Wio Tytani!

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Tego lata Warner nie ma dla nas nowego Nolana, nowego Batmana, nowej Godzilli ani nowych, wielkich robotów. Tego lata Warner ma dla nas Młodych Tytanów, którzy wyglądają jak skrzyżowanie superbohaterów i Atomówek. Film, który ma więcej emocjonalnej inteligencji niż dowolny Nolan, więcej poczucia humoru niż dowolny Batman, jest głośniejszy niż dowolna Godzilla, i zawiera stylowego, wielkiego robota. Czego można chcieć więcej?

Z pewnością wielu fanów uniwersum DC będzie przerażonych faktem, że na duży ekran przeniesiono akurat "Młodych Tytanów: Akcję!". Jest to serial skierowany do dzieci, pełen niewyrafinowanego humoru - właściwie tak odległy od dotychczasowych, kinowych filmów, jak to tylko możliwe. Jeśli o mnie chodzi, to za ten krok dałam Warnerowi na wstępie dodatkowe punkty. Najlepsze z ostatnich produkcji superbohaterskich dla dorosłych były co najwyżej niezłe, a zwiastuny do Aquamana nie zapowiadają wielkiej poprawy. Dlaczego więc nie zrealizować czegoś z trochę innej beczki i skierowanego do młodszej widowni?

Zaimportowani z Cartoon Network Młodzi Tytani mają bowiem problemy zupełnie innego formatu niż smutasy z Ligi Sprawiedliwości i rozwiązują je także w całkiem odmienny sposób. Podstawowym strapieniem okazuje się tu nie podstępny arcywróg - chociaż taki się w międzyczasie znajdzie - tylko brak własnego, kinowego filmu. Przywódca Młodych Tytanów, Robin, tonie z tego powodu w kompleksach. Naturalnie jego superpaczka postanawia mu pomóc i przypuszcza atak na świat wielkiej produkcji filmowej. Jednak wbicie się do grona gwiazd filmowych pokroju Supermana czy Wonder Woman to nie bułka z masłem.

Zaznaczam, że Młodzi Tytani w wydaniu "Akcja!" (czy może bardziej "Wio!") to właściwie Mali Tytani, czyli po prostu banda urwisów z supermocami. Nie zabraknie więc szczeniackich psikusów, żartów poniżej pasa, lekkomyślnych decyzji i... piosenek, bo przecież film dla dzieci bez piosenki się nie liczy. Jeśli chodzi o drugie dno, nie znajdziemy tu żadnego - poza może wnioskiem, że przyjaźń to coś ważniejszego niż sława. To film płytki, za to pełen beki. Nie na darmo co poniektórzy krytycy określają go "Deadpoolem dla dzieci".

Trzeba jednak zaznaczyć, że jest to beka w dobrym, chociaż bardzo dziecinnym, stylu. Miłośników superbohaterów, nie tylko zresztą z wydawnictwa DC, ale i Marvela, czeka prawdziwy festiwal metagagów, z których część ewidentnie skierowana jest do dorosłych. Nie wiem, czy na tę specjalną okazję Warner wydał worek dolanów na licencje i umowy, czy też na sztab prawników, którzy pozwolą mu uniknąć pozwów. W każdym razie rezultatem jest prawdziwie wszystkożerna, animowana popkulturowa komedia w duchu "Pinkiego i Mózga" czy "Freakazoida!".

Co będą robić na sali ci rodzice, którzy nie pamiętają tych kultowych kreskówek i nie mają pojęcia, kim jest Aquaman czy Zielona Latarnia? Albo przekonają się do tego klimatu (nie jest to trudne), albo będą zaliczać kolejne facepalmy. Co gorsza, na sam koniec film sprzedaje dzieciom wyjątkowo podstępnego trolla, z którego wyniknie pewnie niejedna kłopotliwa rozmowa. Może warto tym razem wypchnąć milusińskich do kina z jakąś ciocią w koszulce z Iron Manem lub wujkiem, który na ostatniej imprezie rodzinnej z zapałem dyskutował z waszym dzieckiem o LEGO Batmanie? Bo że, ogólnie rzecz biorąc, warto - co do tego nie mam wątpliwości.

Zwiastun: