The Hurt Locker

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Kathryn Bigelow rozwiodła się z Jamesem Cameronem 19 lat temu - w tym roku stawia kropkę nad i, walcząc z nim o nagrodę Akademii w kategorii Najlepsza Reżyseria. I gdybym nie była bullterierem Tarantino, kibicowałabym jej dość zaciekle, choćby ze względów równościowych, jako stronie pokrzywdzonej przez dystrybutora. Podczas gdy smerfowa Iliada Camerona wciąż nie schodzi z ekranów kin, The Hurt Locker pokutuje na DVD w oczekiwaniu na premierę... w Canal +. Największa post-małżeńska awantura Hollywood omija polskich kinomanów łukiem, gdyż najwyraźniej ktoś zbytnio wziął sobie do serca poniższe ostrzeżenie:
Humvee

Zostawmy chwilowo dystrybutorską gafę (stracona szansa na zysk kole z pewnością mocniej niż jakiekolwiek słowa) i przejdźmy do rzeczy. Czego może dotyczyć film pod tytułem W pułapce wojny, nie jest się trudno domyślić. A w branży, w której "robią" Coppola, Eastwood, Stone i Scott wyjątkowo ciężko jest zabłysnąć. Jeśli Bigelow się to udaje, to dzięki temu, że zajęła sobie interesującą niszę...

Mrocznym sekretem wojny jest to, że niektórzy ją kochają. Próbuję dowiedzieć się dlaczego, spojrzeć na to, co znaczy być bohaterem w kontekście wojny w XXI wieku.

Wojna XXI wieku to taka, na którą idą nie zwykli ludzie, lecz wyszkoleni profesjonaliści. I Bigelow daje nam profesjonalistów - trzyosobową drużynę amerykańskich saperów działającą w Iraku. Trudno sobie chyba wyobrazić miejsce na Ziemi, w którym specjaliści od rozbrajania ładunków wybuchowych mieliby więcej roboty - w tym zakresie pomysłowość irackich "rebeliantów" nie ma granic i zanim na ekranie pojawią się napisy, uzyskamy na to sporo przykładów. The Hurt Locker to właściwie nic innego jak seria wycieczek ciężkim pojazdem humvee, przeplatanych serią ekscytujących chwil, w których nikt, włącznie chyba z aktorami, nie jest pewien, czy aby za chwilę wszystko nie wybuchnie. Sekretem pracy sapera jest to, by nie wybuchło wcale, albo przynajmniej zrobiło to jak najdalej od nas... Ale zaraz... Gdzie przyobiecany bohater? Tam idzie!

Sierżant James

Wskutek interesującego zabiegu narracyjnego bohatera poznajemy stopniowo, na początek oglądając go oczyma kolegów z drużyny. Toteż początkowo sierżant James jest dla nas idiotą, niepotrzebnie ryzykującym życie swoich ludzi, aby tylko móc się popisać kolejną efektowną akcją. Jednak ostateczny obraz, o który zapewne chodziło twórczyni The Hurt Locker, i który w pełni ujawnia się w finale, jest nieco inny. Bohater XXI wieku to uzależniony od adrenaliny stary wyjadacz. Nie potrafi już żyć bez wojny - wszystko jedno kto tym razem podkłada bomby, liczy się wyzwanie i dreszcz ryzyka. Ponad życie przedkłada pracę. I choć wydaje się rozumieć cudzy strach przed śmiercią, sam już go nie odczuwa.

Gdyby nie był to film tak bardzo realistyczny i mocno osadzony w realiach okupacji Iraku, można by uznać go za ironiczny komentarz natury socjologicznej. Gdy mówimy o medycynie, nauce lub technice, kult profesjonalizmu wydaje się być czymś naturalnym. Łatwo przychodzi nam sympatyzować z ludźmi, którzy poświęcają wszystko w imię służenia ludzkości. A jeśli sednem ich życia staje się wojna?

Film Bigelow to pełna napięcia opowieść o codziennej pracy wojskowych specjalistów. Nie może pochwalić się wysokim budżetem, ale utrzymuje dobry poziom realizacji, o czym świadczą liczne nominacje do Oscara w kategoriach technicznych. Dzięki sprawnej reżyserii i wiarygodnym, choć nieskomplikowanym sylwetkom bohaterów, potrafi bez trudu całkowicie zaabsorbować uwagę widza. Czy The Hurt Locker ma szanse w wyścigu po Oscary? Zapewne nie. Ale ciężko zapracował na swoje nominacje, chociaż nie jest to ani wielkie widowisko, ani też dzieło wyjątkowo wyrafinowane. Po prostu dobry film. Takich też nie ma bardzo dużo.

Zwiastun:

Czy The Hurt Locker ma szanse w wyścigu po Oscary?

Akurat szanse ma spore - po odebraniu większości nagród od różnych gildii reżyserów i stowarzyszeń krytyków, film Bigelow uznawany jest za głównego kandydata do odebrania nagrody za najlepszy film.

Nie wiem czy słusznie. Wydaje mi się, że ciekawszym i przede wszystkim świeższym filmem są jednak Bękarty Wojny, a nawet Avatar. Od czasu obejrzenia Hurt Lockera zastanawiam się czy film ten dołączy do grona klasyków kina wojennego czy zostanie zapomniany w gąszczu tego typu produkcji. Nie sposób odmówić mu oryginalności i tego, że powiedział o wojnie coś nowego, w interesujący sposób. Z drugiej strony nie widzę jakoś tego filmu za 20 lat, wymienianego jednym tchem z Czasem Apokalipsy, Full Metal Jacket czy Cienką czerwoną linią.

"The Hurt Locker" to absolutnie nie jest ta sama liga co "Czas apokalipsy" (pozostałe 2 to nie wiem, wiszą mi na wishliście). Jeśli cokolwiek z tegorocznych kandydatów może do niej pretendować, to "Bękarty" (i im kibicuję). "Avatar" ma jak dla mnie zbyt papkowaty scenariusz i jeśli zostanie klasykiem, to tym gorzej dla klasyki.

Ale chcę złośliwie zauważyć, że żaden z 3 wielkich, które wymieniasz, nie może pochwalić się Oscarem za najlepszy film. Widocznie to nie jest nagroda przyznawana wielkiemu kinu, tylko właśnie filmom dobrym. I jako taka pasuje do Hurt Locker jak ulał. :)

Chyba wysypałam sobie ostatni akapit notki tym chytrym stwierdzeniem. Kurczę.

A ja się cieszę, że premiera w Canal +... bo mam :) Nie wiesz może Esme, kiedy ta premiera?

Coś mi się zdaje, że 20 lutego (sobota) o godzinie 20. Save the date! :)

20.02 20.00??

cóż za kombinacja! ;)

Ciekawe ile to będzie w systemie trójkowym.

4590. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

W systemie trójkowym to jeszcze rok można dołożyć, bo 2010 jak znalazł pasuje. Co do konwertowania to zależy jak zapisać, jeśli np. zacząć od daty, a potem przejść do godziny, czyli:
200220102000, to jest to liczba 372087. Nic ciekawego niestety :)

A tu masz kalkulator gdyby Cię to naprawdę pasjonowało ;))

Wiedziałam, że mogę na Was liczyć :)

na C+? Świetnie, też się cieszę :)

Właśnie, to ja bardzo proszę o wrażenia po projekcji. Byłam na tym filmie w kinie Kultura i podobał mi się, ale kiedy potem zobaczyłam jakiś fragment na małym ekranie, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego mnie nie denerwowały zdjęcia z ręki, nagłe zwroty kamery itd. Może to brak kontekstu... a może Hurt Locker, wyświetlony w TV, nie działa. Nie wiem które z tych dwóch, mam nadzieję, że pierwsze.

Po obejrzeniu tego filmu zastanawiałem się, dlaczego tyle wyróżnień mu przyznano?

Dla mnie to kolejna opowieść o demonach wojny w stylu "Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej". Do tego mniej dynamiczna i momentami strasznie naiwna.

Ile można wałkować motywy żołnierskich problemów rodzinnych i wojowników w stylu Rambo, którzy wmawiają sobie, że ich życie stanowi armia i tylko ona?

Główny bohater mnie w ogóle nie przekonał :/ Dla mnie był buntownikiem bez powodu, który w idiotyczny sposób narażał życie swoje oraz kolegów. Wydaje mi się, że w prawdziwym wojsku, po kilku takich wybrykach, zrobili by mu niezłą "kocówę".

Przyznanie Oskara tak przeciętnemu filmowi, jak ten zdewaluowało by wartość tej nagrody, tak samo jak w przypadku Nobla, który zmalał w moich oczach po przyznaniu go Obamie.

Nie ma także po co pisać tu o klasykach wojennych :/ Grzech w ogóle o nich wspominać podczas tej dyskusji. Porównywanie "The Hurt Locker" do "Czasu Apokalipsy", albo "Full Metal Jacket", to jak porównywanie złożonej filozofii do prostej matematyki. Myślę, że za 3 lata film ten będzie można kupić z Bravo Girl.

A to ciekawe - żołnierz nie ma w tym filmie żadnych problemów rodzinnych (może trochę wyrzutów sumienia)- jego żona owszem. Bohater filmu, podobnie jak Rambo, niczego sobie nie wmawia. Nie jest też buntownikiem - po prostu robi to co lubi. Czy mówimy o tym samym filmie :-). Tak jak z zapartym tchem oglądam kreacje rodzeństwa Gyllenhaal - tak niestety "Jarhead" jest filmem jakich wiele i "wałkuje" tematykę wojennej traumy podobnie jak wymieniane tutaj produkcje. "Locker" to właśnie coś świeżego. Czy zdobędzie Oscara? Obojętnie - niech wszystko zgarną smerfy na sterydach.

Tak o tym samym :)

W problemach rodzinnych ująłem fakt niemożności pełnego spełnienia się w roli ojca. Główny bohater rzadko przebywa w domu, co odbija się na całej rodzinie i nim samym. Ma wyrzuty sumienia, ale czy to już nie stwarza pewnych problemów? Czy niezadowolona żona, która daje o tym znać oraz dziecko bez taty, to nie problem natury rodzinnej?

Bohater jest buntownikiem, ponieważ łamie z góry określone zasady działania, w tym m.in. na froncie. Czyli w pewnym sensie postępuje
nonkonformistycznie.

Porównanie do Rambo faktycznie nie było trafne. Mam tylko dość "super bohatera" w wydaniu "Lockera...". Koleś trafia do armii, a zachowuje się jak pępek świata. Naraża ludzi i siebie (a ma dziecko) na śmierć. Do tego zawsze mu się udaje. Jeszcze 1000 takich, a USA przejmą kontrolę nad światem. Ja nie potrafię uwierzyć w tego człowieka (może aktor mnie nie przekonał?). Z drugiej strony nie byłoby filmu bez tak oryginalnej jednostki. Mimo wszystko wolę charyzmatycznego Kpt. Millera z "Szeregowca Ryana".

"Locker..." tylko z nazwy jest świeży. Wzięto kilka produktów, zmiksowano i włożono do nowego opakowania. Takie mam wrażenie. Może elektrowstrząsy mnie przekonają do zmiany zdania.

Reasumując, uważam, że przyczyną bardzo dobrych wyróżnień głównie na festiwalach w USA, może być typowo amerykański styl filmu. Amerykanie bowiem kochają swoich żołnierzy i wszystko co związane z heroizmem oraz walką ku chwale ojczyzny. Zresztą temat też jest na czasie.

@szarik

Po takim dictum to aż się boję coś powiedzieć :)

Miałam nadzieję, że "Jarhead" nie wypłynie przy tej okazji. To jeden z nielicznych filmów, na których omal nie zanudziłam się na śmierć i co gorsza jestem przekonana, że Mendes zrobił mi to specjalnie. :-/

W prawdziwym wojsku James dostałby kocówę i tutaj też o mały figiel koledzy wysadziliby go w powietrze. Potem zresztą udowadnia, że nie dostał tego sierżanta całkiem za darmo - kiedy drużynę atakują snajperzy, zdaje egzamin jako dowódca. Zachowuje się jak pępek świata, bo jest świadom, że ma unikalne umiejętności, nie jest mięsem armatnim, tylko wysokiej klasy specjalistą i wolno mu więcej. A dziecko i żona - właściwie go nie obchodzą. Podobnie jak życie bez rozbrajania bomb. Ta hierarchia wartości jest chora, ale James został wymyślony po to, aby ją zaprezentować.

Uważam, że mało która amerykańska produkcja jest tak wyprana z tych wartości, o których piszesz - tj heroizmu i umiłowania ojczyzny. W Hurt Locker żołnierze to zawodowcy, którzy walczą dla pieniędzy, a heroizm okazuje się pozorem, pod którym kryje się zwykłe uzależnienie od mocnych przeżyć. James nie rozbraja tych bomb po to, by ratować komuś życie. Robi to, bo go to bawi.

Oceniłam Hurt Locker wysoko częściowo z przyczyn całkowicie subiektywnych, bo trafił na moment, kiedy właśnie takiego filmu potrzebowałam. Ale uważam, że ma on sporo obiektywnych zalet, na przykład znakomicie zbudowane napięcie. Przez 2 godziny skręcałam się ze stresu. Dobre są też zdjęcia (Jarou uważa nawet, że wyjątkowo dobre). I jeszcze jedno - swego czasu na WFF miałam okazję oglądać film dokumentalny o drugim froncie wojny z terroryzmem, tj o Afganistanie. Sporo zdjęć wykonano w Kabulu. Wg mnie Bigelow bardzo starannie oddała atmosferę walki w miastach pełnych wrogiej ludności, zamachowców-samobójców i min ukrytych w stertach śmieci. W każdym razie, pamiętając oryginalny materiał filmowy nakręcony przez dziennikarzy, nie miałam zgrzytów. Dlatego uważam, że nie jest to film typu "jak mały Jasio wyobraża sobie Irak", tylko solidny kawał realistycznej roboty.

Nie że przekonuję, bo sam napisałeś, że bez elektrowtrząsów się nie da, tylko próbuję podzielić się wrażeniami, które mnie do tego filmu przekonały - poszłam do kina z nastawieniem raczej sceptycznym. ;)

Ja szanuję twoją recenzję. Zresztą nie tylko ty oceniłaś ten film wysoko, więc w twoich słowach kryje się z pewnością wiele racji.

Natomiast nic z tego co piszecie nie przekonało mnie do zmiany zdania. Dla mnie to wciąż wojenne kino klasy B. Opowieść o "wieloklasowym" cwaniaku bez krzty pokory, który jest saperem, a potrafi podjąć tak pochopną decyzję, jak pogoń za wrogiem bez solidnego ubezpieczenia. Szkoda, że wtedy nie natrafił na 60 osobową grupę terrorystów. Ciekawe co by wtedy zrobił? Wszedł do butki telefonicznej i założył wdzianko Supermana? Ta rola, ten aktor, w ogóle mnie nie przekonali.

Zresztą skoro piszecie, że "The Hurt Locker" jest filmem o człowieku (specjaliście), który ma gdzieś obowiązki rodzinne (pomimo faktu spłodzenia dziecka) i jego pasją są miny oraz bomby (jest uzależniony od mocnych wrażeń), to chyba nie może tego robić dla pieniędzy? Sam fakt uzależnienia to wyklucza. Reasumując, to opowieść o psychicznie chorym i zagubionym mężczyźnie, który sam potrzebuje specjalisty?

A może na odwrót? Może opowieść o uczuciowym facecie, który tak naprawdę nie widzi sensu w tej bezsensownej wojnie? Który w obcym chłopcu widzi odbicie swojego dziecka? Który pomimo usilnych chęci nie może nawiązać poprawnego kontaktu z najbliższą rodziną, bo trapią go demony wojny? Demony, o których zapomina tylko na froncie? Najłatwiej napisać, że siedzi tam, bo chce i jest najlepszy w swoim fachu, dlatego mu wszystko wychodzi.

Ale jeżeli miałbym spojrzeć na cały film, bez skupiania się na jego głównym bohaterze, to pewnie dałbym dobrą ocenę. Szkoda tylko, że element jakim jest ta horyzontalna postać, uniemożliwia mi podjęcie takiej decyzji ://

PS
Pogubiłem się w tym wszystkim.

PPS
Pogubiłem się bardzo :P

Oczywiście może to być film o większości rzeczy, które wymieniasz, ale w tym wypadku najprostsza interpretacja jest dla mnie najbardziej przekonująca. Dlatego właśnie na niej oparłam swoją recenzję. A jeśli przyjmiemy Twoje stanowisko, że The Hurt Locker to wojenne kino klasy B, to tym bardziej nie porusza on tak skomplikowanych tematów.

Nie doprecyzowałam, że o ile James jedzie na wojnę by realizować swoją potrzebę mocnych przeżyć, o tyle pieniądze są motywacją jego kolegów z drużyny.

Swoją drogą mnie też denerwowało nieodpowiedzialne zachowanie Jamesa, więc rozumiem Twoją niechęć do niego. Ale przyjęłam, że skoro Bigelow tak mocno tę niefrasobliwość podkreśla, to stanowi ona ważny rys charakteru, który wiele o tej postaci mówi, i jakoś się do tego zdystansowałam.

Wziąłem głęboki oddech, by po kolei wyłożyć Szarikowi, dlaczego nie ma racji, ale Esme zrobiła to w większości za mnie ;) Dorzucę jednak swoje 3 grosze:

grosz pierwszy: Nie ma sensu stawiać tego filmu obok Czasu Apokalipsy czy Full Metal Jacket. Pierwsze to są arcydzieła kina, ale nie filmy wojenne sensu stricto: dzieją się na wojnie, bohaterami są żołnierze, mają do powiedzenia coś ogólnego na temat wojny, ale wojny nie portretują, nie na prawdę. Na palcach jednej ręki można policzyć realistyczne filmy wojenne, a realistyczne filmy o wojnie asymetrycznej to absolutne novum: szlak przecierał Jarhead. Tak samo nie ma sensu porównywać go do 'Wielkiej Ucieczki', i szeregu innych filmów przygodowych dziejących się w realiach wojennych, czy do nowych filmów Eastwooda i podobnych, zajmujących się przede wszystkim psychiką żołnierzy i weteranów. Jak dla mnie jest to osobny gatunek.

grosz drugi: Szarik skrytykował pobieżne/schematyczne przedstawienie aspektu rodzinnego: ja mówię, że słusznie, bo film miał być nie o tym, i dość mam już prób sportretowania wszystkich bohaterów ze wszech stron, bo mi się 'Byliśmy Żołnierzami' przypomina. Powiedział, że James gra superbohatera i naraża innych: ja widziałem jedynie, jak podejmuje ryzykowne decyzje, które tworzą konflikt w zespole, przy czym ów konflikt i 'kocówa' jest w filmie sportretowana, jak i fakt, że gdy przychodzi co do czego, w roli team leada James się świetnie sprawdza. Pamiętajmy, że mamy do czynienia z doświadczonym specjalistą, mającym na koncie 873 rozbrojone bomby - jego odejście od najbardziej bezpiecznego postępowania jest więc poniekąd usprawiedliwione. James nie jest Rambo, James jest adrenaline junkie - i o tym jest film.

grosz trzeci: to tak naprawdę pierwszy realistyczny film o wojnie asymetrycznej, jaki widziałem. W Jarhead wojny nie było (w tym tkwił cały sens filmu, co czyniło go nudnawym), w rewelacyjnej 'W dolinie Elah' również. Zupełnie nie odbieram go jako 'typowego filmu amerykańskiego', jak mówisz. Takim filmem było 'Kingdom', gdzie nienajgorszy początek kończy się jak zwykle amerykańskimi G.I.Joe ratującymi świat. 'Hurt Locker' ma do powiedzenia o wojnie jedną rzecz, która tematem filmu jeszcze nie była, pokazuje to nieźle, realistycznie, nie naciągająć wydarzeń do opowiadanej historii, a jednocześnie robi to we wciągający - dla większości widzów - sposób. I to jest powód, dla którego zbiera wysokie noty.

Do "realistycznych filmów o wojnie" dołożyć mogę jeszcze "Helikopter w ogniu" oraz niedawny izraelski "Liban", który zrecenzowałem tutaj: Liban, czyli wojna w czystej postaci (polska premiera kinowa chyba już w marcu).

Czy 'Helikopter...' jest realistyczny jak 'Hurt...', czy jak 'Ryan' - w sensie trup się ściele gęsto i widowiskowo? Nie wybrałem się, bo odstraszył mnie duet Scott/Brukenheimer, obiecujący raczej hollywoodzką opowiastkę, niż prawdziwą wojnę.

A w oczekiwaniu na 'Liban' między innymi nadganiam właśnie zaległości i byłem dziś dwa razy w kinie.

"Helikopter w ogniu"... chyba ciężko to do czegoś porównać. Bardzo dużo akcji, bardzo mało czegokolwiek innego. Najbliżej jest "Liban" właśnie, tyle, że "Liban" jest bardziej poetycki i zupełnie bez patosu.

Po rekomendacji obejrzałem Black Hawk Down i trochę się zawiodłem. Jasne, jest bardziej realistyczny niż filmy o drugiej wojnie z lat sześćdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ale na moje oczy aktorzy byli przeszkoleni znacznie słabiej niż w Hurt Locker i całość, po części przez pewną pompatyczność, po części przez Blooma oglądała się jak Hollywoodzka produkcja, zupełnie nie poczułem się przeniesiony na mnie na miejsce akcji jak w 'Pułapce'.

Oj, The Hurt Locker to idealny kandydat do Oscara. Jest męska przygoda, wzruszenia i bohaterstwo. Brakuje tylko scenariusza, no ale to akurat we współczesnym kinie nie problem. Trzymam kciuki :/

Dodaj komentarz