Harry Potter sześć i pół czyli różdżki i horkruksy

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Było miło. Poznaliśmy jedenastoletniego berbecia zamieszkującego w komórce pod schodami, przez ładnych parę lat przeżyliśmy z nim niejedno, ale czas już najwyższy pozamiatać. Ponieważ w międzyczasie różnorakie wątki niebezpiecznie się rozrosły, zajmie to aż dwa filmy. Oczywiście pierwszy z nich automatycznie staje się czymś w rodzaju preludium czy też przystawki. Pół roku przerwy między przygrywką a grand finale? Może warto poczekać do lipca...

Wchodząc do kina możemy być pewni - i nie jest to specjalny spojler - że ostateczne rozstrzygnięcie porachunków między demonicznym Lordem Voldemortem a smarkaczem z piorunem na czole nie nastąpi jeszcze w tym odcinku. Losy tych dwóch postaci przywodzą na myśl pasażerów autobusu prowadzonego przez kierowcę z fantazją. Adwersarze zderzają się ze sobą, czasem nawet dość mocno, ale ostatecznie zawsze lądują w przeciwnych końcach pojazdu. Nie inaczej jest i tym razem. Harry, którego celem jest zniszczenie Voldemorta, porzuca szkołę by zająć się poszukiwaniem horkruksów - kawałków duszy Czarnego Pana, który w przezornie podzielił swoje jestestwo na siedem części. Lord Voldemort poszukuje zaś pewnego przedmiotu nadającego się najlepiej do mordowania młodych czarodziejów. Potterowi tradycyjnie towarzyszą przyjaciele - rudowłosy Ron i superinteligentna Hermiona. Czarny Pan jak zwykle ma u boku hałastrę wiernych popleczników zwanych Śmierciożercami oraz ulubione zwierzątko domowe - ogromnego węża imieniem Nagini.

Pozwólcie mi przy okazji lojalnie ostrzec, że jeśli "horkruks" jest dla Was słowem nieznanym, nie bardzo macie czego szukać w kinie. Obejrzenie "Insygniów śmierci" bez podstawowej choćby znajomości pozostałych książek lub filmów przypomina przeczytanie ostatniej strony kryminału, w którym nie wiemy o co chodzi. Zamykanie wątków zobowiązuje.

A jeśli czytaliście względnie oglądaliście? No cóż, jeśli wytrwaliście, to znaczy że sprawiło Wam to przyjemność, nie ma więc powodu by kolejna część przygód Pottera, napisana przez tę samą autorkę co ostatnie 6 tomów i nakręcona przez tego samego reżysera co ostatnie 2 filmy, miała się Wam nie podobać. Ponieważ "Insygnia śmierci" są ekranizacją, która ma te same wady i zalety co i książka.

Siódmy tom sagi o Potterze nie należy do najlepszych w cyklu. Trzeba przecierpieć długie fragmenty, podczas których Harry z przyjaciółmi ukrywają się w lesie a dodatkowo pojawia się tam trochę rozwiązań fabularnych, których po prostu nie kupuję. W prostej linii przekłada się to na okazjonalną nudę i unoszenie brwi w trakcie oglądania filmu. Oczywiście zdaję sobie oczywiście sprawę, że są to powieści przeznaczone dla młodzieży, nie zaś dla starych cynicznych zgredów. Mimo to upieram się, że motyw wielofunkcyjnego wygaszacza, który Ron otrzymał w spadku od dyrektora Hogwartu ociera się o deus ex machina i uwierzą w niego chyba tylko małe dzieci. A tych w kinie być nie powinno.

Dzieci, które dla potrzeb kinowych definiuję jako widzów nie umiejących jeszcze przeczytać napisów, powinny "Insygniów śmierci" unikać - czy raczej powinni unikać ich troskliwi rodzice. Trup nie ściele się specjalnie gęsto (chociaż gęściej niż we wczesnych Potterach), ale i tak trafi się kilka scen będących idealną inspiracją do nocnych koszmarow. Film trafi na rynek równolegle w wersji dubbingowanej i z napisami - radzę zwrócić na to uwagę podczas kupna biletów - ale wobec jego kompletnej nieprzydatności dla milusińskich zastanawiam się czy było w ogóle warto wydawać pieniądze na gaże dla polskich aktorów.

Zarzuty, jak by nie były poważnie, nie zmieniają faktu, że Pottera ogląda się jednak przyjemnie. Miłośnicy świata J.K. Rowling znajdą tu specyficzny klimat, który przyciągnął ich do lektury książek. Niezależnie od tego, czy akcja przeniesie nas do Nory, do oprószonego śniegiem miasteczka, czy na pokaz najnowszej kolekcji gotyckich ciuchów, pardon, naradę Śmierciożerców, "Insygnia" niezmiennie emanują urokiem, do którego zdążyłam się przyzwyczaić. Z dużą satysfakcją obejrzałam kilka scen zahaczających o urban fantasy, w których magiczna wojna przenosi się na ulice Londynu - nawet jeśli nigdy nie potrafiłam patrzeć poważnie na pojedynki staczane za pomocą kijków przypominających batutę. Fragmenty w Ministerstwie Magii, w którym poplecznicy Voldemorta wprowadzili prawnie usankcjonowany rasizm i terror, zachwycają zarówno wizualnym przepychem, jak i nieco orwellowską atmosferą. Nie mogę też nie zwrócić uwagi na wyjątkowo ładną, nieco burtonowską aranżację bajki o trzech braciach. Ogólnie rzecz biorąc nowy Potter to wspaniała karma dla oczu. Scenografia jest wycyzelowana do najmniejszych szczegółów, kostiumy efektowne a efekty specjalne znakomite. Miło jest również zobaczyć starych przyjaciół w epizodycznych rolach - wspomnianego już sarkastycznego Rickmana, toczącą pianę z ust Helenę Bonham Carter i mojego ulubieńca Johna Hurta (na ekranie spędza nie więcej niż pół minuty).

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o jeszcze jednej sprawie - otóż nowy Harry Potter to, obok "Kill Billa", kolejny film, który powinny obejrzeć nastoletnie dziewczynki. Albowiem najtwardsza i najdzielniejsza jest tutaj właśnie kobieta. Gdy trójka przyjaciół musi opuścić rodziny i zacząć się ukrywać, to właśnie Hermiona Granger okazuje się być urodzoną działaczką podziemia. Jest przewidująca, inteligentna, nie traci głowy w nagłych sytuacjach, najlepiej z całej trójki posługuje się magią. Na jej tle Ron i Harry to kompletne fajtłapy, chociaż niewątpliwie fajtłapy odważne i poczciwe.

"Harry Potter i insygnia śmierci" to film raczej dla tych, którzy w świecie J. K. Rowling czują się dobrze i wiedzą już o nim to i owo. Osobiście właśnie do takich widzów należę i chociaż nawet w kategoriach potterowych nie jest to najlepsze co może być (moim ulubionym filmem z tego cyklu jest "Więzień Azkabanu"), to nie można też powiedzieć, by był to film niedobry. Potraktowany w kategoriach smacznej przystawki przed majaczącym na horyzoncie daniem głównym sprawdzi się z pewnością jak należy. Potteromaniacy do kin!

więzień azkabanu?????? FILM więzień azkabanu???? ale dlaczego,for god's sake?

Książka najlepsza z całego cyklu, więc i fabuła też najlepsza. Poza tym Gary Oldman. I bohater jakoś wyraźnie się zmienia i dojrzewa. I dementorzy, którzy są tacy fenomenalnie wstrętni. I estetycznie też najbardziej odpowiadała mi ta część.

Niezły był też "Zakon Feniksa", bo miał silny wątek polityczno-medialny.

A Ty który film najbardziej lubisz i na litość, dlaczego akurat ten? :)

Chyba nikt się nie spodziewał, że HP będzie filmem wybitnym. Jak aktorsko prezentują się odtwórcy głównych ról? To była bolączka np. Czary ognia. Radcliffe jak zwykle najsłabszym ogniwem? Dużo jest Heleny Bonham Carter? Bo to ona na spółkę z Voldemortem ratowała te filmy.

Ja w Potterach w ogóle najbardziej cenię role drugoplanowe. Helena ma epizodyczą rolę, więc siłą rzeczy jest jej niewiele, ale więcej niż zwykle. Sporo jest Vodemorta też ;)
Młodzi aktorzy są według mnie średni, ale nie na tyle fatalni, żeby mnie zdenerwować. Z całej trójki wg mnie najlepsza jest Hermiona, ale może uważam tak dlatego, że lubię tę postać.

według mnie bonham carter przekoloryzowała postać i za bardzo widać, że po prostu jest aktorką odtwarzającą przydzieloną jej rolę,a nie beatrix lestrange.

radcliffe według mnie się poprawił zdecydowanie, a mam też słabość do szalonookiego- jest świetnie sportretowany i żegna się z widzami z klasą ;)

mój ulubiony film to teraz ten,bo wydaje mi się dużo solidniejszy, niż jego poprzednicy.na litość boską,co oni zrobili z wilkołakiem w 3 części? czwarta też jest dosyć przyjemna,ale to chyba ze względu na bal i moją słabość do tej części książkowej. też kocham oldmana,ale dla mnie nie za bardzo pasował na syriusza-nie tak go sobie przynajmniej wyobrażałam. z resztą lupina też skrzywdzili.... poza tym,nie licząc pierwszej części filmowej,(kiedy byłam dzieciaczkiem) pierwszy raz wyszłam z kina usytasy, nie narzekając na nic.
swoją drogą,może to być kwestia tego,że nie odrobiłam pracy domowej i nie odświeżyłam sobie 'insygniów śmierci' przed seansem.

Bellatrix w wykonaniu Bonham Carter jest oczywiście bardzo przerysowana, ale w Potterze jest w ogóle dużo postaci karykaturalnych, vide Rita Skeeter albo ojciec Luny. Wg mnie jakoś strasznie nie odstaje.

Oldman i Lupin - ja się rzadko gniewam na reżysera, że podjął kontrowersyjną decyzję jeśli chodzi o obsadę czy scenariusz o ile tylko ona działa. Nie wszystko musi być tak jak w książce lub tak jak ja myślałam, że powinno wyglądać. Lubię, kiedy reżyser rezygnuje z wierności książce na rzecz jakiejś swojej wizjii. Syriusza oczywiście wyobrażałam sobie jako arystokratycznego, szczupłego i bladego, a nie jako wytatuowanego psychopatę. Ale jak się okazało, że jednak jest tym psychopatą, to spodobał mi się. A Lupina wyobrażałam sobie dokładnie tak - ubrany w bure kolory i zmęczony życiem. Co z nim było nie tak?

Mimo dwukrotnego oglądania filmu, trzymam się swojej oceny... nie odczuwam tej nudy ;x

Mnie jest łatwo znudzić. Wystarczy 5 minut łażenia bez celu po lesie i jestem ugotowana. ;)

to oczywiście moje subiektywna odczucie względem Lupina, aloe wyobrażałam go sobie jako dużo bardziej wymęczonego i wyjałowionego swoim wilkołactwem...no i przy tym pociągającego ;)

Dodaj komentarz