"Lisztomania", reż. Ken Russell

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Chyba najdziwniejszy film, jaki widziałam :P

Opowiada o fenomenie Franza Liszta, przedstawionego jako gwiazda rocka w okrutnym świecie XIX-wiecznego show-biznesu. Cała sala ówczesnych groupies w czepeczkach kiwa się w rytm muzyki i piszczy "Franzie", gdy Liszt ściąga rękawiczki. Richard Wagner też chce być sławny, ale - ponieważ jest nadpobudliwym anarchistą w białym marynarskim wdzianku i czapce z napisem "Nietzsche" - jakoś mu nie wychodzi i musi uciekać się do podejrzanych praktyk w celu zdobycia fanatycznych wyznawców. Papież (w tej roli Ringo Starr) wysyła Liszta do zamku Wagnera-Antychrysta-Nadczłowieka (grającego na gitarze w stroju Supermana i blond peruce przed zahipnotyzowanymi dziećmi - tak, tak...), aby ocalił świat (Liszt, nie Wagner, nie papież, nie Superman). W międzyczasie mamy alegoryczne i kolorowe sceny przybliżające nam stosunki Liszta z kobietami, które wyglądają (sceny, nie kobiety), jakby reżyser za dużo wypił (szczerze - cały film tak wygląda). Kiedy Liszt przybywa do zamku, Wagner - zamiast marynarskiego wdzianka i pasa z nabojami - nosi szlafrok w panterkę (o ile dobrze pamiętam). W międzyczasie córka Liszta, Cosima, zostaje panią Wagner i zaczyna wypróbowywać magię voodoo na własnym ojcu, co nie byłoby może szkodliwe, gdyby ojciec nie zdradzał jej matki i nie walczył (na muzykę) z jej ukochanym mężem. (Wcale nie zdradzam fabuły, bo pisać o tym to nie to samo, co ZOBACZYĆ). Końcówka jest tak, hm, niesamowita, że nie jestem w stanie jej opisać, nawet ogólnikowo.

Prawdopodobieństwo, dobry smak, logika i prawda historyczna nie stanowią dla tego filmu żadnych barier. Wszystko rozmywa się w daleko posuniętym symbolizmie i wielu niezbyt wysublimowanych żartach sytuacyjnych. Niektóre są tak absurdalne, że zawsze mnie śmieszą, np. kiedy Liszt stoi na mrocznym placyku przed zamkiem (?!) Wagnera i pyta przechodzących opodal Żydów "gdzie jest zamek Wagnera?", a Żydzi uciekają z krzykiem - nawiasem mówiąc, pod zamkiem są TYLKO Żydzi. Albo kiedy na początku filmu Wagner wdziera się do garderoby Liszta, Wielkiej Gwiazdy Rocka, i spotyka tam Rossiniego (jedzącego fastfoodowe skrzydełka kurczaka; trzeba usłyszeć, jak Liszt mówi "meet Rossini"), Brahmsa, Berlioza, kaszlącego Chopina i George Sand mówiącą męskim głosem. Nie wiem, kto dał pieniądze na taki projekt, ale kiedy się spojrzy na wysokobudżetowe produkcje lecące teraz w kinach ("Zapowiedź"), sfinansowanie "Lisztomanii" jawi się jako awangardowy koncept artystyczny...
Czasem zastanawiam się, jak wyglądałaby kinematografia, gdyby wszyscy zaczęli kręcić takie wizje bez ograniczeń. Np. bardzo chętnie obejrzałabym coś w tym stylu o rewolucji francuskiej... tylko, jakby to powiedzieć: SUBTELNIEJSZE. To mój główny zarzut wobec filmu: wizja wizją, ale są granice estetycznej przesady.

Zapomniałam wspomnieć, że muzyka obecna w filmie to Liszt i Wagner w wersji gitarowo-musicalowej, co brzmi lepiej, niż może się wydawać. Liszta gra i śpiewa (niesamowicie) Roger Daltrey z The Who. Oczywiście "Walkiria" na zespół rockowy to nie to samo, co "Walkiria" na rozszerzoną orkiestrę symfoniczną.

Fajnie byłoby trochę absurdalnej wyobraźni Russella przenieść na bardziej "epokowy" film, z oryginalną muzyką i strojami oraz z bardziej rozsądnym, prawdopodobnym historycznie scenariuszem. Ale wtedy to nie byłaby już "Lisztomania" - zdumiewające, niesmaczne osiągnięcie lat 70.

Zwiastun:

Hihi:)) No przymierzałem się już czas jakiś do tego filmu i ta notka przekonała mnie ostatecznie, aby go jednak obejrzeć. Mimo iż za Kenem Russellem nie przepadam.. Ale cóż, dam mu kolejną szansę..

jakby co - to jest bardzo dziwny i niesmaczny film, ostrzegałam ;)

Film ląduje w schowku. A jeszcze chciałam Ci powiedzieć, że uwielbiam Twoje sms-y, a najbardziej mnie rozłożył na łopatki ten przy "Eragonie". :D

(baaardzo) spóźnione dziękuję :) (pisałabym więcej, ale filmaster ładuje mi się jakoś beznadziejnie wolno)

Retrospektywa Kena Russella odbędzie się już za miesiąc na toruńskim Tofifeście, na który zapraszamy wszystkich Filmasterów (i robimy to w sposób przekonujący, fundując karnety).

Dodaj komentarz