Od światowej rewolucji do rozczarowania w jednym państwie

Data:
Ocena recenzenta: 3/10
Artykuł zawiera spoilery!

Gdybym miała opisać ten film w jednym zdaniu, użyłabym zwrotów "dla każdego coś miłego" i "poprawność polityczna". Podobne połączenie w większości przypadków staje się dla filmowego dzieła sztuki zabójcze; niestety, również "Bitwa warszawska" Jerzego Hoffmana utknęła na tych grożących potencjalnym blockbusterom mieliznach.
Nieprzekonanym do mojej metafory przypomnę, że mielizny wprawdzie nie oznaczają głębokiego dna, ale są - kluczowe słowo - płytkie. Idąc na "Bitwę", nie spodziewałam się, oczywiście, pogłębionej refleksji historiozoficznej. Jednak kiedy autorzy scenariusza decydują się już prowadzić parę znaczących postaci, wymaga to - moim skromnym zdaniem - zdecydowanego podejścia. Najlepiej wyszedł Piłsudski grany przez Olbrychskiego, pewnie dlatego, że wypaczenie wizerunku Marszałka w ten czy inny sposób przesłoniłoby resztę filmu dla części rozpolitykowanych recenzentów. Nadspodziewanie dobrze wypadła też krótka scena z młodym, ironicznie uśmiechniętym Tuchaczewskim, którego (podobnie jak wiele innych wątków czy bohaterów w filmie) chciałoby się zobaczyć więcej niż raz.

Gorzej poszło scenarzystom z pozostałymi bolszewikami. Fajnie, że mamy Trockiego w pociągu, Lenina wśród działaczy Międzynarodówki, Stalina z fajeczką. Ale na widok tej pulchnej grupki panów w średnim wieku o twarzach staromodnych kelnerów można zwątpić w istnienie czerwonego terroru.[1] Nawet mniejsza o wygląd - twórcy "Bitwy" najwyraźniej nie mieli pomysłu, co właściwie zrobić z niejednoznacznymi początkami historii Republiki Rad. Zaczyna się obiecująco, czerwona gwiazda, przemowa o światowej rewolucji, czerwona impresja w 3D i wjeżdża tytuł filmu. Lecz kolejne obrazki z Kremla przyczyniają się raczej do rozczarowania miałkością intelektualną scenariusza niż do budowania napięcia. Nie wspomniano ani słowem o dwuznacznej roli, jaką odegrał Stalin na froncie. Jedna z ostatnich scen - w której Lenin, Trocki i Stalin stoją w pustym pokoju, Lenin przewraca czerwone chorągiewki na mapie, mówi o budowie socjalizmu w jednym kraju (!) i wychodzi, dwaj jego współpracownicy mierzą się krótko wzrokiem (...), przy czym Trocki milczy (!!!) - powinna być przykładem, jak NIE pokazywać ewolucji ideologii czy sporów o nią. Wiedząc z góry, kto przejmie władzę po śmierci Włodzimierza Iljicza, a kto zostanie wypędzony z ZSRR i zamordowany dwadzieścia lat później nie mogę znaleźć w tym epizodzie większego sensu - poza łopatologicznym, a zarazem nieuzasadnionym w filmie przekazem, że oto bohaterscy Polacy pokrzyżowali bolszewikom złowieszcze plany podboju świata.
Być może pokrzyżowali, a może jednak nie. W pojemnym skądinąd obrazie Hoffmana nie znaleziono miejsca dla choćby wzmianki o Róży Luksemburg i działaniach niemieckich komunistów, a także, co dużo bardziej zaskakujące - dla Dzierżyńskiego. Ma on wprawdzie swojego reprezentanta w wyjątkowo jak na ten film ciekawej postaci polskiego czekisty[2], ale samego Krwawego czy też Żelaznego Feliksa nie uświadczymy nawet jako milczącego statysty wśród bolszewickiej wierchuszki.
Przyjmijmy jednak, że to nie ten film; że na wciągające, ciekawe psychologicznie dzieło kinowe o Dzierżyńskim, Dmowskim czy nawet Piłsudskim (...czemu nie hardkorowo o trzech na raz?) przyjdzie jeszcze długo poczekać. Problem w tym, że "Bitwa warszawska 1920" nie zdaje egzaminu także - a raczej przede wszystkim - jako rozrywka na pewnym poziomie.
Stosunkowo bezbolesny, a często wciągający proces oglądania filmu najwięcej zyskuje dzięki pięknym zdjęciom w eleganckim 3D. Także dźwięk, muzyka, stroje potrafią zachwycić - generalnie nie mogę nic zarzucić stronie technicznej (poza nienaturalnie białymi zębami Nataszy Urbańskiej w scenach batalistycznych). Kilka ujęć - jak białe ślubne pantofelki Oli wśród końskich kopyt, zbiorowe portrety ochotniczek do wojska i warszawskich robotników, modlitwa księdza leżącego w pyle bitewnym czy czerwonoarmiści idący przez osłonecznione pole do taktu Międzynarodówki - to dla mnie chwile efekciarskiej kinowej poezji najlepszej jakości.
Niestety, tylko chwile. Zachowując proporcje pewnego ciężaru gatunkowego zaryzykuję stwierdzenie, że "Bitwa warszawska" cierpi na "syndrom >>Katynia<<": wątki i epizody o sporym potencjale połączone w urywany, niekonsekwentny w oczach widza sposób. Są w "Bitwie" postaci i historie, które zasługiwałyby na rozwinięcie i pogłębienie: romantyczny dowódca ukraińskiego oddziału ratującego Jana, ww. ideologiczne niuanse komunistów, sztab Tuchaczewskiego, para sympatycznych telegrafistów-kryptologów, znajomość księdza Skorupki z Janem, a przede wszystkim - wątek romansowy, czyli miłość dwójki głównych bohaterów, Oli i Jana.

Zarówno ona, jak i on to postać z potencjałem, ale gdzieś w biegu filmu ten potencjał się wypala i ich charaktery pozostają bezbarwne - przy czym o ile losy Oli były mi zupełnie obojętne, to Jan budził we mnie właściwie pewną niechęć. Trudno powiedzieć, żeby wina leżała po stronie aktorów: widać, że zwłaszcza Borys Szyc robi, co może. Najgorszy jest ten oczywisty potencjał.
Co na przykład, gdyby Jan naprawdę przeszedł etap fascynacji marksizmem, a nie tylko wyśmiewał się ze źle przetłumaczonych ulotek? Albo na odwrót: już po aresztowaniu przez bolszewicki oddział skłamałby o swoich sympatiach politycznych i realizował program "pośmiertnego życia Konrada Wallenroda" w tych szczególnych, postromantycznych warunkach. Z kolei położenie większego nacisku na jego postać, rozwinięcie jej, zrezygnowanie z szerszego kontekstu historycznego pozwoliłoby na spójne, wzruszające kino "wojny jednostki" jak w rewelacyjnych filmach radzieckich "Los człowieka" i "Ballada o żołnierzu".
Kiedy myślę o Oli, granej poprawnie przez wyjątkowo ładną Urbańską, przychodzi mi do głowy z kolei przejmujący obraz "Lecą żurawie", opowiadający właśnie o dziewczynie czekającej na swojego ukochanego-żołnierza. Mimo, że bohaterka "Lecą..." w swoich działaniach jest dużo bardziej statyczna niż Ola, jej przeżycia wywołują u widza zdecydowanie więcej emocji. Scenariusz oddaje po prostu w wiarygodny psychologicznie sposób jej wątpliwości, strach i rozterki, czego trudno się dopatrzeć we fragmentarycznej "Bitwie warszawskiej". Ola tańczy, walczy, płacze, śmieje się, mogłaby przeżyć, zginąć czy nagle wyjechać do Indii, ale trudno mi sobie wyobrazić, żeby stać ją było na odrobinę charakterystycznych właściwości. Robert Musil byłby zachwycony.
Dysponując takimi postaciami trudno zainteresować widza historią romansu. Oczywiście udany wątek romansowy nie wyklucza wcale wciągającej akcji w filmie; może mieć nawet drugorzędne znaczenie dla fabuły, a i tak nieść za sobą ogromny ładunek uczuciowy. Przypomnijmy choćby piątą część Gwiezdnych Wojen. Han Solo i księżniczka Leia to para zabawna i z charakterem, a rozwój ich znajomości ma ścisły związek z dramaturgią całej sagi. Tymczasem pokraczny schemat narzeczeństwa i małżeństwa Oli i Jana z "Bitwy" rujnuje dodatkowo koszmarne zakończenie, przypominające nieco wymuszony happy end "Wroga u bram" - z tym, że we "Wrogu..." to chyba jedyny słaby moment filmu, no i romans bohaterów jest kluczowy dla fabuły. "Bitwa warszawska" zaś nie zmieniłaby się specjalnie, gdyby Ola była siostrą, matką, córką, czy jakąkolwiek bliską Janowi kobietą zamiast jego wielką miłością.
Podsumowując, "Bitwy warszawskiej 1920" nie ogląda się źle; ale po seansie pozostaje okropne uczucie niedosytu. Niby nic nie razi, niby trudno znaleźć zupełnie niepotrzebny element, a niektóre sceny czy postaci są zupełnie udane - tylko jest ich za mało. W tym jakby nie było ambitnym przedsięwzięciu zabrakło harmonii, pomysłu, koncepcji: słowem tego, co z dość poprawnego rzemieślniczego wyrobu mogłoby uczynić satysfakcjonującą artystycznie rozrywkę.

______
[1] Bardzo chciałam znaleźć zdjęcia filmowych postaci historycznych i wkleić wraz z ich rzeczywistymi odpowiednikami, ale ilość screenów z "Bitwy warszawskiej" w internecie jest wyjątkowo ograniczona. Wszystkim, którzy widzieli "Bitwę", proponuję porównać ekranowego Stalina ze zdjęciem "oryginału":
(btw to fotomontaż zrobiony po śmierci Lenina, ale nie mogłam znaleźć innego zdjęcia J.W. Dżugaszwilego z tego okresu) lub Trockiego z tym plakatem: http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Leon_Trotsky.JPG&filetimestamp;=20080228025019 - to są dopiero ludzie, których ataku na Europę obawiał się Witkacy. Jasne, że aktor nigdy nie będzie wyglądał w stu procentach jak postać historyczna, lecz (poza może absurdalną aparycją Goebbelsa z "Upadku") nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek mi to aż tak przeszkadzało.
[2] btw dlaczego jeden z recenzentów napisał, że czekista jest synem polskich zesłańców (w domyśle: z patriotycznego powstania/działalności)? Przecież z ust naszego bohatera pada wyraźna informacja o roku 1905, który przyniósł rewolucję w Rosji stanowiącą inspirację dla strajków i zamieszek robotniczych na ziemiach polskich.

Zwiastun:

Czyli co, Hoffman zrobił historyjkę o miłości w trakcie wojny? Jeżeli tak to ten film nie nadaje się nawet dla wycieczek szkolnych.

Wyobraźmy sobie porządny film osadzonych w tych czasach, z Piłsudskim i Dmowskim śmiertelnie skłóconymi co miało swój początek w rywalizacji o jedną kobietę. Ze Stalinem dzięki, któremu Polacy tę wojnę wygrali, bo nie chciał wysłać wojsk na północ, przez co powstał wyłom, z ogromną rolą polskiego wywiadu i podsłuchiwaniem rozkazów przeciwnika. To ja się pytam o czym jest ten film, skoro historia daje materiał, którego prawie nie da się zepsuć?

Eee ja był nie był tak surowy z oceną. Nie jest to gorszy film od śmiertelnie nudnego Pearl Harbor z Affleckiem. W Bitwie jest chociaż trochę humoru i są piękne zdjęcia. Zresztą w Wielkiej Brytanii zachwalają polską superprodukcję.

Dlatego oceniłam go na cztery gwiazdki, nie jedną. Zupełnie beznadziejny nie jest, ale "historycznego potencjału" prawie w ogóle nie wykorzystuje, czego najlepszym przykładem może być pominięta kontrowersyjna decyzja Stalina. Nie widziałam Pearl Harbor, ale czy na pewno powinniśmy się porównywać do najgorszych? ;)

Dodaj komentarz