Korpus wrażliwych twardzieli

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

W 2008 roku HBO wyprodukowała mini-serial o drugiej inwazji na Irak. Rzecz widziana jest oczami żołnierzy plutonu marines, zwanych z polska piechotą morską. Serial powstał na podstawie książki Evana Wrighta.

Jako, że tematyka wojny w filmie odrobinę mnie interesuje pozwoliłem sobie obejrzeć tą produkcję. Przyznaję, że po obejrzeniu wszystkich siedmiu odcinków zostałem trochę zaskoczony. Obraz marines, bądź co bądź elitarnej jednostki, szczycącej się chlubną historią, złagodniał dziś bardzo. Ci, którzy pamiętają "Full Metal Jacket" Kubricka pewnie zrozumieją o czym piszę.

Kubrick w swoim filmie ukazał Korpus piechoty morskiej jako twardzieli, gdzie jednostka nie ma znaczenia liczy się dobro Korpusu i cele jakie ma osiągnąć. W filmie Kubricka produkowano po prostu maszyny do zabijania, ludzi którzy są dumni z tego że potrafią zabijać i robią to dobrze.

Tymczasem marines AD 2008 (data produkcji serialu) są grupą twardzieli, owszem, ale wrażliwych. Nie klną (pamiętacie teksty sierżanta z FMJ? - "Bóg kocha piechotę morską bo zabijamy wszystko co widzimy" - z tych cenzuralnych), pomagają rannym dzieciom ("wzruszająca" scena, gdy prości żołnierze wstawiają się za odtransportowaniem do bazy ciężko rannego irackiego chłopca), czy pomagają uciekającym cywilom przenosić dobytek. Nawet wrzeszczący na wszystkich sierżant, mimo, że stara się być upierdliwy (w końcu jak świat światem sierżanci tacy są) w praktyce jest nieszkodliwy, nie zauważyłem, aby ukarał kogokolwiek przysłowiowym "czyszczeniem latryny szczoteczką do zębów".

Owszem, są ludzie jak kapral Trombley, który martwi się, że inwazja trwa już kilka dni, a on nikogo nie zabił, czy biegający po Iraku z kałasznikowem "Kapitan Ameryka", ale są to raczej osobne przypadki, niż typowy przykład żołnierza marines. Zresztą nawet Trombley, mimo, że ciekawy wojny (jaklo jedyny nie chowa się pod ostrzałem tylko lustruje okolicę) jest tu uosobieniem spokoju i rozwagi w porównaniu z (np.) "Kowbojem" z FMJ.

Co ciekawe, przeciętny żołnierz jest w serialu przedstawiany raczej jako człowiek rozsądny i wrażliwy, nieczuli są dowódcy wyższego stopnia, mający swoje ambicje, starający się zdobyć na wojnie awanse, przypodobać się przełożonym, nawet kosztem ostrzelania własnych pozycji, czy zbombardowania piachu na pustyni.

Sama wojna jest w serialu bardziej wycieczką niż walką o przetrwanie. Amerykanie dysponują przewagą ludzi oraz sprzętu, wśród wojsk Saddama panuje chaos, do tego stopnia, że marines bez wsparcia ciężkiego sprzętu zdobywają lotnisko bronione przez czołgi. Żołnierze nie poruszają się już piechotą, ale szybko przemieszczają się Hummerami po irackich drogach. Sporadycznie biorą udział w jakiejś akcji, ale większość czasu spędzają w swoich autach przyglądając się jak turyści otaczającemu ich coraz większemu wojennemu chaosowi. Wrażenie wojskowej turystyki zwiększają dodatkowo sceny w których żołnierze robią sobie zdjęcia, czy kręcą filmy z tego co robią.

W całym filmie brak (moim zdaniem) charakterystycznych, "żywych" postaci z krwi i kości, które budowałyby klimat filmu. Owszem, jest wspomniany już "etatowy świr" wśród oficerów, czyli "Kapitan Ameryka", jest "killer" kapral Trombley, jest "Iceman" sierżant Colbert, będący ostoją rozsądku i jeszcze kilka innych postaci, ale niestety brak w scenariuszu ciekawych pomysłów na budowę postaci. W filmie pojawia się polski akcent, w roli kaprala Hassera pojawia się Paweł Szajda znany u nas z "Tataraku" Wajdy.

Czy warto obejrzeć tą produkcję? Moim zdaniem tak. Możemy się przekonać jak dziś wygląda wojna oczami przeciętnego żołnierza. Jak wiele zmieniło się technologicznie i jak niewiele w ludzkiej psychice.

Zwiastun:

Strasznie niska punktacja w sumie, bo na podstawie recenzji można wywnioskować, że podobał Ci się jednak ten hbo-wy twór.

Sam jednak nie skomentuje, bo -- to już chyba w dzisiejszych czasach wstyd się przyznać -- nie oglądałem żadnego serialu HBO, przez co spędziłem wiele nudnych lunczy podczas których wszyscy dyskutowali o Lost, Prison Break, Sześć stóp pod ziemią, Kompania Braci czy innych tego typu serialowych produkcjach.

Wiesz, może przyjąłem złą skalę, ale gdy zacząłem oceniać to uznałem po pewnym czasie, że warto wykorzystywać pełną skalę. Dlatego filmy które mogę obejrzeć bez bólu, ale i bez porywów, oscylują w okolicy 4 - 6, od 7 są warte uwagi, poniżej 4 tragedia :)

Co do wspomnianej "Kompanii braci", to byłoby dobre porównanie do "GenKilla", ale ten drugi przegrałby z kretesem.

Trochę nie rozumiem zarzutów z tekstu. Główną Twoją pretensją do "Generation Kill" jest to, że - można by powiedzieć - życie nie jest tak barwne jak u reżysera-wizjonera. No bo jeśli wierzyć Evanowi Wrightowi, który marinesom towarzyszył i opisał to w książce, tak to właśnie wyglądało. Nam oczywiście trudno ten fakt zweryfikować, ale ja bez trudności mogę uwierzyć, że GK nie kłamie za bardzo. W końcu to właśnie o tym poniekąd jest ten serial: że w dzisiejszych czasach marines są jak turyści, że w zasadzie nie za wiele się dzieje, że są stosunkowo zwyczajnymi ludźmi (choć nie powiedziałbym, że takimi znów mądrych i wrażliwych; Twój główny "zarzut" w tym względzie jest taki, że chcą odwieźć chłopca, którego postrzelił Trombley - naprawdę nie wierzysz, że goście byli absolutnie zdolni do wyrzutów sumienia?) , że to dowództwo daje ciała (weź pod uwagę, że Wright spędzał czas z marines, więc de facto właśnie ich punkt widzenia przyjmuje) i tak dalej, i tak dalej. A Ty z tezy serialu czynisz zarzut - dla mnie to z lekka absurdalne.

PS. "Hummery", a nie "Hammery" :)

"główną moją pretensją" jest to, że film jest trochę nijaki, "bez duszy". Do przedstawienia wojny jako takiej pretensji nie wnoszę. :) Wojskowa turystyka nie jest tu zarzutem, trochę jestem zaskoczony, że odebrałeś to jako zarzut. Być może mało precyzyjnie się wypowiedziałem. Raczej w moim odczuciu przyjąłem do wiadomości, że tak wygląda wojna ze słabszym i zdezorientowanym przeciwnikiem. Jeśli coś ma być zarzutem to to że żołnierze są "grzeczni", nie klną i wprost tryskają empatią, ciężko mi uwierzyć że taki jest stereotyp współczesnego marines. To raczej cenzura, zwana dziś dla "zmylenia przeciwnika" poprawnością polityczną

Oczywiście - Hummer, thx

Tylko że żołdacy w GK klną. : ) Nie, co prawda, tak dużo jak sobie wyobrażać można, ale fucki dość często lecą ( http://www.imdb.com/title/tt0995832/quotes ). Jeżeli chodzi o "nudność" mini-serii HBO i jej brak typowo wojennych chwytów, to dodam że właśnie tutaj zobaczyłem chyba najbardziej przerażające sceny przemocy wojennej. Wioska pełna cywili, zbombardowana bez powodu, granat rykoszetujący od asfaltu i rozbijający głowę cywilowi albo scena przy blokadzie drogowej. To jest zupełnie nowe oblicze wojny, ręki sobie nie dam uciąć ale we wszystkich odcinkach ginie więcej ludności cywilnej niż żołnierzy. Co do postaci - to jest czyste HBO, samo życie. Ludzie są przeróżni i zawsze daleko im do filmowych stereotypów. Świetnym przykładem jest Trombley, zwyczajny psychol, który strzela dla frajdy do cywili, aby w pewnych chwilach okazać się zwyczajnym kolesiem.

Trombley to psychol? Więc chyba jedzie na psychotropach, bo bez mała przez cały serial jest bardzo spokojny. Zresztą wystarczy popatrzeć jak moralizatorsko buduje się historie w tym filmie. Trombey zranił chłopca, inni ratują jego życie, a jak się okazuje, że potrzebna jest fachowa pomoc medyczna zwracają się w tej sprawie do dowódców, z "Ojcem chrzestnym" włącznie. Jest zły uczynek i jest od razu jego potępienie i zadośćuczynienie.

Owszem, ludność cywilna ginie, ale głównie z powodu niekompetencji dowódców,bądź przypadku, czy błędu człowieka. Nie ma w filmie (przynajmniej ja nie pamiętam) scen egzekucji, tortur i tym podobnych (pomijam wybryki "Kapitana Ameryki" który w tym wypadku może robić co najwyżej za "listek figowy" okrucieństwa. Zresztą jeśli miałbym kogoś nazwać psycholem to jego, zaś przez twórców serialu został wyraźnie i dobitnie ośmieszony, tak by nikt nie miał wątpliwości, że jego zachowanie jest "naganne"). Scen przemocy wojennej wprost nie dostrzegłem, to nie film o II WŚ, czy choćby o wojnie w Wietnamie, gdzie okrucieństwo było na porządku dziennym.

Właśnie dlatego jest świetną postacią. W normalnym filmie Trombley spałby ze swoim karabinem i masturbował się nad ciałami zmasakrowanych cywili śliniąc się obwicie, w GK jego socjopatyczne zachowanie wychodzi tylko w kilku momentach czy komentarzach. Ja w tej historii nie widzę ani potępienia ani zadośćuczynienia, Trombley swoim zachowaniem zyskuje w końcu akceptację oddziału a to że zawieźli chłopaka sanitariuszom zamiast strzelić mu w łeb ... Skupiasz się tak na tej historii z chłopakiem, a co powiesz o scenie, w której obserwowana od kilku godzin (nie pamiętam dokładnie) wioska zostaje nagle zbombardowana i ostrzelana. Żołnierze po 5 minutach czasu ekranowego zupełnie o tym nie wspominają, nie pociąga to żadnych konsekwencji. Nie nazwałbym tego moralizatorstwem.

Moim zdaniem to że kilkadziesiąt kobiet zostanie spopielone napalmem przez olewactwo czy niekompetencję ludzką jest równie niepokojące jak tortury w ciemnej piwnicy. Może trochę bezmyślnie użyłem określenia "przemoc wojenna", po prostu nie potrafię znaleźć odpowiednika.

Tak w ogóle, na tym się przecież skupia produkt HBO - na relacjach podwładny-szef. Na niekompetencji itd. W tej materii polecam serial twórcy GK, również od HBO, The Wire.

Najwyraźniej inaczej dostrzegamy akcenty rozłożone w tej produkcji. Dla mnie na przykład incydent z wysadzeniem wioski w powietrze, choć hekatomba dla jej mieszkańców, przez autorów został potraktowany raczej marginalnie, jako kolejny dowód na niekompetencje i bezduszność dowództwa. Gdyby miało być inaczej (moim zdaniem) cała sytuacja pokazana byłaby o wiele tragiczniej (zauważ że nie oglądamy z bliska zbombardowanej wioski, nie widzimy zwłok i rannych proszących o pomoc, za to pokazano dokładnie widzowi zbombardowany na pustyni piasek).

W ogóle okrucieństwo raczej jest w filmie (znów moim zdaniem) pokazane oszczędnie, raczej jako pojedyncze trupy niż hekatomba (jak wspomniałem zniszczenie wioski widzimy z daleka) co można potraktować jako posługiwanie się pewną symboliką, marginalizowaniem problemu, bądź po prostu zbyt niskim budżetem. Według mnie są to niedostatki scenariusza oraz warsztat któremu bliżej jest do rzemiosła (przy czym zaznaczam że nie mam nic do dobrego rzemieślnictwa) niż sztuki. Po prostu uważam, że można było zrobić to trochę lepiej, przy zachowaniu zgodności z założeniami filmu, być może pomogłoby też skrócenie serii o odcinek, być może wycinając część scen dodałoby to dynamiki.

Mam wrażenie, że konsekwentnie zapominasz, że autorem tej historii jest ten gość z Rolling Stone'a. To on napisał materiał, na podstawie którego potem powstał serial. Nasza perspektywa jest jego perspektywą, a jego perspektywa to perspektywa marines. Podkreślam to już drugi raz w tej dyskusji. Oczywiście, że nie widzimy wioski od środka, bo "nasi" marines w niej nie byli. Jeśli przyjmiemy, że oglądamy (nawet i podkoloryzowaną) "prawdę", to jak można w negatywny sposób komentować fakt, że dla efektu nie zostały dopisane sceny, w których marines patrzą na zwłoki i jęczących rannych?

Zgodzę się, że GK to absolutnie nie jest żaden szczyt szczytów, ale miejmy umiar :)

Jejks, gość z RS to najtandetniejsza postać w tym filmie moim zdaniem, w życiu nie wpadłbym na to żeby widzieć film jego oczami. Najsłabsza postać w całym filmie. Z premedytacją w recenzji pominąłem tą postać. Nie sądzisz że jak na dziennikarza to za mało jest "wygadany"? W końcu tacy dziennikarze to z niejednego pieca chleb jedli. Chyba że RS miał wojnę gdzieś i przysłał szósty sort.

Jak najbardziej widzimy wojnę oczami marines, ale co widzą marines to już jest jest kwestia scenariusz/reżyseria. Chyba nikt nie wierzy, że to jest wierna i dosłowna relacja. Zostały przyjęte pewne założenia i w taki, a nie inny sposób są realizowane. W moich oczach okrucieństwo wojny ma na celu przede wszystkim wykazywanie indolencji kadry dowódczej, nie jest jako takie głosem sprzeciwu przeciw wojnie. Dlatego nie ma potrzeby pokazywania zniszczonej wioski, szkoda kasy, wystarczy że zobaczymy jak wylatuje w powietrze przez wojskową lornetkę.

Hola, hola, to jest historia o marinesach, nie o dziennikarzu. Może nie przeczytałem w życiu zbyt wielu reportaży, natomiast w tych, które przeczytałem (większych i mniejszych) dziennikarz zazwyczaj jest praktycznie nieobecny, ewentualnie pojawia się wtedy, gdy ktoś coś mu bezpośrednio opowiada - i tu w gruncie rzeczy jest podobnie. Nic dziwnego, że postać wydaje się "nijaka". Poza tym - "tacy dziennikarze"? Zapominasz, co to za gość. On naprawdę (tak jak mówi marinesom na początku, za co z miejsca zyskuje ich sympatię) recenzował filmy porno dla Hustlera (a nawet pisał do nich scenariusze!). To nie jest żaden zaprawiony reporter wojenny.

To nie jest film o dziennikarzu (nigdzie nie twierdze, że jest pierwszoplanową postacią), ale to nie znaczy że dziennikarz ma być "dupą wołową" za przeproszeniem. Bierze on udział w tym co się dzieje. Może mieć emocje, charakter, swoje zdanie, będąc postacią marginalną. Można w niego (jak i we wszystkich innych) tchnąć życie (górnolotnie rzecz ujmując). Dbając o takie poboczne wątki buduje się właśnie klimat w filmach (m.in. oczywiście). A jeśli jest nieważny to powinien być "niewidzialny", przewijać się w dalekim planie, czasem przejść przez pierwszy. Tymczasem jest w grupie drugoplanowych bohaterów, tyle że jest nijaki. Diabeł tkwi w szczegółach jak to się mówi... Rozmowa z Ojcem Chrzestnym na końcu... wielce wymowne jeśli chodzi o postać dziennikarza.

Ja wierzę że to wierna relacja. A nawet jak nie dosłowna, to najrealistyczniejsza jaką dane mi było widzieć.

Bo oglądamy wszystko oczami Marnies. Gdybyś miał 5 minutową scenę kobiet ciętych odłamkami w slo-mo to by zupełnie nie wspógrało z dalszą częścią, tzn. obojętnością, marginalizacją i zapomnieniem w przeciągu pół dnia.

Negrin mnie ubiegł. ; x

A dlaczego by nie grała scena w której żołnierze patrolują zbombardowaną wioskę w poszukiwaniu śladów wojsk Saddama? Choćby przez kontrast, dotykamy prawie cudzego nieszczęścia, a za chwilę widzimy gadki żołnierzy o "dupie marynie", jak najbardziej do zrobienia. Przecie jest analogiczna scena z przeszukiwaniem wioski po zbombardowaniu pustyni. Tylko po co te wydatki, skoro założenie filmu jest inne (moim zdaniem). Ta druga scena o której piszę ma ten sam wydźwięk (indolencja dowódców), a jest zrobiona tańszym kosztem.

Tak w 3 słowach szkielet produkcji: krytyka nieudolności dowódców (nie odmawiam tu nikomu racji) do tego rzemieślnicze umiejętności od strony scenariusz/reżyseria/produkcja, w tym budżet którego należy pilnować. Plus poprawność polityczna. I mamy GenKill, serial który można obejrzeć bez bólu, ale i bez porywów. Nie twierdzę, że serial jest zły, jakby takim byl to bym nie wytrwał do końca, do tego pokazuje wojnę o której jeszcze w kinie nie powiedziano zbyt wiele. Po prostu nie jest dziełem, a rzemiosłem, zrobionym z pewną tezą (do czego autorzy mają pełne prawo).

Bonar - nie mam pojęcia czemu nie zrobili tej sceny. Zapewne dlatego że nie było jej w książkowym oryginale.

Mnie GK porwał zupełnie, ale ok - twoja opinia ma sens, gdzie ty tylko widzisz poprawność polityczną? Bo o przeklinaniu i moralizatorstwie już pisaliśmy.

Poprawność polityczna jest zaszyta już głęboko w amerykańskich produkcjach. Nie będę się upierał, że jest jednym z głównych założeń, ale dla świętego spokoju pewne utarte schematy w tej kwestii zastosowano. Postaci które mogą wywoływać jakieś negatywne skojarzenia są zwykle białymi, na krytykę "kolorowych" pozwalają sobie jedynie inni członkowie tzw. mniejszości. Żołnierze (wprost chętnie) pomagają Irakijczykom (będę się przy tym upierał bo moim zdaniem sceny te są wyraźnie zaznaczone). Znacząca jest scena gdzie żołnierz drwi sobie z kapelana. Swoją drogą a propo religii, to na przykład w FMJ żołnierze "musieli" kochać Najświętszą Panienkę (określenie z filmu), zaś tu naśmiewają się z kolegi który postanowił wziąć udział w nabożeństwie ("jeden taki zawsze się trafi" mówi z przekąsem któryś z marines).
Jak wspomniałem nie będę z tego robił jakiegoś wielkiego zarzutu, po prostu takie rzeczy trochę mnie rażą i tyle.

Sam sobie odpowiedziałeś. : ) Za czasów wojny w Wietnami dobry żółtek to był martwy żółtek i był żółtkiem. Obecnie, kiedy Ameryka szaleje na punkcie poprawności politycznej a nazwanie murzyna "czarnuchem" równa się wpierdolowi ludzie się inaczej zachowują. I to nie jest poprawność pochodząca od twórców tylko z "życia".

I nie bardzo czaję tego porównania do FMJ. Nabijanie się z religii ma świadczyć o poprawności politycznej?

To z religia to tak trochę mi się wtrąciło przypadkiem. Kapelan był czarny, a prześmiewca biały, też trochę znak czasów. Co do poprawności to dokładnie tak jak mówisz, życie to napędza, a w filmie dla świętego spokoju i obawy przed naklejką rasizmu tez się to nakręca i tak w koło, obieg zamknięty.

żołnierze są "grzeczni", nie klną i wprost tryskają empatią

Czy my oglądaliśmy ten sam serial? :) Bo ja bym o nich generalnie powiedział wszystko, ale nie że tryskają empatią (może z wyjątkiem filozofa Icemana, choć i w jego przypadku bym nie przesadzał, wszak to republikanin ;) ) - raczej wręcz przeciwnie, jeśli wziąć pod uwagę, jak marines w GK na ogół myślą o miejscowej ludności.

Pewnie oglądaliśmy to samo, ale inaczej :) Podałem już w tekście przykłady zachowań żołnierzy wobec tubylców, przypomnę więc może jeszcze "Doca" który prawie przy każdym spotkaniu z cywilami pomaga ludziom, lub scenę z któregoś z ostatnich odcinków, gdy mówi się o konieczności wprowadzenia nocnych patroli aby pomóc cywilom - na co nie zgadza się dowództwo. Jeśli to nie jest empatia to co? Stosunek do tubylców? O Wietnamczykach mówili "dobry Wietnamczyk to martwy Wietnamczyk", tu nikt sobie nie pozwala na takie uwagi.

Dodaj komentarz