej. Brzmi banalnie? A czemu nie?

Moim zdaniem mój przykład jest bardzo dobry, gdyż mój podstawowy zarzut jest taki, że pod fałszywą przykrywką sprzedaje mi się wybrakowany produkt. Bo dla mnie poprawność polityczna nie jest różnicą między renetą i jonatanem, a między rzeczywistością i fałszem. Reneta i jonatan są prawdziwe, rzeczywistość filmowa jest zmanipulowana, zafałszowana, tu dla mnie tkwi różnica, a zarazem błąd logiczny Twojego przykładu. Dlatego to pominąłem inne argumenty jako nie przekonywujące mnie. Dlatego też pewnie nie zrozumiemy się, bo to co dla mnie jest przekłamaniem, fałszywym tonem w melodii, dla Ciebie jest do przyjęcia. Być może, tak jak piszesz te zjawiska kształtowały się wtedy gdy powstawał ten film, moim zdaniem już wcześniej, ale choćby nawet, to jak widać reżyser świetnie wyczul skąd wieje wiatr i został za to uhonorowany.

PS
Pies gra bardo ważną rolę, jest wprost idealnym zastosowaniem pp w praktyce - i dokładnie to przedstawiłem. powtarzając, to on, a nie kobieta, miłość, przywracając zdrowy stosunek do życia bohatera i to sumując to z innymi wydarzeniami w filmie daje sumę fałszywą. Oczywiście można to uznać za kolejny przypadek w filmie, ale ja to nazywam pp. Dwa przypadki to jeszcze przypadek, trzy to już prawidłowość. W tym filmie jest tych przypadków co najmniej pięć, wniosek to sztandarowy przykład pp, tu pp jest prawidłowością. Być może film jest w tym prekursorem, nie będę się o to spierał, ale nie jest to chluba filmu, moim zdaniem.

PS 2
Co do pomijania argumentów, mój z porównaniem pp do cenzury też został bez echa :)

PS3
Kompletnie nie zrozumiałeś moich wywodów jeśli zarzucasz mi że traktuję postać Kuby Jr z pozycji rasizmu. Nie wiem czy jest sens tłumaczyć to ponownie. Chodzi mi o to, że postać sztuczna, wprowadzona na siłę do filmu, ale prawie o znamionach boskich (to on mówi jak "krowie na rowie" co jest dobre a co złe widzowi) jest wprost genialnym przykładem pp, wprost musiał być kolorowy. Jeśli uważasz że mówię to z rasistowskiego punktu widzenia to znaczy że kompletnie opacznie rozumiesz moje intencje, albo ja nei potrafię się konstruktywnie wysławiać. Kuba jest po prostu kolejnym klockiem pasującym do politycznie poprawnej układanki, tak trudno to zrozumieć? Kolor nie ma znaczenia, znaczenie ma rola jaką odgrywa, w koło to powtarzam...
Dla mnie rasa nie ma kompletnie znaczenia, podobnie jak seksualność i upieram się przy tym żeby podobny stosunek mieli autorzy filmu. Dla autorów kolor i seksualność mają znaczenie, wedle tego klucza rozdają role, ja się temu sprzeciwiam, kto tu jest rasistą?Skoro klucz politycznej poprawności jest ok, to ja skoro się temu sprzeciwiam muszę być rasistą?

Reneta i jonatan są prawdziwe, rzeczywistość filmowa jest zmanipulowana, zafałszowana

Owszem. Kino kłamie - przyzwyczajmy się do tego. Kino to bajka, eskapizm, idealizacja rzeczywistości - a innym razem jej parodia, wykrzywienie, zobrzydzenie. Kino stricte realistyczne nie zdarza się często, a kiedy się już zdarza, to bardzo często oszukuje widza tak, by uwierzył w ten realizm nawet tam, gdzie go nie ma. Ot, magia kina.

I nie, pies nie jest pp. Pies jest sensem tej bajki, pies jest na swój sposób magiczny, jest dobrą wróżką. Jest elementem nieprzewidywalnym, który pojawia się w życiu Melvina, bo tylko taki element może zdestabilizować jego latami budowaną fortecę. Nie kobieta, nie jej trudna sytuacja życiowa - na takich ludzi Melvin uodpornił się dawno temu. Gdyby zrobiła to kobieta, nie byłoby filmu - byłaby telenowela. Wybacz, ale chyba biorąc się za psa, opuściliśmy sferę polowania na pp i wkroczyliśmy w krainę kuriozum. W tej podróży nie mogę Ci towarzyszyć :)

A jeśli chodzi o pp i cenzurę, to pisałem już o polowaniu na czarownice - to chyba dość. Nie chcę rozwijać tematu, bo nie bawi mnie tropienie rzekomej propagandy.

Kończąc tę dyskusję: dla mnie rasa Goodinga Jr. jest obojętna, a orientacja bohatera Kinneara to sympatyczny element, dzięki któremu ta postać jest pamiętna (a że później inni skopiowali ten schemat, to już nie wina Brooksa i spółki). Czy były obojętne dla twórców? Może tak, może nie - to nieistotne. Czy są obojętne dla reszty widzów? Śmiem twierdzić, że dla większości owszem. Nie są obojętne dla Ciebie i Tobie przeszkadzają - więc wybacz, proszę, tę psychoanalizę za czypińdziesiąt, ale chyba problem nie tkwi w filmie.

EDIT na Twój edit: Owszem, przeszkadza Ci rasa Goodinga. Nie traktujesz go jako aktora, który gra rolę; traktujesz go jako Murzyna, który gra rolę. Nie mówię, że to nastawienie rasistowskie - tylko że zwracasz na to uwagę, choć nie powinieneś. Jeśli widzisz wady postaci, krytykuj postać, proszę bardzo. Ale w ten sposób to właśnie Ty wzmacniasz "rasowość" w kinie. Sytuacja zostaje postawiona na głowie: czarny aktor nie może po prostu zagrać roli, bo widzowie dokleją do niej podteksty. Skąd wiesz, że Gooding "musiał" być czarny? Skąd wiesz, że nie był najlepszy w castingu? Oczywiście nie ma to dla mnie znaczenia - może został napisany jako czarna postać - ale Twoje "musiał" to echo uprzedzenia, przy czym nie do Murzynów, ale to rasowości jako takiej. Wybacz, tak to widzę i sam dostarczasz mi amunicji :)

Moje "musiał" jest wyrazem sprzeciwu wobec rasizmu jako takiego, również jego współczesnych przejawów (pp), czy to wobec czarnych, białych, kobiet bądź seksualności, dziś nową postacią rasizmu jest właśnie poprawność polityczna i jej nadmiar (bo w pewnych ilościach jestem w stanie ją strawić) budzi we mnie odruchy odrzucenia. Moja silna niechęć do pp nie ma nic wspólnego z uprzedzeniami rasowymi, seksualnymi, ani niczym podobnym, proszę mi ich nie łatać (" Twoje "musiał" to echo uprzedzenia, przy czym nie do Murzynów, ale to rasowości jako takiej" - stawiam to swoje stanowcze NIE, podobnie gdyby ktoś zarzucał mi homofobię (krytykuję tu przecie wzorzec wrażliwego homoseksualisty, czy zoofoba, sprzeciwiam się terapeutycznej roli psa, który zastępuje tu miłość do kobiety, jakby co to zoofilem też nei jestem :) ), te argumenty, które podobno Ci daję, to raczej moja nieudolna erudycja, bądź brak zrozumienia mojego pkt widzenia.

Obaj twardo stoimy na swoim i raczej wzajemnie się swoimi argumentami nie przekonamy, dalsza dyskusja, jak myślę będzie prowadziła do powielania argumentów, proponuję rozejm i pozostanie przy swoich opiniach :)

Ja tylko wciąż nie wiem, czego Ty chcesz od tego psa. Pies "zastępuje miłość do kobiety"? W mojej wersji Nicholson zakochuje się w Hunt, nie wiem jak w Twojej ;) Jak mówię: w życiu Melvina potrzebne było coś nieprzewidywalnego, co skruszyłoby jego mur. Pies niczego nie "zastępuje". Pies spada na Melvina niespodziewanie, Melvin siłą rzeczy czuję się za niego odpowiedzialny i tak nawiązuję się psio-ludzka przyjaźń, która Melvina uczłowieczy. Habdank przywołał "Gran Torino" i bardzo dobrze, bo to zupełnie inny film, w którym też mamy za głównego bohatera mruka i odludka, który zamknął się na wszystkich ludzi - dla Kowalskiego tym "psem" jest z kolei Thao, również element nieprzewidywalny i również ktoś, za kogo bohater chcąc nie chcąc czuje się odpowiedzialny. Co gorsza, Thao jest Azjatą - a przecież mógłby być białą dziewczynką. I co? "Gran Torino" to też agitka pp? I tu, i tam mamy za bohaterów dwóch podstarzałych zgryźliwców, którzy sami są bardzo nie-pp, a pod wpływam psa, którego boi się jeden, i Żółtka, którym gardzi drugi, mięknie im serce. Więc co? Propaganda? Czy może... uwaga... fa-bu-ła?

Pies jest elementem układanki pp w tym filmie, nie przyjmujesz tego więc "rola" psa w mojej interpretacji zdaje Ci się być niezrozumiała. Nie wiem jak mam to powiedzieć inaczej, prościej. Pies, a nie miłość do człowieka łamią największy problem bohatera - uciążliwą chorobę. Po to sie w filmie pojawia pies, tak samo jak wcielenie "Pana Boga" ma poukładać karty w temacie dobra i zła w filmie. Po to są stworzone te epizody, a nie po to by ubarwić treść. Pies poprzez swoją "niewinność", bezinteresowną miłość, pies a nie miłość do kobiety której można by dopisywać różne konotacje. Uczucie do kobiety pojawia się (ciut później, gdy sytuacja staje się opanowana. To jest przykład pp w praktyce, nie umiem tego prościej wytłumaczyć. Nie widziałem Gran Torino więc nei jestem w stanie się do tego odnieść. Ale o ile się nie mylę to film Eastwooda, a on nie ma w zwyczaju wysługiwać się tanimi chwytami pp. Tak czy owak, nie widziałem filmu, nie wypowiadam się.

Czy fakt, że Walt Kowalski, główny bohater 'Gran Torino' nie jest gejem, ani Rocky, ani nawet Adaś Miauczyński, świadczy o zabójstwie sztuki, konwenansach, "tresurze", czy autocenzurze scenarzystów?

A może po prostu nikt nie myśli tak intensywnie o gejach, jakby o tym świadczył szum medialny wokół tematu.

W filmie 'Fanatyk' pada pewna kwestia, co prawda o antysemitach, ale pasuje też do tej sytuacji -- bohaterka zgaduje, że przodownik nazistów- rozpalony nienawiścią do Żydów - sam jest Żydem i pyta go o to, on zaskoczony pyta, skąd wiedziała. Odpowiada mu, że musi być Żydem, bo nikt inny nie interesuje się Żydami tak bardzo...

No i wyszlo szydlo z worka. Bonar jest po prostu czarnym antysemickim Zydem. I w dodatku lesbijka.

jasne, polski Tarantino krytyki, don Kichot pelnom gembom, w dodatku męska szowinistyczna świnia :P

@ Habdank
Nie wiem czy piszesz poważnie czy kpisz. Ale, traktując pytanie poważnie - nie ma znaczenia kto jest gejem, kto murzynem a kto białą lesbijką, może to być i Rocky, liczy się to ile takich klocków rodem z pp użyto i jak je wykorzystano.

Nie bierz mnie nazbyt serio, zawsze sobie trochę kpię ;)

Dla Ciebie poprawność polityczna, dla mnie pół-symboliczne ujęcie rzeczywistości. Jest miejsce na kontrowersje i jest miejsce na stereotypy. Komedie romantyczne nie mają szokować ani zadziwiać, najczęściej nie mają też edukować, ani otwierać oczu. Mają bawić. I nie trzeba poprawności politycznej, żeby stwierdzić, że stary dziwaczały pierdziel jest zabawny, jeśli nie trzeba go żałować, bo jest wredny.

Z drugiej strony Adaś Miauczyński w Dniu Świra jest zabawny, choć nie jest wredny, więc trzebaby go żałować, a jednak dlatego, że pokazuje nas samych, 'ustereotypiowionych', śmiejemy się z siebie, płacząc jednocześnie.

I jeśli nabijanie się z ludzkich przywar mieści się w poprawności politycznej, tym lepiej dla tej ostatniej.

I czy nie jest poprawnością polityczną wpychanie gejów i murzynów do każdego jednego filmu? Nawet Alternatywy 4 bez 'negatywa' się nie obyły ;) Nie mogli nakręcić Nicholsona bez tych statystów? ;P

Poprawność polityczna jest z założenia przeciwna kontrowersji :) Pewnie że komedia ma bawić, i ta bawi, ale przy okazji umacnia pewne wzorce, sztuczne, ale propagowane. Czym bardziej bawi i się podoba tym bardziej umacnia

Polskie kino w ogóle nie jest najlepszym przykładem dla pp czy odwrotności tegoż. U nas to szaleństwo jest na szczęście mniej popularne, choć hydra swoje macki i na nasz teren wypuszcza. :) W ogóle zjawisko o którym mówię jest najbardziej charakterystyczne dla kina amerykańskiego, w kinie europejskim jest trochę inaczej.

Co do stereotypów u Adasia Miauczyńskiego - po pierwsze Koterski jest raczej w końcówce peletonu jadącego po palmę pierwszeństwa w pp, po wtóre, wiadomo że kino posługuje się stereotypami, ale nie chodzi o to że to robi, tylko w jaki sposób. Koterski nie interesuje się pp, wykorzystuje stereotypy żeby nam coś powiedzieć, Brooks "kupuje" licencje na pp i wykorzystuje ją w filmie obok tego co chce opowiedzieć. Takie drugie presłanie obok głównego wątku. To już wolę "Czułe słówka", tam też jest przedni Jack, a nikt nie sieje nachalnej propagandy ;)

A Barei proszę mi nie tykać, to świętość! :D

PS
Spróbuję w najbliższym czasie zobaczyć "Gran Torino"

Dodaj komentarz