Poezja słucham...

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

O kurczę - pomyślałam - kolejny polski film. Gorzej - kolejny polski film o PRL nakręcony po upadku komuny. Gorzej - zachwalany przez krytyków. Gorzej... gorzej już właściwie być nie może. Dlatego właśnie poczułam się nieco zagubiona, kiedy kolejni znajomi, co do których jestem pewna, że się nie umówili, zaczęli mi ten film polecać. Wszyscy nie mogą być szaleni. Dobre słowo dodali od siebie Filmasterzy... No dobra, raz się umiera.

O cholera - pomyślałam po wyjściu z kina i był to początek dłuższej wiązanki, w której brzmiały akcenty podziwu.

Tak, to jest historia o kobietach w PRL, które utraciły bliskich na wojnie. Ale jest zabawna, przewrotna, ironiczna - reprezentuje sobą wszystko, czego dotąd nikt nie odważył się w takim filmie umieścić. Energiczna babcia, troskliwa (choć sarkastyczna) matka i córka-stara panna trzymają się razem niczym szekspirowskie trzy wiedźmy. Głównym zmartwieniem tej kobiecej szajki jest znalezienie męża młodej jeszcze Sabince, stąd przez ekran przewijają się dziwaczne, czasem tragiczne męskie figury, by wreszcie mógł pojawić się Bronisław. Bronisław ma prawdziwie królewskie wejście - przegania zbirów, którzy chcą napaść Sabinkę. Bronisław jest niezwykle przystojny, choć może trochę szorstki. Bronisław nosi się jak Humphrey Bogart i nonszalancko pali papierosy. Słowem - Bronisław nie powinien być facetem, któremu spodobałaby się wielkooka, zasuszona kobietka, jaką jest Sabina. A jednak się podoba. Coś z tym Bronisławem musi być nie tak. I faktycznie jest.


Sabinka (Buzek) i tajemniczy, przystojny Bronisław (Dorociński)

Lubię myśleć o "Rewersie" (napiszę może wreszcie tytuł) jako o filmie o kobietach i w pewnym sensie opowiedzianym językiem kobiet. Wczesny PRL to były dla nich ciężkie czasy - prawdziwi mężczyźni zginęli na wojnie, prawdziwe kobiety pozostały i musiały sobie radzić same. To właśnie ich punkt widzenia - zabarwiony ironią, emocjami, ale i niespotykanym, dwuznacznym moralnie pragmatyzmem - nadaje tej epoce nowego smaku. Wielka historia dzieje się jakby obok, ważna tylko o tyle, o ile ułatwia lub utrudnia przetrwanie własne i bliskich. Mężczyzna by zapewne cierpiał, wykonywał gesty i wpinał w klapę oporniki. Kobiety zostawiają przeszłość i żyją zgodnie z nowymi realiami. Ich PRL to pieczenie ciast, praca w wydawnictwie, opędzanie się od szefa, który pcha się z łapami. I kłopot z Bronisławem.


Trzypokoleniowa kobieca rodzina - Polony, Buzek, Janda

"Rewers" to czarno-biała czarna komedia. Wstawki kolorowe dziejące się współcześnie zręcznie puentują ten film, ale jego styl to odcienie szarości. Podobnie w scenariuszu - sam gatunek wymusza pewną niejednoznaczność bohaterów i Lankosz z rozmysłem to wykorzystuje. Bronisław to raczej prosty przypadek, choć teoretycznie najbardziej tajemniczy. Natomiast kobiety, z wielką gracją zagrane przez Buzek, Jandę i Polony, tworzą przewrotne trio, zarazem szlachetne i odrobinę makabryczne.

Odnotowawszy dobre aktorstwo, które akurat w polskim kinie miewało się zawsze w miarę nieźle, i naprawdę dobry scenariusz, muszę podkreślić, że mimo wszystko największe wrażenie zrobiła na mnie biegłość realizacji. Ten film po prostu nie mógł pojawić się w kraju, w którym do kin trafiają filmy reżyserowane przez partaczy, albo takie na których nic nie widać ani nie słychać. Reżyseria jest sprawna, sceny przemyślane, oświetlenie jak należy, dźwięk i muzyka na poziomie... Zdjęcia i praca operatorska wyrastają nawet ponad przeciętną (miewają się nieco gorzej w kolorowych wstawkach). Nie zdziwiłabym się, gdyby "Rewers" nakręcił Wajda - on jeden naprawdę zwraca uwagę na to, by film dobrze się oglądał. O ile akurat nie zajmuje się Katyniem. Ale jakiś Lankosz? Debiutant? Cały mój świat przewrócił się nagle do góry nogami. Nie powiem jednak, żeby było to nieprzyjemne.

"Rewers" jest raczej pozbawiony pretensji do wielkiej sztuki autorskiej, jak "Tatarak". Nie jest też w skali świata specjalnie nowatorski. To po prostu dobrze nakręcony i wyreżyserowany, niegłupi i trochę straszny film. Można wybrać się na niego w celach czysto hedonistycznych i nie być rozczarowanym - może tylko zakończenie mogłoby być jakąś minutę-dwie wcześniej. Jeśli chodzi o mnie, wyszłam z kina niezbyt równym krokiem, ale to dlatego, że nic mnie od dawna tak bardzo nie zaskoczyło. Muszę więc zamieścić oficjalne podziękowania dla SzariKa, którego notka do reszty przekonała mnie, żeby noga moja tam postała. Życie jest jednak pełne zasadzek, czasem, jak się okazuje, miłych.

Zwiastun:

Skąd ten pesymizm, że jak polski film to od razu zły. Jest wiele świetnych rodzimych tytułów. To chyba dobrze, że jest chwalony przez krytyków.

Też się na polskie kino trochę razy nadziałam, a przelaniem czary goryczy był Katyń. No, ale moja mama bardzo chce zobaczyć Rewers, więc może będę miała okazję zmienić zdanie o stanie rodzimej kinematografii.

@umbrin Pesymizm nie jest bezwarunkowy, wynika z niedawnych doświadczeń z polskim kinem. Jest kilka filmów wyprodukowanych u nas po 1989, które znajdują się u mnie w ścisłej czołówce ("Dług", "Katedra") albo takich, które z jakichś względów cenię ("Tatarak", "Kiler", "Dom zły"). Niestety odsetek bolesnych doświadczeń w ciągu ostatnich paru lat był tak wysoki, że jakoś czarno widzę każdy nowy polski tytuł.

A z ocenami krytyków to jest tak, że ludzie skądinąd rozsądni, którzy światową produkcję oceniają sensownie, dostają jakiegoś amoku kiedy przychodzi im napisać recenzję czegoś polskiego.
"Generał Nil" dostał od krytyków ponadprzeciętnie dobre oceny, podczas gdy nie jest to nawet średni film. "Nieruchomy poruszyciel" - ocena na Filmaster jakieś 4-5/10, a od Felisa 5/6. "33 sceny z życia", które i od Filmasterów, i od moich znajomych dostały takie sobie opinie, mają w Wyborczej maksymalną liczbę gwiazdek - czyli co? Arcydzieło! Kogo obchodzi jakiś tam Aronofsky (4/6 za Wrestlera) czy Tarantino (5/6 za "Bękarty wojny"), kiedy mamy Szumowską. No, i tak to jest z krytykami. Po takich wyskokach to ja im nie tylko nie wierzę - wręcz boję się iść na coś, co oceniają dobrze.

@Aquilla Czemu jak czemu, ale Rewersowi ma szansę się udać. :)

Prawda jest taka, że ostatnio co festiwal w Gdyni, to słyszę, że pojawiły się wielkie polskie arcydzieła i mamy "przełom". Rok temu strasznie dużo było krzyku, że nie nagrodzono wybitnych "33 scen" czy "Rysy", a to filmy tylko średnie.

Dlatego również patrzę bardzo sceptycznie na tego typu opinie i identycznie było z Rewersem.. nawet po recenzji Esme :) Ten film też żadnym przełomem nie jest i nie wierzę, żeby cokolwiek zwojował na zachodnich festiwalach. To tylko u nas ludzie są zszokowani, że można zrobić film na świetnym poziomie technicznym, na świecie to raczej standard. Rewers polecam, bo to po prostu bardzo przyzwoity film, który się przyjemnie ogląda. Szkoda, że nie jest to u nas standard...

Ja też uważam, że nie zwojuje, może za zdjęcia tylko.

Myślę, że polskie kino jest naprawdę dobre. Szczególnie teraz, kiedy młodzi twórcy mogą się wypowiedzieć. Jeszcze nie do końca jesteśmy skażeni komercyjną papką. Chociaż.....
Ale już od kilku lat nasz rodzimy ekran eksploduje pozytywnymi wibracjami.
A prawda od dawna znana - to, co podoba się krytykom, raczej nie podchodzi pod gusta zwykłych ludzi. I tylko co jest dla kogo ważniejsze.

No tak, tylko popatrz na sukcesy polskiego kina na znanych festiwalach; nie tylko, że tam nie wygrywają, ale od wielu lat nie trafiły nawet do konkursu. To jest obiektywna miara. Porównaj to sobie na przykład z sukcesami dużo słabiej rozwiniętej kinematografii rumuńskiej.

No, nie jest tak tragicznie chyba. W Karlowych Warach kilka polskich filmów zaistniało (z nagrodami jury włącznie: Świnki i Rysa chyba). Tatarak dostał nagrodę w Berlinie, wyświetlany był też na ważnych festiwalach na całym świecie. Doceniany jest Bagiński. Nie wiem czy Rumuni mają tylu twórców, ja kojarzę tylko Mungiu tak z pamięci.

@Michuk Tak a propos kina rumuńskiego, to na Forum ENH wpadło mi w oko zestawienie 10 najlepszych filmów dekady wg MFF w Toronto i spójrz:

http://www.enh.pl/aktualnoscm.do?id=536

Oj, rzuciłem rumuńskie ot tak, nie żebym był wielkim ekspertem. Ale zapewniam, że nie samym Mungiu ono żyje, bo w Cannes w 2005 nagrodę działu Un certain regard dostał film "Śmierć Pana Lazarescu" Cristi Puiu, a rok później Złotą Kamerę w tej samej sekcji dostał "12:08 na wschód od Bukaresztu" Corneliu Porumboiu.

Festiwale, które wymieniłeś to nie pierwsza liga. Zajrzyj sobie na strony festiwalu w Berlinie, Cannes, czy Wenecji i poszukaj polskiego filmu w głównym konkursie. Znajdziesz węgierskie, znajdziesz rumuńskie, znajdziesz czeskie, a nawet łotewski. A kiedy trafił tam ostatnio polski film? Ja nie pamiętam. Oczywiście nie uznaję Pianisty za polski film :)

Sundance! W tegorocznym konkursie weźmie udział "Wszystko co kocham" Borcucha, całkowicie niezauważony w Gdyni. ;)

Dodaj komentarz